niedziela, 27 stycznia 2013

Django (2012), czyli zemsta dobra na wszystko

tytuł oryginalny: Django Unchained
reżyseria: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
muzyka: Robert Richardson
produkcja: USA
gatunek: dramat, western

Quentin Tarantino w swoich filmach balansuje często na granicy kiczu, jednak nigdy jej nie przekracza. Wszystkie wydarzenia przedstawia z charakterystycznym dystansem i humorem. Nie powstrzymuje się też od stosowania ironii i groteski. Te elementy z łatwością można znaleźć także w jego najnowszym dziele. „Django” to majstersztyk, kolejna genialna produkcja w dorobku tego reżysera i scenarzysty. Jest intrygująco, zabawnie i bardzo krwawo. 

Niemiec, Dr King Schultz (Christoph Waltz), niegdyś dentysta, teraz znakomity łowca głów, tropi niebezpiecznych braci Brittle. Za ich schwytanie, żywych lub martwych, czeka go nagroda. Sam jednak nie potrafi ich odnaleźć – nie wie jak wyglądają, a nawet jak mają na imię. Postanawia wykupić Django (Jamie Foxx), niewolnika, który pracował na ich plantacji. Razem zawiązują układ: w zamian za pomoc w poszukiwaniach, Schultz uczyni go wolnym człowiekiem. Django staje się świetnym rewolwerowcem i doskonałym towarzyszem. Okazuje się, że utracił on kiedyś swoją ukochaną Broomhildę (Kerry Washington). Przyjaciele razem wyruszają w podróż do Candylandu, gdzie prawdopodobnie znajduje się kobieta. Właścicielem posiadłości jest bogaty i przebiegły Calvin Candie (Leonardo DiCaprio). 

Idealny komentarz odnośnie tego filmu

„Django” to niesamowicie wciągający i znakomicie zrealizowany film. Stanowi kwintesencję tarantinowskiego stylu – pastisz, brutalność i specyficzny humor. Akcja nieustannie przykuwa uwagę i porywa. Fabuła jest intrygująca i bardzo dynamiczna. Nie brakuje tu wielu scen przemocy, krew leje się strumieniami. Twórcy poruszają tematykę niewolnictwa i dyskryminacji czarnoskórych. Robią to momentami realistycznie, chwilami przejaskrawiając niektóre wydarzenia. Gdy Django zostaje wyzwolony, Schultz pozwala mu jeździć konno, ma dostęp także do innych przywilejów ludzi białych. Innym się to nie podoba, traktują Django nieufnie i z pogardą. Wszystkie wydarzenia prowadzą do finałowej krwawej jatki. Sam zakończenie wydało mi się jednak mało zadziwiające. Nie zabrakło mu za to widowiskowości. Doskonała scenografia i perfekcyjnie dobrane kostiumy sprawiają, że film zachował klimat westernu, jednocześnie wykraczając poza ramy gatunku. 


Scenariusz okazuje się wybitny i fascynujący. Historia często zaskakuje, a zwroty akcji są nieoczekiwane. Reżyser serwuje nam także wiele genialnie napisanych dialogów. Są cięte, niekiedy zabawne lub złośliwe. Szczególnie utkwiła mi w pamięci pełna ironii i dystansu rozmowa o źle uszytych workach na głowę oraz mistrzowski monolog Calvina o czaszce. Wydawałoby się, że niektóre sceny są na siłę przeciągnięte, ale to przecież Tarantino! Film wcale nie nudzi, ogląda się go z niebywałą przyjemnością. Gdy myślimy, że właśnie się kończy reżyser odkrywa przed nami jeszcze więcej atrakcji.

Ogromną zaletą tego dzieła okazała się wyborna ścieżka dźwiękowa. Za motyw przewodni służy piosenka „Django” Luisa Bacalova. Oczarowały mnie takie utwory jak „Freedom”, „His name is King”, „Too old to die young”, „Ain’t no grave”, czy “I got a name”. Muzyka została doskonale dobrana. Świetnie odzwierciedla charakter i nadaje klimat tej produkcji. Zasługuje na ogromną pochwałę. Przyznam, że od paru dni nie mogę się oderwać od słuchania. 


