piątek, 28 września 2012

Motyl i skafander (2007), czyli o człowieku uwięzionym we własnym ciele

tytuł oryginalny: Le Scaphandre et le papillon
reżyseria: Julian Schnabel
scenariusz: Ronald Harwood
muzyka: Paul Cantelon
produkcja: Francja, USA
gatunek: biograficzny, dramat

Oprócz mojego oka, tylko dwie rzeczy nie są sparaliżowane – moja wyobraźnia i pamięć.
Jean-Dominique Bauby

„Motyl i skafander” to niesamowity i poruszający dramat biograficzny. Został odznaczony 17 nagrodami i 25 nominacjami, w tym czterema do Oscara – za reżyserię, montaż, zdjęcia i scenariusz adaptowany. Opowiada smutną i niezwykłą historię Jean-Dominique’a Bauby, który cierpi na tzw. zespół zamknięcia. Film został oparty na faktach, wprowadzono tylko niewielkie zmiany.

43-letni Jean-Dominique Bauby (Mathieu Amarlic) był niegdyś redaktorem znanego francuskiego pisma „Elle”. Był ambitny, nieco cyniczny, cieszył się powodzeniem u kobiet. Miał troje dzieci [w rzeczywistości dwoje] z Céline Desmoulins (Emmanuelle Seigner), z którą się jakiś czas wcześniej rozstał. Pewnego dnia całe jego życie ulega gwałtownej i nieodwracalnej zmianie. Z niewiadomej przyczyny dostaje udaru naczyniowego mózgu, na skutek czego jego pień przestał funkcjonować. Mężczyzna ma wylew, zostaje przewieziony do szpitala i przebywa w śpiączce prawie trzy tygodnie. Okazuje się, że cierpi na bardzo rzadką przypadłość, tzw. zespół zamknięcia. Określa się go jako stan, w którym osoba jest w pełni przytomna i świadoma, lecz nie może się poruszać się, z powodu paraliżu niemal wszystkich mięśni. Jean-Dominique nie może też mówić, a nawet przełykać, ale dobrze rozumie, słyszy i widzi.


Lekarz wkrótce musi mu zszyć prawe oko z powodu wysokiego prawdopodobieństwa zapalenia spojówki. Mężczyzna widzi już tylko lewym i to dzięki niemu może porozumiewać się z otoczeniem. Początkowo ustalono tylko, że jedno mrugnięcie oznacza ‘tak’, a dwa ‘nie’. Później postanowiono wprowadzić nowy system umożliwiający bardziej rozbudowaną komunikację. Lekarz Henriette Durand (Marie-Josée Croze) stara się nauczyć go nowej metody. Recytuje litery z alfabetu uszeregowane według częstotliwości występowania, a pacjent ma mrugnąć, gdy dana litera jest pierwszą z jego słowa i tak po kolei. Po niedługim czasie ten sposób zaczyna działać coraz sprawniej. Jean-Dominique rozpamiętuje swoją przeszłość i puszcza wodze fantazji. Postanawia nawet wydać książkę opowiadającą o jego życiu, przeżyciach wewnętrznych i wspomnieniach. Słowa dyktuje sympatycznej, przydzielonej mu z wydawnictwa Claude (Anne Consigny).


„Motyl i skafander” to inspirująca i przejmująca produkcja. Wywołuje dużo emocji: od smutku aż do wzruszenia. Twórcy przedstawili losy sparaliżowanego w ciekawy, a zarazem bardzo prawdziwy sposób. Fabuła okazała się absorbująca i mocno autentyczna. Zmusza do refleksji i daje dużo do myślenia. Akcja rozgrywa się raczej powoli, ale w ogóle nie nudzi. Każdy szczegół jest dokładnie przemyślany, wszystko ma swój określony sens. Film zachwyca swoją prostotą i innością. Udało się w nim przekazać wiele treści, tak oszczędzając na środkach. Dzięki temu to naprawdę wyjątkowe i wspaniałe dzieło. Scenariusz wydał mi się wybitny i godny podziwu. Ukazane wydarzenia są interesujące i bardzo przykuły moją uwagę. Dialogi okazały się błyskotliwe i doskonałe. Najpierw wszystko śledzimy z perspektywy sparaliżowanego mężczyzny, widzimy jego oczami. Później z boku oglądamy, co się dzieje. Narratorem jest jego wewnętrzny głos. Jean-Dominique rozpamiętuje swoją przeszłość, dzięki czemu dowiadujemy się kim był i w jakich okolicznościach doszło do tragedii.


Jeden z najlepszych elementów tego filmu stanowią genialne, nagrodzone sześcioma nagrodami i trzema nominacjami, zdjęcia Janusza Kamińskiego. Świetnie ukazał świat oczami głównego bohatera. Kamera momentami ‘szaleje’, niektóre ujęcia są intrygujące. Również warto zwrócić uwagę na znakomity montaż. Muzyka nie okazała się przytłaczająca. Jest fascynującym tłem rozgrywającym się na planie wydarzeń. Scenografia wydała mi się raczej skromna. Akcja toczyła się głównie w pomieszczeniach szpitalnych, czasem na dworze. Aktorstwo jest na dobrym poziomie. Moim zdaniem nikt się jednak nie wyróżnił. Mathieu Amarlic, który wcielił się w rolę Jean-Dominique’a Bauby, okazał się bardzo przekonujący. Jego gra była sugestywna, chociaż dysponował nader skromnymi środkami wyrazu. Bohater początkowo boi się własnego losu, lecz później trochę się z nim godzi. Za sprawą cierpienia, zmienia się nie tylko zewnętrznie, ale i  wewnętrznie. Pragnie stworzyć dzieło, które zwieńczyłoby jego życie.

