niedziela, 28 października 2012

Wyspa tajemnic (2010), czyli intrygujące śledztwo

tytuł oryginalny: Shutter Island
reżyseria: Martin Scorsese
scenariusz: Laeta Kalogridis
muzyka: Robbie Robertson
produkcja: USA
gatunek: dramat, thriller

„Wyspa tajemnic” to znakomita produkcja w reżyserii Martina Scorsese. Została odznaczona jedną nagrodą i 12 nominacjami, w tym pięcioma do Saturna. Opowiada fascynującą historię człowieka, który zostaje uwikłany w niepokojącą sprawę. Okazuje się ona dotyczyć również niego samego.

Akcja rozgrywa się w 1954 roku. Szeryf federalny Teddy Daniels (Leonardo DiCaprio) przybywa wraz ze swoim nowym współpracownikiem, Chuckiem Aule’m (Mark Ruffalo) na wyspę położoną w Zatoce Bostońskiej. Mieści się tam ogromny i pilnie strzeżony zakład dla psychicznie chorych przestępców. Kieruje nim dr John Cawley (Ben Kingsley), który uparcie dąży do wyleczenia swoich pacjentów. Szeryfowie mają rozwikłać niesamowitą zagadkę zniknięcia jednej z kobiet, Rachel Solando. Niegdyś utopiła ona trójkę swoich dzieci. Pomieszczenie, które zajmowała było zamknięte na klucz, a jedyne okno zakratowane. Teddy stara się prowadzić skrupulatne śledztwo. Przesłuchuje dokładnie wszystkich pracowników i część pacjentów ośrodka. Jego poszukiwania jednak praktycznie nie posuwają się naprzód. Mężczyznę coraz częściej nękają dziwne sny i tragiczne wspomnienia z przeszłości, dotyczące jego nieżyjącej ukochanej żony (Michelle Williams).  


Nie będę szerzej opisywać fabuły, aby nie pozbawić przyjemności tych, którzy jeszcze nie oglądali. „Wyspa tajemnic” zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. Zarówno od strony wizualnej, jak i technicznej jest to dokładnie przemyślane i świetnie zrealizowane widowisko. Wydało mi się genialne i porywające. Pomysł okazał się fenomenalny, choć trochę dziwny. Akcja rozkręca się szybko, chwilami niezwykle trzyma w napięciu i nie pozwala odwrócić uwagi od ekranu. Dzieło przede wszystkim zaskakuje swoją wyjątkowością. Nieprzewidywalność – to moim zdaniem jego główna cecha. Scenariusz okazał się wybitny. Historia jest absorbująca i zadziwiająca. Wszystkie wydarzenia bardzo mnie zaciekawiły. Cała zagadka związana na początku tylko i wyłącznie z Rachel Solando, w miarę rozwoju wydarzeń nabiera nowych znaczeń. Widz próbuje oczywiście sam ją rozwikłać, może domyślać się, jak się wszystko potoczy, mimo tego twórcy podążają własnym torem. Serwują sporą dawkę emocji i intrygują swoim pomysłami. Zakończenie wydało mi się zdumiewające, choć chyba nie do końca przypadło mi do gustu. Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś innego.


Aktorstwo jest na bardzo wysokim poziomie. Leonardo DiCaprio, który wcielił się w rolę inteligentnego, ale gwałtownego szeryfa Teddy’ego Danielsa, poradził sobie brawurowo. Moim zdaniem zagrał fenomenalnie i niesamowicie przekonująco. Potrafił doskonale ukazać trudny charakter i sprzeczne emocje, z którymi borykał się jego bohater. Szeryf jest złożoną i interesującą postacią. Za wszelką cenę pragnie rozwikłać wszystkie tajemnice wyspy, jednak powoli zdaje sobie sprawę z wielu przeszkód, jakie na niego czyhają. Ben Kingsley jako dr John Cawley i Mark Ruffalo jako Chuck Aule spisali się przyzwoicie, ale nie zrobili na mnie specjalnego wrażenia. Michelle Williams, odtwórczyni roli żony Danielsa pokazała się z dobrej strony, choć na ekranie pojawiała się epizodycznie. Muzyka świetnie stopniowała napięcie, choć wydała mi się trochę za mało oryginalna. Kostiumy są idealne, a scenografia wspaniała. Warto zwrócić uwagę na świetną charakteryzację.