Gra aktorska przedstawia bardzo wysoki poziom. Tarantino udowadnia, że zaangażował w swoim najnowszym filmie naprawdę genialnych aktorów. Wszyscy sprostali swoim zadaniom, unieśli ciężar całej historii. Odtwórca tytułowej roli, Jamie Foxx, nagrodzony Oscarem za niezapomniany występ jako Ray Charles w „Ray’u”, poradził sobie wyjątkowo dobrze. Potrafił wczuć się w postać i ukazać jej emocje. Django ze źle traktowanego niewolnika zmienia się w bezwzględnego łowcę głów. Jest żądny zemsty na oprawcach swojej żony i nie zawaha się przed niczym, żeby ją uratować. Austriak Christoph Waltz wcielił się w rolę dr Schultza. Niemiecki łowca głów (właściwie jedyny nie rasista) to moim zdaniem jedna z najciekawszych i najbardziej komicznych postaci. Jest wygadany, sprytny i potrafi sobie radzić w każdej sytuacji. Podróżuje najczęściej w swoim wozie z „zębem na sprężynie” (i jak tu się nie śmiać?). Z pozoru zależy mu tylko na pieniądzach, ale naprawdę szuka towarzysza. Django wkrótce staje się jego przyjacielem. Gardzi niewolnictwem, dlatego daje mu wolność; z chęcią pomaga mu też uratować ukochaną.

I jak tu się nie zachwycać?

Na największe wyróżnienie zasługuje jednak fenomenalny Leonardo DiCaprio jako Calvin Candie. Zagrał zdecydowanie najlepiej z całej obsady i szkoda, że jego występu nie nagrodzono nominacją do Oscara. Najlepiej od razu statuetką! Jego bohater jest nieprzewidywalny, bezwzględny, ale jednocześnie w jakiś sposób uroczy. Gdy traci panowanie nad sobą, staje się nieobliczalny i pokazuje, że lepiej nie wchodzić mu w drogę. Rozrywki dostarczają mu walki, zwane mandingo. Mimika twarzy DiCaprio okazała się perfekcyjna. Aktor dokładnie panuje nad każdym gestem, czy spojrzeniem. Moim zdaniem to jeden z ważniejszych występów w jego karierze. Warto również zwrócić uwagę na Samuela L. Jacksona. Zagrał służącego Calvina, który nienawidzi czarnoskórych. Mimo niewielkiej roli, spisał się naprawdę dobrze. Sam Tarantino epizodycznie pojawia się w tej produkcji. Trzeba przyznać, że znika z „wielkim hukiem”.

„Django” na pewno na długo zapadnie mi w pamięci. Jak na razie to najlepszy film, jaki widziałam w 2013 roku. Gorąco polecam!
Ocena: 9/10

wtorek, 22 stycznia 2013

Jak zostać pisarzem - warsztat pisarski, czyli o początkach pracy (cytat)