„Motyl i skafander” to wyjątkowy i oryginalny film. Myślę, że jest szczególnie wart obejrzenia, dlatego bardzo go polecam.
Ocena: 8/10

wtorek, 25 września 2012

Absolwent (1967), czyli jak sprawić, żeby życie nie stało się nudne

 tytuł oryginalny: The Graduate
reżyseria: Mike Nichols
scenariusz: Buck Henry, Calder Willingham
muzyka: Paul Simon, Dave Grusin
produkcja: USA
gatunek: dramat obyczajowy

 „Absolwent” to intrygujący i przyjemny dramat obyczajowy Mike’a Nicholsa. Został odznaczony aż 25 nagrodami, w tym Oscarem za najlepszą reżyserię oraz m.in. pięcioma nominacjami do tej statuetki. To właśnie w tej produkcji swój ważny debiut aktorski zaliczył trzydziestoletni wtedy Dustin Hoffman. Zdobył on m.in. Złoty Glob i BAFTA za główną rolę.

Benjamin Braddock (Dustin Hoffman) ukończył elitarny college z wyróżnieniem i otrzymał prestiżowe stypendium. Przyjeżdża na wakacje do swoich rodziców. Wydają się bardzo dumni ze swojego jedynego syna, który zawsze spełniał ich oczekiwania i ambicje. Organizują mu nawet duże przyjęcie i zapraszają starych znajomych. Mężczyzna jest smutny, nie ma co ze sobą zrobić. Nie martwi go to, że nie ma jeszcze żadnych planów i marzeń na przyszłość. Uważa, że wszyscy najchętniej podjęliby za niego ważne decyzje i pokierowaliby jego życiem. Chciałby sprostać oczekiwaniom, ale z drugiej strony powoli zdaje sobie sprawę z monotonni swojego funkcjonowania. Nie chce, żeby jego życie stało się przewidywalne i nudne, jak to, które wiodą jego rodzice. Wkrótce, onieśmielony, ale spragniony nowych wrażeń, Benjamin wdaje się w romans ze starszą od siebie panią Robinson (Anne Bancroft), żoną wspólnika jego ojca i przyjaciółką rodziny. Po niedługim czasie wspólne nocne wizyty w hotelu stają się dla niego codziennością i miłą rozrywką. Młody mężczyzna cieszy się, że dzięki temu może się oderwać od nudnej rzeczywistości. Pewnego dnia poznaje uroczą Elaine (Katharine Ross). Od razu zakochuje się w niej, do czego nie chce dopuścić jej zazdrosna matka, pani Robinson.


„Absolwent” to ciekawy i solidny film, choć fabuła nie wydała mi się oryginalna ani specjalnie wyszukana. Myślę, że śmiało można powiedzieć, że to właśnie dzięki tej prostocie, tak dobrze się go ogląda. Inspirująca historia, która przedstawia życie codzienne pewnej amerykańskiej rodziny, nabiera znaczenia za sprawą świetnej gry aktorskiej i inteligentnych dialogów. Akcja rozgrywa się raczej powoli, ale nigdy nie nudzi. Dzieło nie trzyma w napięciu, ale wyjątkowo wciąga i przykuwa uwagę. Scenariusz jest doskonały i wspaniale napisany. Czasem zaskakuje, zadziwia, zarówno śmieszy, jak i smuci. Okazuje się niezbyt skomplikowany, błyskotliwy i trafny. Wydarzenia wydają się spójne i niezwykle interesujące, a dialogi są błyskotliwe i sensowne. Wysublimowany humor sprawia, że produkcja staje się ogromnie zabawna. Jeden z najlepszych elementów stanowi fascynująca i idealnie dobrana ścieżka dźwiękowa. Muzyka, odznaczona nagrodą Grammy, jest cudowna i niezwykła. Piosenki Simona & Garfunkela szczególnie wpadły mi w ucho i sprawiły, że film cechuje się niepowtarzalnym klimatem. Warto również zwrócić uwagę na kapitalny montaż i fantastyczne zdjęcia.


Aktorstwo okazało się fenomenalne i na bardzo dobrym poziomie. Moim zdaniem najlepiej poradził sobie debiutujący na ekranie Dustin Hoffman, który wcielił się w rolę nieśmiałego i trochę niezdecydowanego Benjamina Braddocka. Jego gra aktorska wydała mi się dość powściągliwa, ale uważam, że ujawnił swój wielki talent aktorski. Doskonale ukazał charakter i uczucia swojego bohatera. Absolwent ma burzliwy romans ze starszą od siebie kobietą, której nie satysfakcjonuje mąż. Wkrótce młodzieniec zakochuje się w córce pani Robinson, dzięki czemu powoli uświadamia sobie, czego chce w życiu. Udaje mu się wreszcie, powoli wkroczyć w dorosłość. Również świetnie poradziła sobie nominowana do Oscara Anne Bancroft jako pani Robinson. Wydaje się, że kobieta ma słabość do Benjamina i podoba jej się luźny związek bez zobowiązań. Nie chce, aby kochanek spotykał się z jej córką. Aktorka zagrała bardzo dobrze, okazała się przekonująca i wiarygodna w tej roli. Według mnie Katharine Ross, która wystąpiła jako Elaine, nie wyróżnia się na tle znakomitej obsady pierwszoplanowej. Poradziła sobie dobrze, aczkolwiek nie zachwyciła mnie. Gra aktorska postaci drugoplanowych także przedstawia przyzwoity poziom.