„Wyspa tajemnic” zachwyciła mnie i uważam, że jest zdecydowanie jednym z najlepszych filmów, jakie ostatnio widziałam. Gorąco polecam!
Ocena: 9/10

niedziela, 21 października 2012

Sherlock (2010) - sezon 1 i 2, czyli współczesne oblicze klasyki



Niedawno zafascynowała mnie jedna z adaptacji powieści Arthura Conan Doyle’a. W 1887 roku pisarz opublikował „Studium w szkarłacie”. To pierwsza opowieść o genialnym Sherlocku Holmesie i jego przyjacielu Johnie Watsonie. Dotychczas powstało wiele adaptacji jego książek. Jeszcze nie tak dawno temu, przeniesienie postaci osławionego detektywa do czasów współczesnych wydawałoby się dziwnym i co najmniej szalonym pomysłem. Przyznajcie sami, co pozostanie z Holmesa XIX wieku, wytworu wyobraźni Doyle’a, w nowoczesnym Holmesie?

Największe zmiany wprowadził w 2009 roku Guy Ritchie. Postanowił on odświeżyć wizerunek Sherlocka produkcją bardziej rozrywkową. W główną rolę wcielił się Robert Downey Jr. Sprawił, że stał się on szaloną i ekscentryczną osobą, nie stroniącą od walki i przygód. Film został ciepło przyjęty przez widzów. W 2011 roku doczekał się kontynuacji. Rok później Steven Moffat i Mark Gatiss podjęli się jeszcze większego ryzyka - postanowili stworzyć serial o Sherlocku Holmesie. Akcję przenieśli do XXI wieku, a wspaniałego detektywa zagrał Benedict Cumberbatch. Porzucił charakterystyczną fajkę i czapkę uszatkę. Zainwestował za to w plastry antynikotynowe, telefon komórkowy i laptopa.


Mimo tak wielkich odstępstw od oryginału, nowy Sherlock okazuje się nader intrygujący. Jest genialny, bardzo bystry, inteligentny i nieprzewidywalny. W rozwiązywaniu trudnych zagadek kieruje się metodami dedukcji, swoją rozległą wiedzą w wielu dziedzinach nauki i uważnymi obserwacjami. Wydaje się także chłodny, arogancki, wyniosły i nieco egoistyczny. Benedict Cumberbatch zrobił coś niesamowitego – tchnął nowego ducha w postać detektywa. Jego gra aktorska jest wybitna i wydaje się, że dokładnie panuje on nad każdym gestem i spojrzeniem. Ma wysoką i szczupłą sylwetkę, cudowny niski głos i niezwykłe, głębokie oczy. Te cechy nadają mu nieco mroczny wygląd. Idealny Sherlock? Zdecydowanie tak.

Sherlock jest wzywany przez Inspektora Lestrade’a tylko w nagłych wypadkach, czyli bardzo często. Inni uważają go za szaleńca, świra, a nawet psychopatę. Rozwiązywanie zagadek daje mu ogromną satysfakcję i entuzjazm, które są tym większe, im bardziej skomplikowana wydaje się dana sprawa. W pierwszym odcinku pt. „Studium w różu”, John Watson poznaje Holmesa. Obu nie stać na wynajęcie mieszkania, dlatego zostają współlokatorami lokalu na Baker Street 221b. Doktor początkowo traktuje go nieufnie, trochę pobłażliwie. Toleruje wszystkie wybryki i szaleństwa towarzysza. Wkrótce odkrywa, że zaczyna mu nim zależeć. Również postać wiernego przyjaciela detektywa przeszła pewne przemiany. Zamiast pamiętnika pisze on swój własny blog.


Serial okazał się fantastyczny, a akcja nieustannie trzyma napięciu. Scenariusz niesamowicie dopracowany: zaskakuje, zadziwia i zachwyca. Warto również zwrócić uwagę na wspaniałą muzykę i scenografię. Obejrzałam dopiero dwa odcinki pierwszego sezonu. Został mi jeszcze jeden z tego i kolejne trzy z następnego. Każdy epizod trwa właściwie tyle co przeciętny film, aż 1 godz. 30 min. Produkcja trzeciego sezonu planowana jest dopiero na 2013 rok. Martin Freeman jako Watson poradził sobie bardzo dobrze, teraz nie wyobrażam sobie nikogo innego na jego miejsce. Aktor zagrał świetnie i przekonująco. Wspaniałe w tym serialu jest także to, jaką chemię udało się uzyskać Cumberbatch'owi i Freeman'owi. Dzięki temu z ciekawością możemy śledzić rozwój ich jakże skomplikowanych relacji. Przyjaciele czy coś więcej?