Na początku zastanów się, czy na pewno dokładnie wiesz o czym będziesz pisać. [...] Być może temat, który wybierzesz starczy jedynie na anegdotę, na krótka prózkę, lecz nie da się go poszerzać (lub drążyć) [...]. Czy zmieszczą się w nim problemy, które  mogą autentycznie zaciekawić, zbić z tropu czytelnika? Czy masz jakiś pomysł jak adresata książki zaskoczyć? Zapytaj też sam siebie, czy chciałbyś przeczytać taką książkę. Możesz też spytać znajomych, czy pomysł wydaje się im atrakcyjny.
Żeby swój pomysł sprawdzić, zapisz go sobie. [...] ważne żebyś na jednej stronie maszynopisu wyjaśnił, o czym i jak chcesz pisać. Przeczytaj to sobie potem na głos, pokaż osobom, których zdanie szanujesz. [...] Wymyśl tytuł, określ gatunek i konwencję stylistyczną [...]. Opisz miejsce i czas wydarzeń. Daj krótki opis głównych bohaterów i relacji między nimi, a także streszczenie fabuły z podkreśleniem punktów zwrotnych. Postaraj się też zgadnąć, do kogo kierujesz swój utwór. Spróbuj przewidzieć objętość tekstu. [...]
Pamiętaj, że taki konspekt wymaga precyzji, zwięzłości, powinien być też możliwie efektowny. Masz trochę więcej niż dwadzieścia pięć słów, w których od scenarzystów chcą usłyszeć streszczenie filmu hollywoodzcy producenci [...] pisz tylko rzeczy niezbędne, klarowne i obrazowo.
Teraz rzecz ważna: zaplanuj dalszą pracę. To prawda, niektórzy pisarze twierdzą, że najlepiej, najefektywniej im się myśli o książce podczas samego pisania, nowe pomysły konstrukcyjne, nowe spojrzenia na bohaterów i nowe drogi dramaturgiczne będą się pojawiały już w trakcie pracy. [...] Zrób sobie mapę tego, co ma się w tekście znaleźć, najlepiej w punktach. [...] Nie musisz tych elementów planu realizować po kolei, co więcej, możesz dopisać kilka w trakcie pracy [...] Twój projekt [...] staje się logiczną sekwencją zdarzeń, wiesz już, co z czego w nim wynika i co się skąd bierze. [...]
Co dalej? Teraz musisz wybrać i przygotować świat, o którym będziesz pisać.

Jak zostać pisarzem. Pierwszy polski podręcznik dla autorów (str. 60-63) 

środa, 16 stycznia 2013

Życie Pi (2012), czyli walka o przetrwanie

tytuł oryginalny: Life of Pi
reżyseria: Ang Lee
scenariusz: David Magee
muzyka: Mychael Danna
produkcja: Chiny, USA
gatunek: dramat, przygodowy

Postanowiłam spojrzeć na „Życie Pi” z nieco innej perspektywy. Zapewne nie tylko mnie zdziwiła informacja o aż 11 nominacjach do Oscara, którymi została odznaczona ta produkcja. Z tej okazji moją recenzję podzieliłam na kilkanaście kategorii.

Pi Patel jest synem właściciela zoo. Mieszka wraz rodzicami i bratem w Indiach. Wkrótce rodzina postanawia przenieść się do Kanady. W trakcie podróży morskiej pojawia się groźny sztorm i statek tonie. Pi ratuje się w niewielkiej szalupie. Znajduje się na środku Oceanu Spokojnego w towarzystwie hieny, orangutana, zebry i tygrysa bengalskiego o imieniu Richard Parker. Rozpoczyna się walka o przetrwanie.

Nominacja do Oscara: najlepszy film
„Życie Pi” to film, którego piękno przyćmiło treść. - myślę, że nie potrafiłabym tak zgrabnie podsumować opinii, jak zrobiła to moja przyjaciółka.
To jedno ze słabszych dzieł, jakie ostatnio widziałam. Mimo iż opowiada niezwykłą historię, nie porywa. Chwilami nudzi i niestety nie skłania do refleksji. Zachwyca za to stroną wizualną i oczarowuje piękną muzyką. 


Nominacja do Oscara: najlepszy reżyser, Ang Lee
Ang Lee, reżyser takich filmów jak „Tajemnica Brokeback Mountain”, czy „Rozważna i romantyczna”, nie przekonał mnie „Życiem Pi”. Same obrazy są wspaniałe, ale historia mnie nie ujęła. Szkoda, że to nie wystarczy, aby udźwignąć ciężar całej produkcji.

