sobota, 30 czerwca 2012

Avengers (2012), czyli projekt 'Mściciele'

tytuł oryginalny: The Avengers
reżyseria: Joss Whedon
scenariusz: Joss Whedon
muzyka: Alan Silvestri
produkcja: USA
gatunek: akcja, sci-fi

„Avengers” to niesamowita i bardzo interesująca produkcja w reżyserii Jossa Whedona. Opowiada niezwykłą historię drużyny składającej się z ludzi z nadnaturalnymi zdolnościami. Nie zabrakło w niej miejsca dla Iron Mana, Kapitana Ameryki, Hulka, Thora, Czarnej Wdowy i Hawkeye’a. Wobec tego filmu miałam spore oczekiwania i muszę przyznać, że się nie zawiodłam. Dostałam kapitalne i widowiskowe dzieło na naprawdę dobrym poziomie.

Przebiegły Loki (Tom Hiddleston) znajduje sobie nowych sprzymierzeńców, którzy mają mu pomóc w osiągnięciu niecnych celów. Chce on bowiem zdobyć władzę na Ziemi i pozbawić wszystkich ludzi wolności. W pierwszej kolejności wykrada magiczny sześcian Tasserakt z siedziby międzynarodowej agencji S.H.I.E.L.D. (T.A.R.C.Z.A.), którą doszczętnie niszczy. Udaje mu się porwać też jej dwóch członków: świetnego łucznika Clinta Bartona, czyli Hawkeye’a (Jeremy Renner) oraz dr Selviga (Stellan Skarsgård). Nick Fury (Samuel L. Jackson) to szef strzegącej bezpieczeństwa na świecie agencji S.H.I.E.L.D. Kiedy odkrywa zagrożenie, grożące ludzkości ze strony Lokiego postanawia reaktywować stworzony niegdyś projekt ‘Avengers’, grupy zdolnej do wypełnienia nawet najtrudniejszych zadań. Dowodzić ma pełen poświęcenia Kapitan Ameryka, czyli Steve Rogers (Chris Evans), który nie zdążył jeszcze do końca się przystosować do życia w ówczesnych czasach. Genialny wynalazca i przemysłowiec Tony Stark, czyli Iron Man (Robert Downey Jr.) musi nauczyć się pracować w zespole. Wykształcony doktor Bruce Banner (Mark Ruffalo) początkowo ma głównie za zadanie zlokalizować Tasserakt, w obliczu zagrożenia zmienia się jednak w Hulka i sieje ogromne zniszczenia. W ślad za Lokim do Nicka Fury’ego przybywa także waleczny i nieugięty Thor (Chris Hemsworth), który próbuje przywołać swojego brata do rozsądku. Natasha Romanoff, czyli Czarna Wdowa (Scarlett Johansson) jest świetnym szpiegiem agencji. Hawkeye, czyli Clint Barton to doskonały łucznik, który zawsze trafia w cel. Szef S.H.I.E.L.D. liczy, że dzięki współpracy uda im się obronić Ziemię.


„Avengers” to olśniewający i zachwycający film rozrywkowy. Akcja rozwija się szybko, dzięki czemu wciągnął mnie od samego początku. Produkcja bardzo zaciekawia i nieustannie przyciąga uwagę widza. Moim zdaniem, za mało trzyma jednak w napięciu i zaskakuje. Owszem, znalazłam w niej kilka niespodziewanych zwrotów akcji, ale pod tym względem liczyłam na więcej. Punkt kulminacyjny stanowi efektowna walka z bezwzględnym Lokim. Ogromnie spodobał mi się pomysł, żeby w jednym filmie zgromadzić tyle niepowtarzalnych postaci, dzięki temu stał się bardziej różnorodny i barwny. Scenariusz jest świetny, a wszystkie wydarzenia nadzwyczaj porywające, dlatego koncentrowałam się tylko na tym co się dzieje na ekranie. Sceny bitew wydają się oszałamiające i interesujące. Dialogi są przyzwoite, momentami błyskotliwe, często bardzo zabawne. Humor stanowi również dosyć ważną część tego dzieła. Objawia się on głównie u Tony’ego Starka, który potrafi kpić i wyśmiewać się niemal ze wszystkiego. Bohaterowie bardzo często nie mogą się ze sobą dogadać, doprowadzając do kłótni. Ich sprzeczki również okazują się dużym źródłem komizmu.


Aktorstwo przedstawia wyjątkowo dobry poziom. Odtwórcy głównych ról świetnie sobie poradzili i nie mam zastrzeżeń dotyczących doboru aktorów, wszyscy grali na porównywalnym poziomie. W tej produkcji szczególnie wyróżnia się fenomenalny Tom Hiddleston jako Loki. Zagrał naprawdę wyśmienicie i to właśnie on głównie przyciąga uwagę. Stworzył niesamowitą i cudowną postać Lokiego, który nie waha się przed oszustwem i zrobiłby wszystko, żeby osiągnąć swój wymarzony cel. Mimo tego, że jest czarnym charakterem w tym filmie, jego niebywały urok osobisty, inteligencja i spryt sprawiły, że cały czas trzymałam za niego kciuki. Szczerze mówiąc fabuła tak mnie pochłonęła, że nie zwróciłam większej uwagi na muzykę. Wydaje się odpowiednia i dzięki temu stała się ładnym tłem dla całego obrazu. Scenografia i kostiumy zostały dobrze dobrane. Nie przypadł mi tylko do gustu kostium kapitana Ameryki. O ile jeszcze w poprzednim filmie z jego udziałem wyglądał należycie, teraz wydał mi się trochę niepoważny. 