„Absolwent” to bardzo dobry i naprawdę warty obejrzenia film. Ma swój ogromny urok i dzięki temu okazuje się taki ponadczasowy.
Ocena: 8/10

sobota, 22 września 2012

Czarny kot, biały kot (1998), czyli komizm w wyszukanej formie

Matko próbuje odzyskać swoją teczkę
tytuł oryginalny: Crna mačka, beli mačor
reżyseria: Emir Kusturica
scenariusz: Emir Kusturica, Gordan Mihić
muzyka: Vojislav Aralica, dr Nele Karajilić, Dejan Šparavalo
produkcja: Austria, Francja, Grecja, Niemcy, USA, Fed. Rep. Jugosławii
gatunek: muzyczny, komedia romantyczna

„Czarny kot, biały kot” to wspaniały i bardzo zabawny film w reżyserii Emira Kusturicy. Został nagrodzony 3 nagrodami, w tym Srebrnym Lwem, i 3 nominacjami. Opowiada ciekawą, choć nieco dziwaczną historię, okraszoną sporą dawką niepowtarzalnego humoru. Określono go mianem komedii romantycznej, ale to zdecydowanie inna niż te najbardziej nam znane.

Grga Pitić (Sabri Sulejman), cygański bogacz i potentat handlowy od wysypisk śmieci oraz Zarije Destanov (Zabit Memedov), właściciel cementowni, są starymi, dobrymi przyjaciółmi. Oboje mają już ponad 80 lat, a ostatni raz widzieli się ze sobą 25 lat temu. Matko Destanov (Bajram Severdžan), syn Zarije nie ma pracy i jest niezbyt zamożny. Aby przekonać Piticia, żeby dał mu pożyczkę potrzebną do zrealizowania nielegalnego interesu związanego z transportem benzyny, opowiada, że jego ojciec nie żyje. Pieniądze pożycza również od Dadana Karambolo (Srdjan Todorović), uzależnionego od narkotyków gangstera. Dobiera sobie go też za wspólnika. Wydaje mu się, że tym razem plan się powiedzie. Ostatecznie Matko zostaje oszukany. Musi zwrócić pożyczone pieniądze albo zmusić swojego 17-letniego syna, Zare (Florijan Ajdini) do poślubienia siostry Dadana, Afrodyty. Dziewczyna nie cieszy się dobrą opinią, a w dodatku jest niewielkiego wzrostu, dlatego nie udało jej się jeszcze wydać za mąż. Ani ona, ani Zare nie chcą brać ślubu z przymusu. Tym bardziej, że chłopak jest zakochany w uroczej Idzie (Branka Katić).

Dadan i Matko

„Czarny kot, biały kot” to bardzo interesująca i niesamowita produkcja. Zaskakuje, przykuwa uwagę, śmieszy i wzbudza ogromną sympatię. Kapitalna i bardzo śmieszna fabuła niezwykle mnie wciągnęła i zaciekawiła. Akcja rozgrywa się w odpowiednim tempie, jest niebanalna i oryginalna. Historia okazuje się zajmująca, żartobliwa i dość specyficzna. Scenariusz jest genialny i znakomicie skonstruowany. Przedstawione w tym filmie wydarzenie wydają się zabawne, surrealistyczne i przez to zdumiewające. Sama historia jest błyskotliwa, a twórcy ukazują ją w fantastyczny i barwny sposób. Wszystko okazuje się nieco przejaskrawione, a postaci przerysowane, moim zdaniem, to celowy zabieg. Ogromny plus stanowi również wyjątkowy komizm sytuacyjny, czasem również słowny. Wszystko począwszy od Cygana Matko, który gra sam ze sobą w karty, poprzez odwiedziny orkiestry u Zarija w szpitala, próby ukrycia trupów na strychu, taniec Dadana, aż do wyliczania prezentów na weselu czy ucieczkę Afrodyty, wydaje się bardzo absurdalne, a zarazem intrygujące.

Ida i Zare

Cudowny klimat tego dzieła tworzą bardzo kolorowa i idealnie dobrana scenografia, niepospolite kostiumy czy fascynująca muzyka. Ścieżka dźwiękowa jest bajeczna, energiczna i przedstawia ogromną różnorodność. To właśnie ona nadaje tempo całej historii. Zdecydowanie to jeden z tych elementów, które najbardziej się wyróżniają w tej produkcji. Oczywiście kilkakrotnie pojawiają się także dwa koty - czarny i biały. Stały się one jakby symbolem tego obrazu, cicho obserwują, co się dzieje wokół.