Nominacja do Oscara: najlepszy scenariusz adaptowany, David Magee
Scenariusz to moim zdaniem najsłabsza strona tego filmu. Dorosły już Piscine „Pi” Patel opowiada historię swojego życia dziennikarzowi. Jego sposób narracji nie przypadł mi do gustu. Często w tle słychać jego głos, który komentuje wydarzenia, pozbawiając w ten sposób widza możliwości własnych interpretacji. Początkowe sceny w Indiach wydają się całkiem intersujące i barwne. Od momentu katastrofy statku, akcja zwalnia tempa. Podróż Pi na szalupie okazuje się nudna i niezbyt wciągająca. Podobał mi się wątek oswajania tygrysa bengalskiego. Na minus oceniam również banalne dialogi.
Głównego bohatera nie darzę specjalną sympatią, tym bardziej grających go aktorów, którzy nie popisali się. Mam wrażenie, że za mało pokazali burzliwe emocje, które niewątpliwie targały Pi.

Nominacja do Oscara: najlepsza muzyka oryginalna, Mychael Danna
Muzyka jest jednym z niewielu elementów „Życia Pi”, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie. Wydaje się lekka, przyjemna i wręcz bajkowa. Stanowi piękne tło dla kolorowych krajobrazów. Mychael Danna spisał się znakomicie. 


Nominacja do Oscara: najlepsza piosenka 
Utwór „Pi’s Lullaby” Bombay Jayashri jest naprawdę wyjątkowy. Wspaniale się go słucha, szczególnie przyglądając się pięknym zdjęciom na ekranie. Jednak nic nie przekona mnie, że statuetka w tej kategorii nie należy się Adele. „Skyfall” to genialna piosenka, nagrodzona już niedawno Złotym Globem.

Nominacja do Oscara: najlepsza scenografia, Anna Pinnock i David Gropman
Na bardzo dobrą scenografię zwróciłam uwagę głównie na początku tego dzieła. Sceny rozgrywające się w Indiach, zostały kolorowo i realistycznie ukazane. Sama łódź, czy też wyspa surykatek została przedstawiona w niesamowity i ciekawy sposób.

Nominacja do Oscara: najlepsze efekty specjalne
Efekty specjalne są naprawdę na bardzo wysokim poziomie. To chyba najlepszy element tego filmu. Twórcy udowadniają, że nowoczesne technologie mogą zdziałać cuda. Tygrys bengalski wykreowany komputerowo zadziwia, mimo że chwilami nie wygląda zbyt realistycznie. Pi podczas swojej morskiej podróży i my jako widzowie jesteśmy świadkami cudownego spektaklu barw i odcieni. Trzeba to zobaczyć na własne oczy.


Nominacja do Oscara: najlepsze zdjęcia, Claudio Miranda
Wydaje się jakby twórcy starali się zalepić luki w fabule piękną oprawą graficzną. Po część im się to udaje, ponieważ kolorystyka jest urzekająca. Chwilami całość wygląda trochę sztucznie, ale i tak zdjęcia są godne podziwu.

Nominacje do Oscara: najlepszy dźwięk i montaż dźwięku
Już wcześniej podkreślałam zalety soundtracku „Życia Pi”. Bardzo dobry okazał się również sam dźwięk. Nie stał się on jednak tak ważnym środkiem przekazu jak obraz.

Nominacja do Oscara: najlepszy montaż
Film wydał mi się solidnie zrealizowany. Możemy obserwować naprawdę wiele niepospolitych ujęć. Niekiedy patrzymy z góry, z dołu, a nawet przez nienaturalnie czystą taflę morza. Woda służy jako intrygujący sposób na ukazanie niektórych rzeczy poprzez ich odbicie. Widok z góry na łódkę umyślnie przypomina okładkę książki, na której opiera się „Życie Pi”.