„Avengers” to solidna i zdecydowanie godna uwagi produkcja. Co najważniejsze, zapewniła mi wspaniałą i niezapomnianą rozrywkę. Polecam i czekam na kolejną część.
Ocena: 8/10

czwartek, 28 czerwca 2012

#1 Lipcowy stosik książkowy

W czerwcu nie miałam wiele czasu na czytanie książek i już w połowie miesiąca pojawiły się tego skutki - ok. 20 książek stojących na półkach i czekających, aby je przeczytać. Ponad połowa z nich to pierwsze tomy serii, z czego, muszę przyznać, nie jestem do końca zadowolona. Na szczęścia ostatnimi tygodniami udało mi się nieco nadrobić zaległości.

Pierwsze książki w kolejce do przeczytania
Od góry:
1. Michael J. Sullivan „Królewska Krew”, „Wieża Elfów”
2. Mike Carey „Mój własny diabeł”
3. Blake Charlton „Czaropis”
4. Terry Goodkind „Pierwsze prawo magii”
5. Francesc Miralles „Miłość przez małe m”
6. Gail Z. Martin „Przywoływacz dusz”
7. Paulo Coelho „Alef”
8. John Marsden „Jutro”
9. Mike Wilks “Wizjokrąg”

wtorek, 26 czerwca 2012

Hotel Marigold (2012), czyli gdzie (nie)spokojnie spędzić starość

tytuł oryginalny: The Best Exotic Marigold Hotel
reżyseria: John Madden
scenariusz: Ol Parker
muzyka: Thomas Newman
produkcja: Wielka Brytania
gatunek: dramat, komedia

„Hotel Marigold” to przyjemna i całkiem interesująca produkcja. Opowiada nieskomplikowaną, lecz miłą historię emerytów, którzy postanawiają przenieść się do Indii i tam odpocząć od codziennych problemów. Przesłanie nie jest głęboko filozoficzne, ale proste i optymistyczne: wszystko w końcu będzie dobrze, a jeżeli nie jest, to znaczy, że to nie koniec.

Niedawno owdowiała Evelyn Greenslade (Judi Dench) ma trudności z porozumieniem się z przedstawicielem biura obsługi klienta w sprawie Internetu. Graham Dashwood (Tom Wilkinson) pracuje jako sędzia i właśnie ma przejść na emeryturę. Douglas (Bill Nighy) i Jean Ainslie (Penelope Wilton) mają skromne zakwaterowanie i chcą zaoszczędzić. Muriel Donnelly (Maggie Smith) jest niepełnosprawna i potrafi na wszystko narzekać. Kobieta ma wyjechać do Indii, aby poddać się operacji biodra, którą wykonają tamtejsi lekarze. Norman Cousins (Pickup Ronald) czuje się młodszym niż jest i cały czas szuka swojej drugiej połówki, która niekoniecznie musi być w jego wieku. Madge Hardcastle (Celia Imrie) uświadamia sobie, że potrzebuje poważnych zmian w swoim życiu, dlatego opuszcza swoje  dzieci i wnuki. Bohaterowie trafiają na atrakcyjne ogłoszenie wynajęcia pokoju we wspaniałym i luksusowym „Hotelu Marigold” w Indiach. Wszyscy postanawiają się tam wybrać, przez co ich losy splatają się. Na miejscu okazuje się, że ośrodek podupada, brakuje funduszy na remont, a młody, ale ambitny właściciel Sonny Kapoor (Dev Patel) sam nie daje sobie rady nim zarządzać. 


„Hotel Marigold” to spokojny i mało oryginalny film, jednak seans sprawił mi przyjemność i poprawił nastrój. Zdecydowanie nie należy do tych, które mają wartką i trzymającą w napięciu akcję. Mimo wszystko fabuła wciągnęła mnie prawie od samego początku i spodobał mi się pomysł. Indie ukazano nieco w sposób stereotypowy, jako głośne, pełne kontrastów miejsce. Zapewne po części to prawda. Postaci narzekają na tamtejsze jedzenie, warunki do życia. Scenariusz jest na dobrym poziomie. Ukazane wydarzenia są interesujące, chociaż w tej produkcji znalazłam również kilka niepotrzebnych i trochę nudnych scen. Dialogi wydają się naturalne i niekiedy bardzo zabawne. Humor jest prosty, ale mimo to kilkakrotnie śmiałam się w trakcie projekcji. Zaciekawiła mnie niezwykła podróż, jaką przeżyli bohaterowie i doświadczenia, które często zmieniły nawet ich charakter i zwyczaje.


Zdecydowanie największa zaleta i świetna podstawa tego dzieła to aktorstwo. Nie przedstawia wybitnego poziomu, jest raczej powściągliwe. Wszyscy najważniejsi aktorzy  przyzwoicie sobie poradzili. Szczególnie chciałabym wyróżnić Celię Imre w roli Madge Hardcastle, kobiety nieustannie szukającej „bogatego kawalera”. Mimo, że zajmuje ona bardziej drugorzędną pozycję w tym filmie, to właśnie ona moim zdaniem zagrała najlepiej. Również spisała się Judi Dench jako rozważna Evelyn oraz Bill Nighy jako jej bratnia dusza, Douglas. Zaskakująco dobrze wypadł też Dev Patel w roli zarządcy hotelu. Aktor nieco miota się po ekranie, ale myślę, że właśnie w taki sposób ukazał swojego bohatera. Muzyka skomponowana przez Thomasa Newmana jest doskonale dobrana. Wyjątkowo zwracała moją uwagę, gdy w produkcji przedstawiano barwne ujęcia z Indii. Ścieżka dźwiękowa wydała mi się niezwykle wyrazista, a to bardzo się liczy.