Aktorstwo wydaje się bardzo naturalne i przekonujące, a przez to tak doskonałe. Moim zdaniem, najbardziej warto zwrócić uwagę na świetnego Srdjana Todorovicia, który wcielił się w rolę szalonego Dadana. Mężczyzna jest zamożny, wiedzie lekkie życie, pełne wielu przyjemności. Jest kobieciarzem, narkomanem, uwielbia bawić się. Właściwie jego jedynym utrapieniem jest nieznośna siostra, która pragnie wyjść za mąż tylko za swojego księcia z bajki. Mężczyzna chce, aby do ślubu doszło jak najszybciej, dlatego pragnie wykorzystać Matko i swatać Afrodytę z jego synem. Todorović spisał się znakomicie, wykreował naprawdę ciekawą i charakterystyczną postać. To właśnie on rozśmieszał mnie szczególnie, głównie swoim tańcem, śpiewaniem i ruchami. Wyśmienicie spisała się także Branka Katić w roli Idy, nieco zwariowanej i odważnej dziewczyny, w której zakochuje się Zare. Bardzo dobrze zagrał również Bajram Severdžan jako Matko Destanov. Idealnie udało mu się ukazać to, że kocha swojego syna, ale aby ochronić siebie jest gotów zorganizować mu ślub bez jego woli. Najbardziej zależy mu chyba najbardziej na pieniądzach, ale cieszy go także szczęście Zare. Udany występ zaliczyli również przedstawiciele starszego pokolenia - Sabri Sulejman i Zabit Memedov.

„Czarny kot, biały kot” to osobliwy i nieco dziwny, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, film. Najbardziej zrobiła na mnie wrażenie jego strona wizualna, ale historia również bardzo mi się spodobała. Odważcie się!
Ocena: 9/10

środa, 19 września 2012

Ted (2012), czyli pluszwy problem

reżyseria: Seth MacFarlane
scenariusz: Seth MacFarlane, Alec Sulkin, Wellesley Wild
muzyka: Walter Murphy
produkcja: USA
gatunek: fantasy, komedia

„Ted” to lekka i zabawna produkcja w reżyserii Setha MacFarlane’a, znanego przede wszystkim jako twórcę seriali „Glowa rodziny” i „Amerykański tata”. Jak na razie produkcja została odznaczona dwoma nominacjami do nagrody Teen Choice. Opowiada prostą, ale raczej wciągającą historię przyjaźni misia i dorosłego mężczyzny. Brzmi dziecinnie? Mimo wszystko to raczej obraz dla starszych widzów.

Marzenia czasem mają to do siebie, że mogą się spełnić. Niegdyś siedmioletni John Bennett był nielubiany, nie miał kolegów, nikt nie chciał się z nim bawić. Pewnego razu dostał w prezencie sympatycznego pluszowego misia, którego nazwał Teddy. Chłopiec bardzo pragnął, aby maskotka ożyła. Wkrótce tak się stało. Oboje poprzysięgli sobie przyjaźń do końca życia. Teraz John Bennett (Mark Wahlberg) ma już za sobą trzydzieści lat życia, a miś dorósł razem z nim. Są najlepszymi i nierozłącznymi kumplami. Nie chcą się ze sobą rozstać i nie wyobrażają sobie bez siebie życia. Razem piją piwo, biorą narkotyki, lenią się. Ted (mówiący głosem samego reżysera) jest nieokrzesany, czasem złośliwy i samolubny. Uwielbia też podrywać dziewczyny, które często sprowadza do domu. To nie podoba się partnerce Johna, Lori Collins (Mila Kunis). Wiele jednak ulega zmianie, kiedy stawia mężczyźnie warunek: albo ona, albo miś.


„Ted” to przyjemna i żartobliwa komedia. Seans zapewnił mi rozrywkę i sprawił sporą przyjemność. Akcja powoli się rozkręca, by wkrótce gwałtownie nabrać tempa. Pomysł nie wydał mi się skomplikowany, ale losy niesfornego misia zdecydowanie mają swój duży urok i gwarantują solidną porcję śmiechu. Jak na tego rodzaju film, fabuła jest całkiem niezła, aczkolwiek moim zdaniem za mało zaskakująca i momentami bardzo przewidywalna. Scenariusz jest dobry i optymistyczny. Zabrakło mi jednak jakiegoś niezwykłego wydarzenia, które mogłoby jeszcze bardziej przyciągnąć uwagę widza. Przyjaźń z misiem albo miłość Lori – główny wątek okazał się, mimo swej banalności, całkiem trafiony i inspirujący. Niektóre mniej ważne wydarzenia wydały mi się nudne i jakby niedopracowane. Doskonale została ukazana relacja Johna i Teda – dwaj niedojrzali, leniwi, skłonni do zabawy kumple, którzy najchętniej nigdy by nie dorośli. Najlepszą część tej produkcji stanowi komizm sytuacyjny oraz słowny, który moim zdaniem okazał się lepszy. Niemal każde wydarzenie zostało przedstawione w sposób humorystyczny, z przymrużeniem oka. Dialogi są śmieszne i jeszcze bardziej podkreślały klimat tego filmu.