Ocena: 5/10

niedziela, 13 stycznia 2013

Ze zdziwieniem mi do twarzy cz. 3. - kino specyficzne, niepospolite i intrygujące

Oto trzeci wpis z serii Ze zdziwieniem mi do twarzy, czyli krótko o wyjątkowych dla mnie filmach, wartych obejrzenia. 
Poprzednie zestawienia możecie znaleźć TU i TU.
***

Wes Anderson jest znany i ceniony za swoje niezwykłe i często odrealnione dzieła. Mają one niesamowity klimat, ekscentrycznych bohaterów i opowiadają niepospolitą historię. Wizualnie są doprowadzone niemal do perfekcji. Zawierają także specyficzne poczucie humoru twórcy. 

7. Rushmore (1998)

15-letni Max Fischer (Jason Schwartzman) uczęszcza do zaszczytnej i elitarnej szkoły Rushmore. Nie jest on zwykłem uczniem, ale całkiem zdolnym, znanym i cenionym aktywistą. Ma ogromne ambicje i plany, które stara się za wszelką cenę realizować. Nieustannie poszerza ogromną ofertę zajęć pozalekcyjnych, z których większość to jego własne inwencje, m.in. pszczelarstwo, szermierka, koszykówka, dziennikarstwo. W przyszłości chciałby robić ważne rzeczy i być kimś znaczącym. Jego życie zmienia się, gdy w szkole pojawia się nowa nauczycielka, pani Cross (Olivia Williams). Max szybko zakochuje się w niej. Wkrótce okazuje się, że ma konkurenta, którym jest jego dobry znajomy i jednocześnie współpracownik, Herman Blume (Bill Murray).


Wes Anderson razem z Owenem Wilsonem (z którym tutaj współpracował nie pierwszy i nie ostatni raz) stworzyli interesującą i zabawną komedię „Rushmore”. Jest przepełniona niewymuszonym humorem i przyjemna. Zaskakuje i wciąga. Fabuła okazała się interesująca i pomysłowo opowiedziana. Aktorsko przedstawia się znakomicie. Jason Schwartzman, odtwórca roli Maxa Fischera poradził sobie doskonale i stworzył bardzo charakterystyczną postać. Chłopak jak na swój wiek wydaje się dojrzały, już potrafi robić interesy i ma dalekosiężne plany na przyszłość. Z drugiej strony początkowo się wstydzi, że jego ojciec pracuje jako fryzjer. Uczeń nie waha się ujawnić swoich uczuć do nauczycielki. Wiek ani pozycja nie stanowi dla niego poważnej przeszkody. Najbardziej moją uwagę przykuło to w jaki sposób twórcy przedstawili całą historię. Rzeczywistość ukazali z przymrużeniem oka, jednak nawet najbardziej błahe sprawy potraktowali w poważnie.
Ocena: 7/10

8. Fantastyczny Pan Lis / Fantastic Mr. Fox (2009)

Pan Lis (mówiący głosem George'a Clooney'a) wraz ze swoją żoną (Meryl Streep) zajmowali się niegdyś wykradaniem drobiu z ferm bogatych właścicieli ziemskich. Kilkanaście lat później zaprzestali tych wspólnych wypraw, mają niezbyt utalentowanego syna Ash'a (Jason Schwartzman), a Pan Lis niesatysfakcjonującą pracę w gazecie. Postanawia zorganizować przeprowadzkę, aby urozmaicić swoje nudne życie. Wkrótce do nowego mieszkania wprowadza się także ich dziwaczny bratanek. Pan Lis w sekrecie powraca do złodziejskiej działalności. Tym samym doprowadza trzech hodowców na skraj wytrzymania nerwowego. Postanawiają za wszelką cenę zlikwidować zwierzę. 