Podsumowując: „Hotel Marigold” to sympatyczna produkcja, idealna na ciepły, czerwcowy wieczór. Mimo swojej prostoty i momentami monotonii, seans zapewnił mi dobrą rozrywkę. Niestety, nie należy ona jednak do tych, które na długo zapadają widzowi w pamięci.
Ocena: 7/10

piątek, 22 czerwca 2012

Iluzjonista (2006), czyli misterna intryga

tytuł oryginalny: The Illusionist
reżyseria: Neil Burger
scenariusz: Neil Burger
muzyka: Philip Glass
produkcja: USA, Czechy
gatunek: kostiumowy, fantasy

„Iluzjonista” to zadziwiający i interesujący film fantasy w reżyserii Neila Burgera.  Został odznaczony Srebrną Żabą dla najlepszego operatora oraz 5 nominacjami, w tym do nagrody Oscar. Opowiada niesamowitą, pełną wielu sekretów historię krótkiego pobytu pewnego bardzo uzdolnionego magika w Wiedniu.

Pewnego dnia wyjątkowo tajemniczy iluzjonista Eisenheim (Edward Norton) przybywa do Wiednia. Nie ma przyjaciół, ludzie niewiele o nim wiedzą. Wkrótce podejmuje pracę w miejscowym teatrze i tam wystawia swoje niezwykłe przedstawienia. Dzięki niebywałym umiejętnościom potrafi wzbudzić zainteresowanie i ogromnie zaskoczyć widzów, przygotowując różne magiczne sztuczki. Mieszkańcy chętnie przychodzą na jego występy i zaczyna się on cieszyć wśród nich dużym uznaniem. Na jeden z jego spektakli zjawia się stanowczy i nieustępliwy Książę Leopold (Rufus Sewell), pretendent do tronu. Towarzyszy mu jego urocza narzeczona, Sophie von Teschen (Jessica Biel), w której Eisenheim rozpoznaje dawną ukochaną. Magik pochodził z włościanej rodziny i niestety nie mógł poślubić księżniczki. Ich rodzice odkryli, że młodzi się spotykali ze sobą i rozdzielili ich. Przedstawienia iluzjonisty przyciągają coraz większą widownię. Książę nie jest mu jednak przychylny. Podejrzewa go o oszustwo i fałszywość. Z chęcią zdemaskowałby magika i odkrył tajemnice jego sztuczek. Dla Leopolda pracuje nieugięty inspektor policji, Uhl (Paul Giamatti). W Wiedniu zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy i wszystkie sprawy bardzo się komplikują. 


„Iluzjonista” to nieprzeciętna i bardzo wciągająca produkcja. Fabuła początkowo nie spodobała mi się i wydawała mi się niezbyt oryginalna, momentami wręcz nudna. Później coraz bardziej przyciągała moją uwagę i zaintrygowała mnie. Można w niej znaleźć kilka frapujących i niespodziewanych zwrotów akcji, dzięki temu film zyskiwał u mnie coraz większą sympatię. Zaciekawiły mnie niesamowite pokazy iluzjonisty, żałuję, że nie zaprezentował zbyt wielu sztuczek. Scenariusz jest na bardzo dobrym poziomie. Dialogi są wiarygodne i interesujące. Wszystkie wydarzenia przedstawione w tym obrazie mają określone znaczenie i nadają sens całej opowieści. Wraz z rozwojem akcji widz odkrywa coraz więcej tajemnic. Nie mogłam oderwać się od oglądania. Zakończenie ogromnie mnie zaskoczyło, za co należy się także duży plus.


Aktorstwo jest rewelacyjne i cała obsada została moim zdaniem doskonale dobrana. Szczególnie powinnam wyróżnić odtwórcę głównej roli skrytego i genialnego Eisenheima, który wydaje się mieć ukryte zamiary. Świetnie ukazał emocje bohatera, jego troski i rozpacz. Aktor pokazał się zdecydowanie z tej lepszej strony. Fenomenalnie poradził sobie Paul Giamatti jako Inspektor Uhl. Mimo iż miał rolę drugoplanową, udało mu się stworzyć bardzo ważną postać. Policjant podlega Księciu, który oczekuje od niego całkowitego posłuszeństwa. Ten stara się wykonywać jego rozkazy, ale chętnie by mu się sprzeciwił. Jest bystry i błyskotliwy. Początkowo ma za zadanie zbadać i oczernić Eisenheima, jednak wkrótce staje się mu przychylny. Dzieło cechuje się też niepowtarzalnym, baśniowym klimatem. Jest po prostu magiczne. Spokojny nastrój stara się podtrzymać lekka muzyka Philipa Glass. Wydała mi się jednak nieco monotonna, cicha i zbyt przewidywalna. Jako, że „Iluzjonista” to także produkcja kostiumowa, nie mogło tu zabraknąć pięknych strojów charakterystycznych dla ówczesnych czasówi. Dekoracje i scenografia wspaniale ukształtowały scenerię miasta.

„Iluzjonista” to porządny i dobrze dopracowany film. Nie ma w nim zapierających dech w piersiach efektów specjalnych, ale twórcom i bez tego udało się mnie zadziwić. Polecam.
Ocena: 8/10

wtorek, 19 czerwca 2012

Thor (2011), czyli chęć władzy i chwały

reżyseria: Joss Whedon, Kenneth Branagh
scenariusz: Ashley Miller, Zack Stentz, Don Payne
muzyka: Patrick Doyle
produkcja: USA
gatunek: fantasy, przygodowy

„Thor” to całkiem ciekawy i zaskakujący film fantasy w reżyserii Kennetha Branagh’a i Jossa Whedon’a. Został odznaczony 9 nominacjami do kilku nagród, w tym do nagrody Saturn. Opowiada niezwykłą historię silnego, nordyckiego boga, który zostaje zesłany na Ziemię. Produkcja powstała na podstawie serii komiksowej wydawnictwa Marvel Comics.