„Sherlock” to fascynujący i doskonały pod każdym względem serial. Każdemu kto się waha, czy przystąpić do seansu – gorąco polecam! Daję jak na razie maksymalną ocenę, czy się zmieni, zobaczymy.
Ocena: 10/10

niedziela, 14 października 2012

Księżna (2008), czyli historia nieszczęśliwej miłości

tytuł oryginalny: The Duchess
reżyseria: Saul Dibb
scenariusz: Anders Thomas Jensen, Jeffrey Hatcher, Saul Dibb
muzyka: Rachel Portman
produkcja: Francja, USA, Wielka Brytania, Włochy
gatunek: dramat historyczny, kostiumowy

„Księżna” to dobry dramat historyczny w reżyserii Saula Dibba. Został odznaczony 4 nagrodami, w tym Oscarem za najlepsze kostiumy, oraz 13 nominacjami, w tym jedną za scenografię także do tej statuetki. Opowiada poruszającą i trochę smutną historię Georginy po tym jak zostaje księżną Devonshire.

Akcja rozgrywa się w drugiej połowie XVIII wieku w Anglii. Szesnastoletnia Georgina (Keira Knightley) cechuje się rzadko spotykaną urodą i dużym wdziękiem. Wyróżnia się wśród wszystkich młodych dam. Ambitny Charles Grey (Dominic Cooper) stara się o jej względy, jednak dziewczyna nie zwraca na niego większej uwagi. Nie zauważa co chłopak do niej czuje. Wkrótce jej matka, Lady Spencer (Charlotte Rampling) i doradca Księcia Devonshire, Burleigh (Andrew Armour) uzgadniają, że Georgina zostanie żoną Księcia (Ralph Fiennes). Dają jej do zrozumienia, że mężczyzna jest w niej zakochany. Dziewczyna jest rozpromieniona i pełna entuzjazmu na wieść o swoim szybkim małżeństwie z tak wpływowym człowiekiem. Cieszy się także, że osiągnie wysoką pozycję społeczną. Nie przejmuje się tym, że swojego przyszłego męża widziała tylko dwa razy i w ogóle go nie zna. Zapomina o sympatycznym Charlesie Grey’u i wychodzi za mąż za Księcia. Mężczyzna pragnie ponad wszystko, aby kobieta dała mu dziedzica. Pierwszym dzieckiem pary nie okazuje się jednak wyczekiwany syn. Mąż powoli przestaje interesować się młodą Georginą i wdaje się w coraz liczniejsze romanse. Żonę traktuje chłodno i oschle, praktycznie z nią nie rozmawia. Ludzie uwielbiają Księżną i są jej bardzo przychylni. Mówi się, że jedyną osobą, która jej nie kocha jest sam Książę.


„Księżna” to piękny i nieźle zrealizowany film. Akcja rozgrywa się powoli, dlatego chwilami wydał mi się nudny i niezbyt zajmujący. Fabuła na początku nie spodobała mi się, później jednak bardziej mnie zaciekawiła. Mimo monotonni, która chwilami pojawiała się w tej produkcji, całość jest raczej wciągająca. Twórcy potrafili wspaniale ukazać dramatyzm tej historii. Okazała się jednak przygnębiająca w taki trochę ‘jednostajny’ sposób, przez co chwilami z trudem mi się ją oglądało. Moim zdaniem scenariusz stanowi najsłabszy element tego dzieła. Jest mało zaskakujący, ale niezbyt przewidywalny. Sam pomysł wydał mi się naprawdę bardzo dobry, ale czegoś tu zabrakło. Przedstawione wydarzenia raz przykuwają uwagę, raz nudzą. Niestety, przez to akcja nie trzyma w napięciu. Szczególnie słaby jest początek. Już na wstępie dowiadujemy się, że Georgina poślubi Księcia. Według mnie to jednak trochę za szybko, tym bardziej, że później film gwałtownie zwalnia tempa. Niektóre sceny dłużą się, a inne wręcz przeciwnie okazują się zbyt krótkie. Dialogi są momentami bardzo drętwe.