Według mnie najsłabszym elementem okazało się aktorstwo. Mark Wahlberg, który wcielił się w rolę zdziecinniałego i raczej nieodpowiedzialnego Johnna Bennnetta, zupełnie się nie popisał i zgrał bardzo przeciętnie. Nie udało mu się odpowiednio ukazać emocji jego postaci. Dużo lepiej poradziła sobie urocza Mila Kunis jako Lori Collins. Potrafiła wiarygodnie ukazać niezłomny charakter swojej bohaterki. Bez wahania i stanowczo stawia swojemu chłopakowi ultimatum, chociaż widzi, że bardzo ciężko będzie mu się rozstać z przyjacielem. Jej gra aktorska jest bardzo dobra i przekonująca. Seth MacFarlene wykonał kawał świetnej roboty nie tylko jako reżyser i scenarzysta, ale także podkładając głos dorosłemu Ted’owi. Muzyka Waltera Murphy’ego okazała się przyzwoita, ale moim zdaniem zbytnio nie wyróżniła się w tej produkcji.

Według mnie „Ted” to porządna i śmieszna komedia. Polecam, ale bez rewelacji.
Ocena: 6/10

sobota, 15 września 2012

Memento (2000), czyli aby zapamiętać

reżyseria: Christopher Nolan
scenariusz: Christopher Nolan, Jonathan Nolan
muzyka: David Julyan
produkcja: USA
gatunek: dramat, kryminał, thriller

„Memento” to niesamowita i intrygująca produkcja wyreżyserowana przez Christophera Nolana na podstawie opowiadania jego brata, Jonathana pt. „Memento Mori”. Została odznaczona 11 nagrodami i 15 nominacjami, w tym dwoma do Oscara – za scenariusz i montaż. Film został skonstruowany w oryginalny i dość nietypowy sposób. Całą historię poznajemy od końca, cofając się w czasie do mających miejsce jakiś czas wcześniej zdarzeń.

Leonard Shelby (Guy Pierce) nieustannie stara się odszukać przestępcę, który zgwałcił i zamordował jego żonę, Catherine (Jorja Fox). Podczas napaści on sam także doznał poważnych obrażeń. W wyniku mocnego uderzenia w głowę cierpi na tzw. amnezję następczą, czyli zanik pamięci krótkotrwałej. Utracił przez to zdolność zapamiętywania nowych informacji. Pamięta wszystko, co zdarzyło się przed zabójstwem jego żony, ale nie może zapamiętać wydarzeń nawet sprzed kilku minut. Stara się skrzętnie wykonywać notatki na temat aktualnych wydarzeń, z których potem może przeczytać, co się przed chwilą stało. Robi i podpisuje zdjęcia osób, z którymi ma kontakt. Często opatruje je także krótkimi informacjami. W kieszeni nieustannie nosi fotografie swojego samochodu, miejsca, w którym właśnie przebywa, przedmiotów oraz znajomych. Najważniejsze do zapamiętania rzeczy, takie jak fakty o oprawcy żony, tatuuje sobie na całym ciele. Już na początku widzimy jak wściekły Leonard zabija mężczyznę z wąsami i w okularach, Tobby’ego (Joe Pantoliano). Później poznajemy coraz wcześniejsze wydarzenia całej historii.


„Memento” to fascynujący i niezmiernie zajmujący film. Nie nudzi, wręcz przeciwnie ogromnie wciąga, absorbuje, zaskakuje, a chwilami nawet dezorientuje. Twórcy najpierw podają rozwiązanie na tacy, która coraz bardziej się oddala od widza. Opowiada z pozoru prostą, ale w rzeczywistości skomplikowaną i trochę dziwną historię mężczyzny, który za wszelką cenę chce znaleźć i zemścić się na zabójcy swojej żony, a z drugiej strony niepewnego i zagubionego człowieka, który stara się ufać tylko swoim własnym notatkom. Wyjątkowa fabuła ogromnie mnie zaciekawiła i zaintrygowała. Akcja rozgrywa się w odpowiednim tempie, momentami trzyma w napięciu i zmusza do zastanowienia. Pomysł okazał się rewelacyjny i bardzo trafiony. Scenariusz jest genialny, godny podziwu i zdumiewający. Stanowi idealną podstawę tego dzieła. Ukazane w nim wydarzenia przyciągają uwagę i nie pozwalają oderwać oczu od ekranu. Twórcy szczegółowo dopracowali każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Wydaje się, że nic nie jest przypadkowe i każda scena ma określone znaczenie dla całości. 


Aktorstwo przedstawia bardzo dobry poziom. Najbardziej wyróżnia się świetny Guy Pierce , który wcielił się w rolę cierpiącego na amnezję następczą, Leonarda Shelby. Mężczyzna za swój życiowy cel przyjął sobie pomszczenie swojej żony, którą ogromnie kochał. Po wypadku właśnie te poszukiwania mordercy nadają sens jego życiu. Nie jest raczej pewny siebie, ale opanowany i pogodzony ze swoją chorobą. Stara się zawsze pamiętać o poznanym kiedyś Sammy’m Jankis’ie cierpiącym na podobne schorzenie (na lewej dłoni wytatuował sobie: Remember Sammy Jankis). Nie gubi się, dzięki swoim notatkom, zdjęciom i pokrywającym najróżniejsze części jego ciała tatuażom. Pierce poradził sobie doskonale, chociaż czasami miałam wrażenie, że zachowuje się trochę drętwo. Przez większość czasu jego gra aktorska jest spokojna i stonowana. Moim zdaniem jednak okazał się naprawdę przekonujący. Również Carrie-Anne Moss, która wystąpiła jako Natalie, barmanka, którą poznaje Leonard, spisała się przyzwoicie. Potrafiła odpowiednio ukazać emocji i uczucia swojej bohaterki. Dobrze poradził sobie też Joe Pantoliano jako Teddy, który często towarzyszy Shelby’emu. Idealnie pasował do tej roli. Jeden z najlepszych elementów tego filmu stanowi również fantastyczny montaż. Scenografia, kostiumy i muzyka niestety nie robią wrażenia. Ścieżka dźwiękowa jest znikoma, co jest jednym z minusów.