W Asgardzie, jednej z Dziewięciu Krain, rządy sprawuje potężny król bogów, Odyn (Anthony Hopkins). Władca postanawia przekazać swoją koronę starszemu synowi, Thorowi (Chris Hemsworth). Tym faktem nie jest jednak zachwycony jego brat, Loki (Tom Hiddleston). Koronacja niespodziewanie zostaje przerwana. Dochodzi do groźnego ataku lodowych olbrzymów, którzy pragną wykraść pewną cenną rzecz z pałacu. Thor chce się na nich zemścić i pomimo stanowczego zakazu ojca, wraz ze swoimi wiernymi towarzyszami wybiera się do krainy wrogów. Przyjaciele ledwo uchodzą z życiem. Przez ten śmiały i pochopny czyn konflikt pomiędzy mieszkańcami Asgardu a lodowymi stworami rozpoczyna się na nowo. Król bogów decyduje się porządnie ukarać Thora. Odbiera mu jego wspaniały miecz, Mjöllnir i pozbawia go ogromnych, boskich mocy. Postanawia zesłać go też na Ziemię, aby nauczył się pokory i przemyślał swoje dotychczasowe postępowanie. Wojownikowi dość szybko udaje się przywyknąć do nowego otoczenia. Przypadkowo poznaje i wkrótce zaprzyjaźnia się z ciekawą świata Jane Foster (Natalie Portman), która jest naukowcem. 


Thor początkowo był bardzo pewny siebie i nieco egoistyczny. Prowadził beztroski tryb życia, a wszelkie problemy chciał rozwiązywać z pomocą Mjöllnira. Lubił sam podejmować decyzje w wielu sprawach, nawet tych nie dotyczących jego samego. Nieustannie szeroko się uśmiechał i liczył, że gdy zostanie królem, wszyscy będą go wielbić. Wszystko zmienia się, gdy Thor spędza trochę czasu na Ziemi. Wreszcie zauważa swoje błędy i podejmuje mądrzejsze decyzje. Rozumie, że powinien pomagać ludziom. Jego charakter i sposób  postępowania zmienia się. Chris Hemsworth, który zagrał główną rolę spisał się nadzwyczaj dobrze. Szczerze mówiąc, myślałam, że nie uda mu się ukazać trudnego charakteru swojego bohatera. Wręcz przeciwnie, zrobił to wspaniale. Świetnie ukazał zarówno nonszalancję i nieostrożność Thora, jak i jego waleczność i stanowczość. Dzięki temu aktorowi, z łatwością można dostrzec zmianę jakiej uległa ta postać.


Okazuje się, że w tej produkcji najbardziej skomplikowaną i interesującą postacią nie jest Thor, lecz jego brat. Loki to niesamowity i fascynujący bohater. Zaintrygował mnie jego wygląd, osobowość i zachowanie. Cechuje się niezwykłym sprytem i pomysłowością. Doskonale potrafi ukryć swoje emocje i myśli. Mężczyzna nieustannie czuje się niedoceniony przez Odyna i nie chce wciąż stać w cieniu. Wydaje się być żądny władzy i chwały. Tom Hiddleston, który wcielił się w postać Lokiego, zagrał brawurowo. Wszystkimi słowami, gestami i spojrzeniami ukształtował wyjątkowy wizerunek tej postaci. Doskonale ukazał porywczość tego bohatera nawet poprzez samą mimikę twarzy. Dobrze zdołał ukazać uczucia jego bohatera, jego fałszywość. Dzięki niemu Loki okazał się być naprawdę niezwykłym i wielowymiarowym czarnym charakterem tego filmu.


„Thor” to raczej przeciętne, ale zapewniające dobrą rozrywkę dzieło. Momentami udaje mu się trzymać widza w napięciu, lecz zdarza się to zbyt rzadko. Opowieść o nordyckich bogach zaciekawiła mnie i śledziłam ją z dużą uwagą. Akcja rozgrywa się w nieco za szybkim tempie. Moim zdaniem zbyt mało czasu bohater spędził na Ziemi. Podobnie jak w filmie „Iron Man”, nie znajduję tutaj frapującego punktu kulminacyjnego, na przykład jakiejś większej bitwy. Zbyt mało jest również pojedynków, w których Thor popisałby się walką swoim młotem. Scenariusz przedstawia średni poziom. Dialogi są niekiedy bardzo nienaturalne. Większość przedstawionych wydarzeń wydała mi się interesująca. Historia Lokiego szczególnie przypadła mi do gustu i sprawiła, że film jest absorbujący. Mam wrażenie, że wątek Jane Foster został źle rozegrany. Stanowił ważny element całej akcji, ale mnie nie przekonał i nie wciągnął.


Aktorstwo jest wręcz znakomite. Najbardziej wyróżnia się genialny Tom Hiddleston. Również świetnie poradził sobie Chris Hemsworth. Anthony Hopkins idealnie pasował do roli nieustępliwego i wszechmocnego Odyna, którego wszyscy darzyli dużym szacunkiem. Większość obsady została doskonale dobrana. Mam zastrzeżenia co do Natalie Portman. Aktorka w swojej grze nie pokazała zupełnie nic nowego, praktycznie nie operowała mimiką twarzy. Nie udało jej się stworzyć ciekawej postaci. Gdy Jane Foster pojawiała się na ekranie było po prostu nudno. Moim zdaniem mało wiarygodnie wypadła grupka przyjaciół Thora. Niewiele przejęli się, gdy ten został wysłany na Ziemię i wydali mi się bardzo nienaturalni. Kostiumy są wyśmienicie dobrane. Niektóre wydają się być trochę kiczowate, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Scenografia również jest dobra, ale efekty specjalne nie zrobiły na mnie wrażenia. Ścieżka dźwiękowa tego filmu uznaję jako przeciętną. Początkowo zwracałam na nią dużą uwagę, lecz później miałam wrażenie pewnej monotonności.