Aktorstwo jest porządne, ale szczerze mówiąc liczyłam na więcej. Keira Knightley, która wcieliła się w rolę Georginy zagrała, moim zdaniem, najlepiej. Świetnie poradziła sobie z postawionym przed nią niełatwym zadaniem. Doskonale ukazała uczucia swojej bohaterki i trudy z jakimi się zmaga. Wydała mi się przekonująca jako niekochana przez męża Księżna, która pragnie szczęścia. Powoli odkrywa, że może je zapewnić jej Charles Grey. Musi być jednak posłuszna Księciu i troszczyć się o ich dzieci, mimo, że on jawnie rozpoczyna romans z inną kobietą. Odtwórca roli Księcia Devonshire, Ralph Fiennes spisał się przeciętnie. Uważam, że stać go było na więcej. Jego bohater jest wiecznie ponury, dlatego aktor operuje cały czas właściwie tą samą miną. Dominic Cooper jako Charles Grey nie zachwycił mnie swoją grą. Poradził sobie dobrze, ale moim zdaniem wraz z rozwojem akcji, wniósł niewiele nowego do swojej postaci.

Myślę, że największym plusem tej produkcji jest cudowny klimat. Złożyły się na niego perfekcyjnie dopracowane kostiumy, wzbudzająca zachwyt scenografia i genialna muzyka. Keira Knightley musiała nosić bardzo ciężką perukę. W przerwach między zdjęciami opierała głowę o specjalną podpórkę, aby nie nadwyrężyć sobie karku. Niesamowitą ścieżkę dźwiękową tego dzieła stworzyła Rachel Portman. Kompozytorka zachwyciła mnie już wcześniej przy okazji seansu „Czekolady”.

Księżna” nie spełniła moich oczekiwań, trochę się na niej zawiodłam. Uważam jednak, że ma swój urok. Seans nieobowiązkowy.
Ocena: 6/10

środa, 10 października 2012

Chicago (2002), czyli sława, pieniądze i... muzyka

reżyseria: Rob Marshall
scenariusz: Bill Condon
muzyka: Danny Elfman, Fred Ebb, John Kander
produkcja: USA, Niemcy
gatunek: musical, kryminał

„Chicago”  to genialny i zadziwiający musical. Został nagrodzony 23 nagrodami, w tym sześcioma Oscarami, oraz 40 nominacjami, w tym siedmioma także do tej statuetki. Jeśli jednak mam go rozpatrywać nie tylko w kategorii tego gatunku, uważam, że produkcja Roba Marshalla jest dobra, ale fabularnie za mało dopracowana. Opowiada prostą, ale wciągającą historię niezbyt rozgarniętej dziewczyny, która marzy o karierze piosenkarki na Broadway’u.

Akcja filmu rozgrywa się w latach 20-tych XX wieku. Roxie Hart (Renée Zellweger) to trochę roztrzepana i niemądra młoda mężatka. Fascynuje się wszelkimi musicalami i chciałaby wystąpić w jednym z nich. Jej życiowym pragnieniem jest zostać sławną, wodewilową piosenkarką. Najbardziej podziwia Velmę Kelly (Catherine Zeta-Jones), gwiazdę estrady. Roxie ma nudnego i spokojnego męża, Amosa (John C. Reilly). Kobieta nie waha się nawet przed zdradą. Pewien przystojny mężczyzna, Fred Caseley (Dominic West) uwodzi ją i obiecuje, że dzięki niemu zaistnieje. Ta spędza z nim noc, naiwnie myśląc, że jego słowa się sprawdzą. Później kochanek okazuje się oszustem, a ona jest wściekła, że ją okłamał. Dopada ją szał, sięga po rewolwer i zabija go. Usilne próby przekonania policji o swojej niewinności spełzają na niczym. Roxie trafia do więzienia dla kobiet. Okazuje się, że zostaje tam przewieziona również Velma Kelly, która zabiła swojego męża i siostrę, gdy przyłapała go na zdradzie. Popełnienie morderstwa powinno kończyć się karą śmierci przez powieszenie, ale ostatni proces odbył się wiele lat temu. Dzięki wybitnemu i sprytnemu prawnikowi Billy’emu Flynn’owi (Richard Gere), wszystkie podjęte przez niego sprawy oznaczają uniewinnienie oskarżonej. Mężowi Roxie udaje się zebrać potrzebną do zapłaty za jego usługi cenę - 5000$. Flynn przemienia przeciętną morderczynię w sławną na całe miasto bohaterkę, która z poświęceniem broniła swojego życia.