Aby obejrzeć „Memento” usiedziałam przed telewizorem prawie do wpół do drugiej w nocy i, co najważniejsze, naprawdę się opłacało. To zdecydowanie warty uwagi film, dlatego bardzo go polecam.
Ocena: 8/10

wtorek, 11 września 2012

Equilibrium (2002), czyli wizja świata bez emocji

reżyseria: Kurt Wimmer
scenariusz: Kurt Wimmer
muzyka: Ramin Djawadi, Geoff Zanelli, Klaus Badelt
produkcja: USA
gatunek: thriller, sci-fi

„Equilibrium” to rewelacyjny i fascynujący thriller sci-fi w reżyserii Kurta Wimmera. Produkcja opowiada bardzo interesującą historię państwa przyszłości i żyjącego w nim człowieka, który postanawia sprzeciwić się panującym tam surowym i brutalnym zasadom.

W przyszłości, po trzeciej wojnie światowej, w miejscu o nazwie Libria postanowiono sprawić, aby świat stał się lepszy. W tym celu każdy mieszkaniec codziennie musi zażywać dokładnie wyznaczoną dawkę leku prozium, który tłumi wszystkie emocje i uczucia. Wydaje się, że dzięki niemu na świecie nie ma już wojen, rozpaczy, cierpienia. Ten, kto choć raz zaniecha obowiązku jego przyjmowania, ten, kto czuje, zostaje od razu zlikwidowany lub w niedługim czasie skazany na śmierć przez spalenie. Porządku pilnują bezwzględni, opanowani i stanowczy klerycy. Świetnie posługują się bronią i sprawnie walczą. Ich główne zadanie to wyłapywanie i zabijanie buntowników. Jednym z nich jest doskonale wyszkolony John Preston (Christian Bale), kleryk najwyższej rangi. Gdy pewnego dnia spotyka Mary O’Brian (Emily Watson), która czuje i przez to zostaje aresztowana, mężczyzna nie przyjmuje dawki leku. Wkrótce zaczyna spoglądać na świat inaczej, zupełnie przestaje przyjmować dawki i postanawia walczyć z reżimem. W Librii władzę sprawuje Ojciec, którego wizerunek nieustannie widnieje na ogromnej ilości telebimów. Wpaja ludziom nauki o okropieństwach wojny i potrzebach przyjmowania prozium. Obywatele, którzy go zażywają są szanowani i traktowani na równym poziomie. 


„Equilibrium” to zajmujący, choć nieco niespójny film. Akcja jest dynamiczna, wciąga od pierwszych minut i nieustannie trzyma w napięciu. Fascynująca fabuła sprawiła, że nie nudziłam się i koniecznie chciałam wiedzieć, co się dalej wydarzy. Produkcja zadziwia, intryguje, smuci, wzrusza i nie porywa. Pomysł jest fenomenalny i oryginalny, dzięki czemu od razu przypadł mi do gustu. Scenariusz jest inspirujący i niezwykły, chwilami zmusza nawet do refleksji. Wizja świata przyszłości, pozbawionego emocji, pełnego brutalności, wydała mi się nieco przerażająca. Ludzie żyją bezsensownie, nic nie odczuwając i nie poznając uroków bycia człowiekiem. Żyją właściwie tylko po to, aby zapewnić istnienie następnym pokoleniom. Przedstawione wydarzenia są zaskakujące, dziwne i interesujące. Niestety, w oczy rzucają się także spore nieścisłości i luki fabularne. Nie umniejszają one jednak przyjemności z seansu. Szczególnie ujęło mnie postępowanie Johna Prestona w chwili, gdy ratuje małego psa przed rozstrzelaniem i później naraża się zabijając strażników. Zwróciłam również uwagę na sceny, w których mężczyzna znajduje ukryte w biednej dzielnicy rebeliantów, Netherze, dużo kolorowych naczyń, pamiątek, m.in. szklaną kulę z Wieżą Eiffla w środku. Szczególne wrażenie robi na nim jednak muzyka lecąca z gramofonu.


Aktorstwo w tym filmie jest naprawdę wspaniałe i na bardzo dobrym poziomie. Najlepiej poradził sobie genialny Christian Bale w roli kleryka Johna Prestona. Początkowo mężczyzna brutalnie tłumi wszelkie bunty, przejawy powstania i nie waha się przed morderstwem ludzi, którzy czują. Cztery lata wcześniej jego żonę skazano na śmierć, ponieważ odstawiła prozium. Został sam z synem i córką, jednak nie rozpacza po stracie żony. Gdy Preston przestaje brać lek, odczuwa szczęście i odkrywa piękno w drobnych rzeczach. Postanawia walczyć o wolność. Gdy było to konieczne, Bale zachowywał kamienną twarz nie wyrażającą praktycznie nic. Później, głównie mimiką twarzy potrafił perfekcyjnie ukazać ogrom i intensywność emocji targających jego bohaterem. Świetnie przedstawiono także sceny walki, choć niekiedy ludzkie możliwości są nieco przesadzone. Wyróżnia się w nich także wyśmienity montaż. Najbardziej zwróciłam uwagę na sceny, w których kleryk Preston z ogromną gracją, sprytem i zwinnością pokonuje wielu przeciwników. Ciekawy i niepokojący klimat podkreśla ponura scenografia, ciemne kostiumy, bardzo dobre efekty specjalne oraz oryginalna muzyka. Ścieżka dźwiękowa doskonale wpasowuje się jako tło tej produkcji.