„Thor” to całkiem dobry film, który warto obejrzeć głównie ze względu na Toma Hiddleston’a. Sam pomysł jest oryginalny, ale wykonanie nie zachwyca. Mimo wszystko: polecam przekonać się, czy ta produkcja przypadnie Wam do gustu.
Ocena: 6/10

sobota, 16 czerwca 2012

Moje ulubione klasyczne seriale

Przystanek Alaska / Northern Exposure (1990-1995)

Chyba nie ma nic bardziej niezwykłego niż serial o zwyczajnym życiu mieszkańców Alaski. Akcja rozgrywa się w małym miasteczku Cicely, odcinki kręcono jednak w Kanadzie. „Przystanek Alaska” jest fascynujący i bardzo wciągający. Wszyscy bohaterowie są na swój sposób wyjątkowi. John Fleischman jest lekarzem z Nowego Jorku, Maurice Minnifield był niegdyś astronautą, Maggie o'Connell jest pilotem, Chris Stevens prowadzi audycje w radiu, Shelly Tambo i Holling Vincoeur kierują restauracją, Ruth-Anne Miller zarządza sklepem, Ed Chigliak uwielbia oglądać filmy, a Marilyn Whirlwind jest asystentką doktora. Genialna obsada, interesująca historia, piękne zdjęcia i ładna muzyka tworzą niepowtarzalny charakter tego dzieła. Serial został odznaczony 9 nagrodami i aż 43 nominacjami.  
Ocena: 10/10

M*A*S*H (1972-1983)

MASH - Mobile Army Surgical Hospital, czyli Mobilny Wojskowy Szpital Chirurgiczny. Bohaterami tego serialu są chirurdzy wojskowi pracujący w szpitalu polowym na froncie wojny w Korei. Większość swojego czasu spędzają na sali operacyjnej. Starają się pomóc wszystkim rannym i bardzo przeżywają śmierć każdego z nich. Kiedy nie mają wielu pacjentów wreszcie mogą odpocząć. Czytają książki, słuchają muzyki, robią sobie kawały, podrywają pielęgniarki, a nawet pędzą bimber. Głównym bohaterem serialu jest kapitan Benjamin Franklin „Sokole Oko” Pierce - gadatliwy i zabawny, ale doskonały chirurg. W tym serialu można znaleźć wiele bardzo różnych od siebie postaci drugoplanowych. „M*A*S*H”  potrafi rozbawić, ale też zasmucić. Obsada jest doskonale dobrana, a scenariusz jest zaskakujący i czasem błyskotliwy. Odcinki są ciekawe i pomysłowe. Ten serial został odznaczony 39 nagrodami i aż 109 nominacjami.
Ocena: 10/10

Co ludzie powiedzą? / Keeping Up Appearances (1990-1995)

Ten serial opowiada o życiu dokładnej, samolubnej i snobistycznej pani domu, Hiacynty Bukiet. Ma niesamowicie silną osobowość. Nikogo nie słucha i nie szanuje zdania innych. Boją się jej niemal wszyscy, nawet jej własny mąż Ryszard, rodzina oraz sąsiedzi Elżbieta i jej brat Emmet. Specjalnością Hiacynty są kolacje przy świecach, na które stara się zapraszać jak najbardziej wpływowych mieszkańców miasta. Kobieta denerwuje się, gdy wszyscy przekręcają jej nazwisko na Żakiet (ang. Bucket, czyli wiadro). „Co ludzie powiedzą?” to bardzo zabawny, ciekawy i przyjemny serial. Bardzo mi przypadł do gustu charakterystyczny angielski humor. Perypetie bohaterów potrafią mnie bardzo rozśmieszyć. Aktorzy świetnie odegrali swoje role. Szczególnie wyróżnia się Patricia Routledge jako pani Bukiet. Scenariusz jest dobry i zaskakujący.
Ocena: 10/10

Detektyw Monk / Monk (2002-2009)

Muszę przyznać, że mam wręcz słabość do seriali o detektywach. Ten może nie jest bardzo niezwykły ani ambitny, ale niegdyś najbardziej przypadł mi do gustu. Adrian Monk to dość nietypowy konsultant departamentu policji w San Francisco. Po zamordowaniu jego ukochanej żony, Trudy, pogłębiają się u niego nerwice natręctw. Nie może sobie poradzić także ze swoimi fobiami (ma ich ponad 300). Mimo wszystko jest doskonałym, niesamowicie bystrym, spostrzegawczym i dokładnym detektywem. Pomaga kapitanowi Leland'owi Stottlemeyer'owi i porucznikowi Randy'emu Disher'owi rozwiązywać trudne zagadki morderstw. Monk'owi nieustannie towarzyszy asystentka. Początkowo była to Sharona Fleming, a później Natalie Teeger. Scenariusz każdego odcinka opiera się na podobnym schemacie, jednak często jest bardzo zaskakujący i interesujący. Obsada jest wyśmienita i bardzo dobrze dobrana. Najlepiej spisuje się Tony Shalhoub w roli Adriana Monka. Serial został odznaczony 12 nagrodami i 23 nominacjami.
Ocena: 9/10