„Chicago” to bardzo dobre i całkiem interesujące dzieło. Jest wyróżniające się i godne uwagi, głównie ze względu na stronę wizualną. Moim zdaniem, posiada wszystkie cechy wspaniałego musicalu. Można w nim usłyszeć naprawdę wiele świetnych piosenek i zobaczyć intrygujące układy taneczne. Wszystkie występy okazują się znakomite i bardzo dokładnie rozplanowane. Wydaje mi się, że najlepszy to „Cell block tango”. Idealnie dobrane oświetlenie, doskonała charakteryzacja, oryginalne kostiumy i fantastyczna scenografia naprawdę robią wrażenie. Każda piosenka stanowi, jakby osobne, piękne przedstawienie. Widowiska są efektowne, urokliwe i barwne – to jednak nie wszystko. Czy, aby to nie jest przypadkiem przerost formy nad treścią?


Myślę, że tak, ponieważ od strony scenariusza – trochę słabiej, sam pomysł także nie zachwyca. Akcja rozgrywa się raczej szybko, kolejne wydarzenia łączą się muzycznymi wstawkami, dzięki którym wszystko nabierało tempa. Fabuła wydaje się niezbyt wyszukana i trochę monotonna. Film nie pozwala jednak odwrócić uwagi od ekranu, co stanowi na pewno jego duży plus. Przy tym jednak nie zaskakuje, nie trzyma w napięciu, wręcz przeciwnie – okazuje się przewidywalny. Od początku można się domyślić zakończenia. Szkoda, że wątek pobytu Roxie w więzieniu i tego jak tam spędza czas i jak się czuje, nie zostaje praktycznie rozwinięty. Mimo tego, historię przedstawiono w przyjemny dla oka sposób.


Na scenie błyszczą Renée Zellweger i Catherine Zeta-Jones, choć pojawia się tam również Richard Gere. Panie jednak zdecydowanie wiodą prym i pokazują swój talent. Dobrze śpiewają i tańczą.
Szczególnie warto zwrócić uwagę na odznaczoną Oscarem za rolę Velmy Kelly, Catherine Zeta-Jones. Zagrała wybitnie, udało jej się doskonale ukazać chłodny charakter i osobowość swojej bohaterki. To znana i ceniona piosenkarka, która zyskała jeszcze większy rozgłos po tym jak trafiła do więzienia. Wkrótce prasa traci nią jednak zainteresowanie, gdy Billy Flynn podejmuje się obrony Roxie Hart. Odtwórczyni jej roli, Renée Zellweger zagrała przekonująco i wiarygodnie. Znakomicie przedstawiła naiwność i delikatność swojej postaci. Również warto wyróżnić Queen Latifah jako strażniczkę więzienną, Matron ‘Mama’ Morton. Jej partie wokalne szczególnie przypadły mi do gustu. Richard Gere wystąpił jako Billy Flynn. Jego bohater jest podstępny i nie zawaha się przed niczym, aby osiągnąć wyznaczony cel. Aktor spisał przyzwoicie, myślę, że dobrze pasował do tej roli. Dzieło wydaje się odwoływać i szydzić z problemów współczesnego świata. Sława i pieniądze to dla niektórych najważniejsze wartości, to właśnie dzięki nim bohaterowie wygrywają wolność.

„Chicago” to bardzo dobry film z przeciętną historią, ale piękny artystycznie. Polecam przekonać się o jego zaletach.
Ocena: 8/10

sobota, 6 października 2012

Kot w Paryżu (2010), czyli uroki podwójnego życia

tytuł oryginalny: Une vie de chat
reżyseria: Jean-Loup Felicioli, Alain Gagnol
scenariusz: Alain Gagnol
muzyka: Serge Besset
produkcja: Belgia, Francja, Holandia, Szwajcaria
gatunek: animacja, kryminał

„Kot w Paryżu” to interesująca i niezwykła francuska animacja z elementami kryminału. Została odznaczona trzema nagrodami i czterema nominacjami, w tym jedną do Oscara za najlepszy długometrażowy film animowany. Opowiada inspirującą i zajmującą opowieść o mądrym kocie, który prowadzi podwójne życie.