„Equilibrium” to intrygujące i godne uwagi dzieło. Oglądając je, już kolejny raz byłam pod wrażeniem gry aktorskiej Christiana Bale’a. Polecam!
Ocena: 8/10

sobota, 8 września 2012

Ray (2004), czyli biografia bluesowego artysty

reżyseria: Taylor Hackword
scenariusz: James L. White
muzyka: Craig Armstrong, Ray Charles, Stephen Altman
produkcja: USA
gatunek: dramat, biograficzny, muzyczny

„Ray” to absorbujący i znakomity dramat biograficzny w reżyserii Taylora Hackforda. Prawa do jej sfilmowania nabył już w 1987 roku, jednak wtedy nie mógł znaleźć chętnego studia. W końcu produkcję głównie sfinansował biznesmen Philip Anschutz i jego towarzystwo Bristol Bay Productions.

Dzieło zostało odznaczone 32 nagrodami, w tym dwoma Oscarami, oraz 26 nominacjami. Przedstawia fragment życia, do 1979 roku, genialnego muzyka i piosenkarza, Raya Charlesa. On sam nie doczekał premiery. Zmarł 10 czerwca 2004 roku, po zakończeniu zdjęć do filmu. Był konsultantem i potwierdził ostateczną jego wersję. Dzięki przetłumaczonemu na alfabet Braille’a scenariuszowi, zdążył się wcześniej zapoznać z dwoma scenami. Historia oparta jest na faktach, ale część postaci, miejsc i sytuacji została nieco zmieniona.


Ray Charles Robinson urodził się 23 września 1930 roku w Albany, w stanie Georgia. Był synem Arethy Williams, pracownicy tartaku, i Baileya Robinsona, mechanika. Wkrótce wraz z rodziną przeprowadził się do Greenville na  Florydzie. Wtedy jego rodzice rozeszli się. Gdy Charles miał pięć lat, widział jak jego młodszy brat George się utopił. Wtedy też Ray zaczął tracić wzrok, a w wieku siedem lat stał się całkiem niewidomy. Później uczęszczał do szkoły dla niewidomych Florida School for the Deaf and Blind w St. Augustine na Florydzie. Uczył się również komponować muzykę oraz grać na różnych instrumentach. W czasie nauki Charlesa w szkole zmarli jego rodzice. Zanim ukończył szkołę, zaczął grać w wielu zespołach, wykonujących różne gatunki muzyczne, w tym m.in. jazz. W 1947 roku przeprowadził się do Seattle i zaczął nagrywać w wytwórni Swingtime. W 1952 roku Ray spotkał Ahmeta Ertegüna i podpisał kontrakt z wytwórnią Atlantic. Kiedy zaistniał na rynku muzycznym, jego imię i nazwisko zostało skrócone do Ray Charles z Ray Charles Robinson, aby uniknąć zbieżności z bokserem Sugarem Rayem Robinsonem.


Niemal natychmiast po nawiązaniu współpracy z wytwórnią Atlantic muzyk nagrał dwa duże hity: piosenki „It Should Have Been Me” oraz „Mess Around”, autorstwa Ertegüna. Międzynarodowy sukces przyniósł mu jednak utwór „I Got a Woman”. W tym okresie Charles rozpoczął też współpracę z grupą młodych kobiet z Filadelfii, zespołem The Cookies. Zaczęły z nim nagrywać w Nowym Jorku, jako wokal wspierający. W 1959 roku Charles odszedł z wytwórni Atlantic do wytwórni ABC. W 1965 roku został aresztowany za posiadanie heroiny, od której uzależnił się niemal 20 lat wcześniej. W 1966 roku spędził rok na warunkowym przedterminowym zwolnieniu. W specjalistycznej klinice w Los Angeles udało mu się wyleczyć z nałogu. 24 kwietnia 1979 roku, jego wersja „Georgia on My Mind” została uznana za hymn stanu Georgia. 


„Ray” to wspaniały i niezwykły film. Uważam, że oparta na prawdziwych wydarzeniach fabuła jest zajmująca i bardzo mnie zaciekawiła. Twórcy przedstawili artystę zarówno jako człowieka, który kocha muzykę ponad wszystko, ale także od tej bardziej prywatnej strony, jako męża, kochanka, narkomana. Akcja rozgrywa się raczej powoli, ale mimo tego obraz nie wydał mi się nudny i nieustannie przykuwał moją uwagę. Scenariusz, odznaczony m.in. nagrodą Czarna Szpula, jest wspaniały i zadziwiający. Historia Raya Charlesa zaskakiwała i zainteresowała mnie. W tej produkcji przedstawiono duży fragment życia artysty, dzięki czemu dowiedziałam się naprawdę wielu nowych informacji na jego temat. Scenografia i kostiumy są świetne i odpowiednio dobrane. Muzyka, składająca się głównie z pięknych utworów Charlesa stała się niezwykłym dopełnieniem tego fascynującego dzieła. Ścieżka dźwiękowa zrobiła na mnie ogromnie wrażenie i uważam, że jest rewelacyjna.