środa, 13 czerwca 2012

Iron Man (2008), czyli historia genialnego wynalazcy

reżyseria: Jon Favreau
scenariusz: Hawk Ostby, Mark Fergus, Art Marcum, Matthew Hollaway
muzyka: John Debney, Ramin Djawadi
produkcja: USA
gatunek: akcja, sci-fi

„Iron Man” to interesujący i zadziwiający film akcji z elementami science fiction w reżyserii Jona Favreau. Został odznaczony 7 nagrodami, w tym trzema Saturnami i 28 nominacjami, w tym dwoma do Oscara. Opowiada niesamowitą historię bardzo utalentowanego i bogatego człowieka, którego życia ulega ogromnej zmianie.
                                                                       
Tony Stark (Robert Downey Jr.) to miliarder, przemysłowiec I świetny wynalazca. Pełni także funkcję szefa Stark Industries, który dostarcza broń dla rządu USA. Prowadzi beztroski i lekki tryb życia. Jest pewny siebie, próżny, ale także inteligentny. Mężczyzna spędza czas tworząc coraz groźniejszą broń i umawiając się z wieloma kobietami. Mieszka w ogromnej rezydencji wraz ze swoją lojalną asystentką Pepper Potts (Gwyneth Paltrow). Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia Stark prezentuje w terenie swoją najnowszą, niezwykle niebezpieczną broń. Samochód, którym później podróżuje zostaje zaatakowany. Mężczyzna ledwo uchodzi z życiem, zostaje poważnie zraniony przez wybuchający pocisk. Rebelianci pod wodzą bezwzględnego Razy (Faran Tahir) porywają go i transportują do ich siedziby.


„Iron Man” to nieprzeciętna i niesamowicie wciągająca produkcja. Nieustannie trzyma w napięciu i sprawia, że widz koncentruje się tylko i wyłącznie na tym, co dzieje się na ekranie. Fascynująca opowieść ogromnie mnie wciągnęła i zaciekawiła. Twórcom udało się stworzyć dość nietypowy i godny uwagi film o superbohaterze, który nawet nie stara się ukryć swojej prawdziwej tożsamości. Można w nim znaleźć sporo intrygujących zwrotów akcji, dzięki czemu potrafił mnie zaskoczyć. Moim zdaniem brakuje w nim jednak wyraźnego punktu kulminacyjnego, do którego zmierzałby cały obraz. Scenariusz przedstawia bardzo dobry poziom, jest doskonały. Dialogi wydają się być naturalne, niekiedy również bardzo zabawne. Humor, który objawia się głównie u Starka stanowi nieodłączną część tej znakomitej produkcji. Większość przedstawionych w niej wydarzeń jest absorbujących. Mam wrażenie, że twórcy wręcz drobiazgowo je dopracowali, dzięki czemu „Iron Man” w ogóle mnie nie znudził.


Aktorstwo jest wzorowe, chociaż w tym filmie nie stanowiło aż tak ważnego elementu. Szczególnie powinnam tutaj wyróżnić odtwórcę głównej roli, wyśmienitego Roberta Downey’a Jr. Fenomenalnie wykreował niepowtarzalną i teraz bardzo charakterystyczną postać. Świetnie udało mu się ukazać trudny charakter bohatera oraz jego wewnętrzną zmianę. Mimiką twarzy doskonale przedstawiał swoje emocje i uczucia. Warto jeszcze zwrócić uwagę bardzo dobrą Gwyneth Paltrow w roli asystentki Starka, Pepper. Wspierała go i właściwie to ona była jego jedyną przyjaciółką. Moim zdaniem Jeff Bridges zgrał przeciętnie i niczym się nie wyróżnił. Duży plus należy się także za wybornie dobraną muzykę. Stworzyła wyjątkowy klimat tej produkcji i nadawała tempo wydarzeniom.

„Iron Man” zapewnił mi wspaniałą rozrywkę. Bardzo przypadł mi do gustu. Twórcy zdecydowanie spełnili moje oczekiwania. To dzieło jest naprawdę warte obejrzenia, dlatego bardzo polecam!
Ocena: 9/10

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Gone: zniknęli. Faza pierwsza: niepokój - Michael Grant

To pierwsza część sześciotomowej serii fantastyczno-przygodowej autorstwa Michaela Granta. Jest niepowtarzalna i niesamowicie wciągająca. Opowiada niezwykłą i interesującą historię nastolatków, którzy muszą stanowić czoła ogromnym zmianom następującym w ich życiu.

Perdido Beach to nieduże miasteczko w Kalifornii położone nad Oceanem Spokojnym. Życie toczy się tam całkiem normalnie. Pewnego dnia, niespodziewanie, znikają wszyscy dorośli i osoby powyżej piętnastego roku życia. Dosłownie - rozpływają się w powietrzu. Od tej pory nastolatki, dzieci i niemowlęta pozostają sami. Przestają działać telefony, Internet i telewizja. Gdy ktoś skończy 15 lat także znika. Bohaterowie odkrywają, że elektrownia atomowa znajduje się dokładnie w centrum terytorium (w tym Perdido Beach) otoczonego ogromną, niemożliwą do pokonania barierą. Ten teren postanawiają nazwać ETAP-em, czyli Ekstremalnym Terytorium Alei Promieniotwórczej.