Dino jest nieprzeciętnym, bardzo bystrym i sprytnym kotem. Za dnia mieszka w domu małej Zoé i jej mamy, która jest policjantką. Od śmierci swojego taty dziewczynka nie wypowiedziała ani jednego słowa. Czuje się też trochę niezrozumiana i zaniedbywana przez swoją wiecznie zapracowaną  mamę.  W kocie znajduje pocieszenie, uważa go za swojego największego przyjaciela. Wieczorem wypuszcza go przez okno, a ten wędruje niezmienną drogą do innego domu. Nocą pracuje z sympatycznym włamywaczem o imieniu Nico. Razem biegają po dachach domów, wspinają się po rynnach i kradną cenne eksponaty i przedmioty. Pewnego dnia Dino przynosi Zoé bransoletkę, pochodzącą ze skradzionej kolekcji biżuterii. Później, gdy jak co wieczór wypuszcza kota, postanawia go śledzić i dowiedzieć się, gdzie spędza każdą noc. Odkrywa miejsce zamieszkania Nico, po drodze podsłuchuje też rozmowę kilku gangsterów i ich szefa. Okazuje się, że jej z pozoru uczynna niania też należy do tej szajki.


„Kot w Paryżu” to bardzo dobre i fascynujące dzieło. Niestety jego czas trwania to tylko 1 godz. 10 min. Charakteryzuje się naprawdę wartką akcją, dlatego ani na chwilę nie nudzi. Fabuła przypadła mi do gustu, wydała mi się wspaniała i niesamowicie wciągająca. Scenariusz okazał się strzałem w dziesiątkę, jest wyjątkowy i ekscytujący. Moim zdaniem to najmocniejszy element tego filmu. Zaskakuje, zadziwia, smuci i rozbawia. Przedstawione wydarzenia zaciekawiły mnie, są znakomite i intrygujące. Dialogi oceniam jako dobre, raczej wiarygodne. Wykreowane przez twórców niepospolite postacie są bardzo barwne i wyraziste, dzięki czemu zdecydowanie przykuły moją uwagę. Wątek mamy Zoé i tego dlaczego bała się szefa gangsterów wydał mi się jednak trochę dziwny.


Uważam, że miejsce akcji, czyli Paryż, zostało idealnie dobrane. Jego sceneria zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Szczególnie spodobały mi się pościgi, które często miały miejsce na dachach domów. Bohaterowie przeskakiwali z jednego budynku na kolejny, wspinali się po posągach, poruszali się tę innymi dość nietypowymi drogami. Początkowo muzyka Serge’a Besseta nie wyróżniała się, ale gdy akcja gwałtownie nabrała tempa, zwróciłam na nią uwagę. Myślę, że ścieżka dźwiękowa jest doskonała – dynamiczna i świetnie stopniująca napięcie. Stała się cudownym tłem. Dzieło oglądałam w oryginalnej wersji językowej. Moim zdaniem francuski dubbing jest kapitalny i wszystkie głosy zostały doskonale dobrane. Najbardziej niezwykłą częścią tego filmu okazała się sama animacja. Jest dość nietypowa i oryginalna. Postacie wyglądają trochę dziwnie, ale nieodpychająco. Główny bohater, kot Dino jest uroczy. Według mnie to właśnie, dzięki takiej oprawie graficznej, historia absorbuje i porywa widza.

„Kot w Paryżu” to zdecydowanie bardzo udana produkcja. Uważam, że naprawdę warto zwrócić na nią uwagę, szczególnie ze względu na jej oryginalność. Polecam.
Ocena: 7/10

poniedziałek, 1 października 2012

Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa - J.R.R. Tolkien

„Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa” to zbiór pięciu niesamowitych historii autorstwa genialnego i słynnego na całym świecie Johna Ronalda Reula Tolkiena. Pisarz niegdyś bardzo drobiazgowo tworzył swój własny niezwykły i tajemniczy świat. Inspirował się m.in. legendami arturiańskimi, karolińskimi i germańskimi oraz mitami greckimi, rzymskimi, celtyckimi i anglosaskimi. Kraina, wytwór jego ogromnej wyobraźni, jest wyjątkowa i zachwyca swoją dokładnie przemyślaną historią.
(…) baśń to opowieść, która albo w pełni wykorzystuje motyw Krainy Czarów, albo doń tylko nawiązuje dla dowolnych celów – satyry, przygody, moralizowania czy fantastyki. Można mówić o Krainie Magii, ale jest to magia szczególnego rodzaju i wyjątkowej mocy (…) Istnieje tylko jedno zastrzeżenie: jeśli w opowieści obecna jest satyra, to wolno jej wyśmiewać się ze wszystkiego, z wyjątkiem samej magii. Ją jedną trzeba traktować poważnie; nie należy z niej kpić ani jej wyjaśniać.
Z wykładu „O baśniach” (8.03.1939) J.R.R. Tolkiena, zamieszczonego na końcu książki