Najlepszy element tego filmu stanowi wybitne i fenomenalne aktorstwo. Najbardziej wyróżnia się brawurowy Jamie Foxx, który wcielił się w rolę Raya Charlesa. Wcześniej aby się lepiej przygotować brał lekcje alfabetu Braille’a, często spotykał się i konsultował z muzykiem, analizował jego gesty i mimikę twarzy. Dzięki temu zagrał niesamowicie przekonująco i wiarygodnie. Potrafił doskonale odtworzyć jego zachowanie i ruchy. Udało mu się też perfekcyjnie ukazać charakter, emocje i uczucia artysty. Widać, że aktor ogromnie zaangażował się i poświęcił dla tego projektu. Nosił specjalne soczewki, w których nic nie widział nawet przez 14 godzin. We wszystkich scenach on sam grał na fortepianie. To zdecydowanie jeden z jego najlepszych występów w karierze. Za tę rolę został zasłużenie odznaczony m.in. Oscarem, Złotym Globem, nagrodą BAFTA, Aktor i Czarną Szpulą. Gra aktorska postaci drugoplanowych jest przyzwoita, ale stanowi głównie tło dla genialnego popisu Foxxa.

„Ray” to bardzo dobry i interesujący film. Uwielbiam twórczość Raya Charlesa, dlatego przypadł mi do gustu. Moim zdaniem jest naprawdę godny uwagi i polecenia.
Ocena: 8/10

wtorek, 4 września 2012

Niecodzienny przegląd animacji krótkometrażowych

Dzisiaj postanowiłam stworzyć nieco inny wpis niż zwykle. Chcę Wam polecić i zwrócić uwagę na kilka naprawdę intrygujących i ciekawych filmów krótkometrażowych, a dokładniej animacji. Niektóre z nich zachwyciły mnie swoją wyjątkową historią, inne stroną wizualną.


Nagrodzone Oscarem, „Tango” (1980) to trochę dziwny, pozbawiony fabuły film. Akcja rozgrywa się w skromnym pokoju, w którym pojawia się coraz więcej osób wykonujących cały czas te same czynności, m.in. chłopiec wchodzący i wychodzący przez okno, matka, złodziej, policjant, staruszka. Postacie nie wchodzą sobie w drogę.
Dzieło zachwyca precyzyjną i skrupulatną realizacją. Twórca pracował nad nim rok. Zastosował technikę zdjęciową, polegającą na osobnym fotografowaniu każdej postaci i na układaniu ze zdjęć gotowej sekwencji animacji.


„Vincent” (1982) opowiada o chłopcu o imieniu Vincent, który pragnie być jak Vincent Price. Snuje przerażające i mroczne wizje własnego świata. Coraz bardziej się zatraca w swoich strasznych, absurdalnych i niemożliwych do spełnienia marzeniach.
Jest to debiut reżyserski obdarzonego niebywałą wyobraźnią reżysera Tima Burtona. W filmie występują jedynie odcienie białego i czarnego. Postacie i historia wydały mi się dość ponure, ale jednocześnie trochę komiczne. Animacja zrobiła na mnie wrażenie swoją oryginalnością.


„Gra Geriego” (1997) to nieskomplikowany, ale interesujący film. Został odznaczony Oscarem i nagrodą Annie. Opowiada historię starszego mężczyzny, który czerpie ogromną przyjemność z grania w szachy w parku. Wydaje mi się, że gra stanowi dla niego jakby ucieczkę od codzienności.
Pomysł jest uroczy, trochę wzruszający. Tę krótką opowieść odebrałam bardzo pozytywnie.


Katedra” (2002) opowiada o tajemniczym mężczyźnie, najprawdopodobniej pielgrzymie, który dociera do ogromnej i zapierającej dech katedry gdzieś na końcu świata. Wnętrza tej niezwykłej budowli zostały pięknie przedstawione. Niesamowita animacja i doskonała muzyka nadają niepowtarzalny, trochę baśniowy charakter tej produkcji. Stworzenie filmu zajęło Tomaszowi Bagińskiemu trzy lata. Został odznaczony m.in. nominacją do Oscara.


„Piotruś i Wilk” (2006) to niezwykły i trochę smutny obraz z przesłaniem. Opowiada historię chłopca, który za wszelką cenę pragnie przedostać się na drugą stronę ogrodzenia koło domu jego dziadka. Pewnego dnia wykrada klucze do furtki i wraz z przyjaciółmi, kaczką i ptakiem o zranionym skrzydle, wybiegają na drugą stronę. Wkrótce zabawę przerywa im pojawienie się wilka.
Film zwrócił moją uwagę głównie ze względu na rzadko już spotykaną animację lalkową i poklatkową oraz ogromne dopracowanie wszystkich szczegółów. Sama historia została przedstawiona także w ciekawy i ujmujący sposób. Twórcy ukazali w pewien sposób nawet relację Piotrusia z Wilkiem. Dzieło odznaczono Oscarem.