W powieści poprowadzono jednocześnie kilka różnych wątków. Główną postacią jest prawie piętnastoletni Sam Temple, którego pasją jest surfowanie. Niegdyś wsławił się tym, że uratował swoją klasę podczas jazdy na wycieczkę szkolną. Gdy kierowca autobusu miał zawał serca, ściągnął mężczyznę z siedzenia, poprowadził pojazd na pobocze i zaparkował go. Towarzyszami chłopaka są jego przyjaciel nieco nietaktowny Quinn, mądra i trochę przemądrzała Astrid oraz jej młodszy brat Pete. Istotne dla całej fabuły są także ściśle ze sobą powiązane i tworzące logiczną całość wątki drugoplanowe m.in. Lany, Caine’a, Alberta, Mary i Jacka.

„Niepokój” trzyma w napięciu, a akcja właściwie rozkręca się już na pierwszej stronie. Początkowo historia niezbyt przypadła mi do gustu, trochę mnie nudziła i nie potrafiłam jej docenić. Później jednak coraz bardziej mi się spodobała i zaciekawiła. Od momentu przybycia niegodziwego Caine’a do Perdido Beach nie mogłam się oderwać od lektury. Ogromnie mnie zadziwiła i pochłonęła uwagę. W tej wyjątkowej powieści znalazłam też wiele niespodziewanych i frapujących zwrotów akcji. Wydarzenia zaskakują swoją tajemniczością i trzymają w napięciu. Książka kończy się trochę zbyt mało intrygującym, choć wystarczająco efektownym finałem.

Opiera się na bardzo ciekawym i dość oryginalnym pomyśle. Autor w całą akcję wplótł wiele  różnych zagadek, które starają się rozwiązać bohaterowie. W trakcie czytania, powoli okazuje się, że czyha na nich jeszcze więcej zagrożeń i niebezpieczeństw niż im się wcześniej wydawało.
Michael Grant dobrze ukazał problemy dotykające ludzi żyjących w ETAPie. Muszą radzić sobie w świecie bez dorosłych i starać się przetrwać. Czytelnik śledzi ich zmagania z codziennością.
W pierwszej odsłonie „Gone” można znaleźć różnorodne i barwne postacie. Jest tu duża ilość tych drugoplanowych, każda z nich jest wyrazista i ma niepowtarzalną osobowość. Mam wrażenie, że niektórzy bohaterowie, m.in. zwierzęta, są zbyt ‘udziwnieni’, aczkolwiek może to również świadczyć o wyjątkowości tej książki. Moim zdaniem styl pisarski autora jest całkiem dobry. Przeszkadzały mi jednak zbyt krótkie opisy miejsc przewijających się w tej powieści i częste powtórzenia wyrazów.

Podsumowując: „Niepokój” to ciekawa i naprawdę porządna książka. Poleca i nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po część drugą.
Ocena: 4,5/6

czwartek, 7 czerwca 2012

Johnny Depp


W każdej roli, którą grasz, jest pewna część ciebie samego. Musi być, inaczej to nie aktorstwo - to kłamstwo. 
Johnny Depp 

Johnny Depp to moim zdaniem jeden z najwybitniejszych współczesnych aktorów. Na swoim koncie ma wiele wyśmienitych ról. Dotychczas otrzymał trzy nominacje do Oscara i niestety jeszcze żadnej statuetki. 9 czerwca kończy 49 lat. Cenię go za swobodę, szczerość i naturalność, dzięki którym doskonale potrafi wcielić się w wybraną postać, za to, że całkowicie wczuwa się w rolę, świetnie ukazuje też emocje swoich bohaterów.


Jedną z jego najwcześniejszych ról była tytułowa postać w „Edwardzie Nożycorękim” (1990), wzruszającym dramacie fantasy w reżyserii genialnego Tima Burtona. Twórca inspirował się rysunkiem, który wykonał, gdy był nastolatkiem. Depp zagrał tam bardzo wrażliwego, zagubionego chłopca z nożycami zamiast rąk, który nie mógł się odnaleźć w świecie i zdobyć bratniej duszy. Czuł ogromną potrzebę akceptacji ze strony ludzi. Aktor wypowiedział w tym filmie jedynie 169 słów. 


Johnny Depp wcielił się w rolę opanowanego i skrytego policjanta Ichaboda Crane'a w trzymającym w napięciu horrorze, „Jeździec bez głowy” (1999) o klimacie baśniowym w reżyserii Tima Burtona. Udało mu się bardzo dobrze ukazać rozterki, uczucia targające jego bohaterem. Depp stworzył naprawdę ciekawą, nieco ekscentryczną i godną uwagi kreację. Dzięki niemu produkcja świetnie przykuwa uwagę widza. Aktor wykonał wszystkie sceny w tej produkcji, ani razu nie potrzebował kaskadera.


W pięknym i interesującym dramacie pt. „Czekolada” (2000) wystąpił u boku Juliette Binoche. Zagrał niezwykłego i tajemniczego Cygana, Rouxa. Mimo tego, że jego rola była raczej niewielkich rozmiarów, aktor doskonale wykorzystał swój czas na ekranie. Depp zachwycił mnie, tworząc naprawdę wyjątkowego bohatera. 


Moim zdaniem najlepszą i zdecydowanie najoryginalniejszą rolą w karierze Johnny'ego Depp'a jest rola ekscentrycznego kapitana Jacka Sparrow'a w serii filmów „Piraci z Karaibów” (2003-2011). Stworzył niesamowicie dopracowaną i bardzo zabawną postać pirata. Zrobił na mnie wrażenie tym, z jaką swobodą wcielał się w tego bohatera. To właśnie za występ w tym filmie otrzymał swoją pierwszą, zasłużoną nominację do Oscara. 