Pierwsza opowieść nosi tytuł „Łazikanty” jest najbardziej skierowana do dzieci. Ujęła mnie swoją bajkowością, ale specjalnie mnie nie zachwyciła. Wydała mi się inspirująca, ale też trochę nudnawa. Opowiada nadzwyczajne losy pieska o imieniu Łazik. Pewnego dnia spotyka on starca. Gdy ten zabiera mu piłkę, zwierzak zachowuje się wobec niego niegrzecznie. Okazuje się, że nieznajomy jest czarodziejem, który wzburzony zachowaniem zwierzaka zamienia go w zabawkę. Łazik przeżywa wiele niesłychanych przygód.

„Gospodarz Giles z Ham” to zdecydowanie moja ulubiona opowieść z tej książki. Okazała się zaskakująca, wciągająca i zabawna. Zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, jest wyśmienicie skonstruowana. Ukazuje pasjonującą historię gospodarza Ӕgdiusa, zwanego Gilesem i jego wiernego psa Garma. Pewnego razu w okolicy pojawia się olbrzym, a mężczyźnie przyopadkowo udaje się go przepędzić. Wkrótce staje się miejscową sławą, co mu się bardzo podoba. Mieszkańcy miasteczka Ham są z niego dumni i uważają go za swojego obrońcę. Po niedługim czasie nowym niebezpieczeństwem staje się straszny smok.

„Przygody Toma Bomadila” to właściwie zbiór 16 wierszy. Moim zdaniem fantastyczne losy i podróże tego tajemniczego wędrowca zostały przedstawione w bardzo intrygujący sposób. Utwory nie są raczej długie, łatwo i przyjemnie się je czyta.

„Kowal z Przylesia Wielkiego” opowiada historię kowala, który odwiedzał Krainę Czarów oraz jak do tego doszło, że na czole ma gwiazdę. Ta baśń nie przypadła mi do gustu. Początkowo nawet wydała mi się zajmująca, ale później stała się coraz bardziej monotonna. Miałam nadzieję, że Tolkien dokładniej opowie o Mistrzu Kucharskim nazywany Alfem, który jest niesamowitą i ciekawą postacią. Kraina Czarów okazała odległa, nierealna i piękna. Myślę, że taki wizerunek tego miejsca to celowy zabieg autora.

Ostatnią opowieścią jest dość krótkie „Liść, dzieło Niggle’a”. Ukazuje losy malarza Niggle, który często pomagał swojemu sąsiadowi Parish’owi. Martwiło go jednak, że mężczyzna w ogóle nie doceniał jego obrazów i ciągle prosił o pomoc. To opowiadanie okazało się dziwne, nieco inne niż poprzednie, dlatego zwróciłam na nie uwagę. Historia Niggle’a jest fascynująca, wspaniała i w niezwykły sposób opowiedziana.

Świetny dodatek dołączony do książki stanowi 50-stronicowy wykład „O baśniach” Tolkiena. Szczegółowo omawia w nim znaczenie, pochodzenie i sens tych opowieści. Zaciekawiły mnie jego wnikliwe i opinie i przemyślenia. Wszystkie pięć baśni ma w sobie coś wyjątkowego, dzięki czemu czytanie sprawia dużą radość. Wydały mi się też urokliwe, a bohaterowie świetnie przedstawieni. Język autora nie jest tutaj trudny, a nazwy łatwe do zapamiętania. Jak to na baśnie przystało, wręcz przeciwnie: czyta się je bez trudu i prościej niż np. „Władcę Pierścieni”. Książka nie jest długa, ma ok. 300 stron.

„Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa” mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim miłośnikom dzieł tego autora i nie tylko. Dzięki tej książce można choć na chwilę przenieść się do Krainy Czarów.
Ocena: 5/6