Kolejną nominację do tej nagrody otrzymał za rolę pisarza James'a Barrie'go, autora „Piotrusia Pana” we wzruszającym i bardzo wciągającym dramacie Marca Forstera pt. „Marzyciel” (2004). Wspaniale udało mu się odegrać postać ciekawego świata i obdarzonego ogromną wyobraźnią człowieka. Doskonale ukazał jego dziecięcą naturę i chęć osiągnięcia szczęścia. Jego gra aktorska przedstawiała bardzo wysoki poziom.
Udaje się mu być tak subtelnym, że myślisz, że jest całkowicie naturalny. Potrafi przejść ze sceny dramatycznej do radosnej i z powrotem bez najmniejszego wysiłku. Jego występ jest tak fascynujący i złożony, że trudno dostrzec , kiedy właściwie gra. 
Marc Forster 

Cyaty pochodzą z książki „Osobisty Album Johnny'ego Depp'a”

niedziela, 3 czerwca 2012

Jeździec bez głowy (1999), czyli tajemnica Sleepy Hollow

tytuł oryginalny: Sleepy Hollow
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Andrew Kevin Walker, Kevin Yagher
muzyka: Danny Elfman
produkcja: Niemcy, USA
gatunek: horror

„Jeździec bez głowy” to ciekawy i niezwykle przykuwający uwagę horror w reżyserii Tima Burtona. Produkcja została odznaczona 14 nagrodami, w tym Oscarem za scenografię, oraz 20 nominacjami. Cechuje się intrygującym klimatem, jakże charakterystycznym dla twórczości Burtona. Opowiada dziwną historię człowieka, który próbuje rozgryźć trudną i nieprawdopodobną zagadkę.

Akcja filmu rozgrywa się pod koniec w 1799 roku. Ichabod Crane (Johnny Depp) to opanowany, twardo stąpający po ziemi policjant z Nowego Jorku. Mężczyzna jest nieco zamknięty w sobie i samotny. Stara się zapomnieć o swojej trudnej przeszłości i odgrodzić się od wspomnień dotyczących jego ciężkiego dzieciństwa i śmierci ukochanej matki. Pewnego dnia zostaje wysłany do małego miasteczka Sleepy Hollow w celu rozwikłania przerażającej tajemnicy śmierci wielu mieszkańców. Morderstwa powtarzają się wielokrotnie i przebiegają według tego samego schematu: oprawca zabija ofiarę odcinając jej głowę, którą później zabiera ze sobą. Ludzie zgodnie twierdzą, że zbrodni dokonuje siejący postrach za życia, Jeździec bez głowy, który  ukrywa się w lesie. Crane początkowo nie wierzy, że miasteczku grozi upiór. Jest niemal pewny, że za całą sprawą stoi żywy człowiek. Baltus Van Tassel (Michael Gambon), jego żona (Miranda Richardson) i ich młoda córka Katrina (Christina Ricci) proszą go o pomoc. Mężczyzna rozpoczyna śledztwo i zdaje sobie sprawę, że wszystko jest inne, niż mu się wcześniej wydawało. 


Uwielbiam Tima Burtona za to, że każdemu ze swoich dzieł nadaje niepowtarzalny, czasem mroczny klimat. Widz daje się wtedy porwać szaleństwu i jednocześnie geniuszowi tego fantastycznego reżysera. Ma on również ogromny talent do wymyślania wyjątkowych i ekscentrycznych bohaterów, którzy często są inni, osamotnieni, nie pasujący do świata, w którym żyją. W tym obrazie Burton dał popis swoich niebywałych umiejętności. „Jeździec bez głowy” zawiera elementy zarówno z horroru, produkcji przygodowej, a nawet kryminału. Twórcy nadali temu obrazowi nieco baśniowy charakter i stworzyli je w nieco starym stylu. Film jest urzekający i bardzo interesujący. Wciąga od samego początku i niesamowicie przykuwa uwagę. Potrafi trzymać w napięciu, przestraszyć i zmylić widza. Doskonale poprowadzona akcja rozgrywa się powoli, zmierzając do kulminacyjnego momentu, którym jest ostateczne starcie z Jeźdźcem. Scenariusz przedstawia świetny poziom. Wszystkie wydarzenia mają ściśle określone znaczenie i wydaje się, że zostały umieszczone w tym filmie nie bez przyczyny. Dialogi są dobre i nie sprawiają wrażenia nienaturalnych. Fabuła opiera się na ciekawym pomyśle.


Większość obsady się sprawdziła. Moją uwagę zwrócił odtwórca głównej roli Ichaboda Crane’a, Johnny Depp. Poradził sobie znakomicie i udało mu się ukazać rozterki jego postaci. Policjant chciał ukryć swoją przeszłość nawet przed sobą samym. Christina Ricci zagrała bardzo przeciętnie, niczym nie potrafiła mnie zaskoczyć. Nie wystarczająco dobrze ukazała charakter i uczucia Katriny. Mam wrażenie, że nie udało jej się ukazać złożoności jej postaci, przez to nieustannie stała w cieniu genialnego Depp’a. Z gąszcza barwnych i tajemniczych bohaterów wyróżnia się jeszcze Michael Gambon jako Baltus Van Tassel i Christopher Lee jako burmistrz. Scenografia stanowi ogromny plus tego filmu. Szare i stare miasteczko, mroczne i ciemne drzewa oraz gęsta mgła nadają mu ponury klimat. Dobrze dobrane kostiumy są także ważnym elementem obrazu. W tle można usłyszeć piękną i niesamowitą muzykę Danny’ego Elfmana. Ścieżka dźwiękowa jest moim zdaniem fenomenalna i sprawia, że produkcja całkowicie pochłania uwagę widza.

„Jeździec bez głowy” to naprawdę wyśmienite dzieło. Zdecydowanie jest warte uwagi. Polecam je nie tylko miłośnikom kina Tima Burtona.
Ocena: 8/10