W tej produkcji urzekła mnie przede wszystkim sama technika wykonania. Zastosowana animacja poklatkowa sprawia wrażenie niezbyt realistycznej, ale najwidoczniej do tego wcale nie dążono. Postacie okazują się niezwykle sympatyczne, a sam obraz intrygujący. Ma niesamowity, ciepły klimat i wydaje się naprawdę wyjątkowy. W tło doskonale wpasowuje się cudowna muzyka Alexandra Desplata. Fabuła jest niezwykła i niekiedy bardzo surrealistyczna. To opowieść o przemijaniu, szukaniu własnego miejsca oraz o tolerancji. Zawiera w sobie także wiele mądrości o życiu, dzięki temu daje do myślenia. Wes Anderson zabiera widza w niepowtarzalną i fascynującą podróż, moim zdaniem jedną z najlepszych w jego filmografii. Warto zwrócić uwagę na znakomity dubbing angielski, który okazuje się wyborną ucztą dla uszu. Możemy usłyszeć m.in. Billa Murray'a, Willema Dafoe, Michaela Gambona, Owena Wilsona, Adriena Brody, czy nawet samego Wesa Andersona. 
Ocena: 9/10

środa, 9 stycznia 2013

Incepcja (2010), czyli między snem a jawą

tytuł oryginalny: Inception
reżyseria: Christopher Nolan
scenariusz: Christopher Nolan
muzyka: Hans Zimmer
produkcja: USA, Wielka Brytania
gatunek: sci-fi, thriller, surrealistyczny

Kto z nas nie chciałby wykreować własnego świata, dzięki któremu mógłby oderwać się od rzeczywistości, przeżyć coś niezwykłego? Sny. Temat jakże intrygujący i poruszający, szczególnie dla współczesnego twórcy filmowego. Christopher Nolan po raz kolejny udowodnił swój geniusz. Po zadziwiających dziełach, takich jak trylogia o Mrocznym Rycerzu, „Prestiż”, czy „Memento” przyszedł czas na „Incepcję”. Produkcja zrobiła na mnie niebywałe wrażenie i zapadła głęboko w pamięć. Nie spodziewałam się tak dobrego i świetnie zrealizowanego kina.

Dom Cobb (Leonardo DiCaprio) jest mistrzem w wydobywaniu cennych sekretów ukrytych głęboko w świadomości podczas fazy snu. Wtedy umysł człowieka jest najbardziej wrażliwy. Jego niepospolite zdolności sprawiły, że stał się ważnym szpiegiem, jak i również poszukiwanym zbiegiem. Za swoją pozycję zapłacił utratą wszystkiego, co kocha. Wkrótce otrzymuje szansę na odzyskanie straconego życia. Jego zespół stanowią: Arthur (Joseph Gordon-Levitt), Eames (Tom Hardy), Ariadne (Ellen Page) i zleceniodawca Saito (Ken Watanabe). Muszą dokonać rzeczy z pozoru niemożliwej: zaszczepić myśl w umyśle śpiącego. Na każdym kroku grozi im jednak niebezpieczeństwo, również z innego źródła.  


„Incepcja” to olśniewające i zapierające dech widowisko. Okazało się dla mnie emocjonujące i absorbujące. Zachwyca swoim ogromnym rozmachem szczególnie w scenach rozgrywających się we śnie. Akcja nieustannie trzyma w napięciu i często zaskakuje. Wizja kreatywnego twórcy wydała mi się szalona i skomplikowana. Podjął się naprawdę trudnego zdania, udało mu się we wspaniały sposób je zrealizować. Powstał cudowny, surrealistyczny obraz. Przeplatanie snu z jawą sprawiło, że film jest naprawdę wyjątkowy. Fascynująca fabuła wciągnęła i porwała mnie już od pierwszych minut. Produkcja jest zjawiskowa i doskonale przemyślana. Scenariusz okazał się wyśmienity i bardzo oryginalny. Historia o zaszczepianiu myśli śpiącego głęboko w jego podświadomości  jest zajmująca. Bohaterowie wchodzą coraz głębiej w poszczególne fazy snów, zatracając kontakt z rzeczywistością. Przedstawione wydarzenia zaciekawiły mnie i dały do myślenia. Na minus oceniam to, że nie mogliśmy dokładniej poznać każdej postaci. Najwięcej dowiadujemy się o Dom’ie Cobb’ie. 


Aktorstwo stanowi kolejną zaletę tego filmu. Ciężko mi określić kto zagrał najlepiej, wszyscy spisali się znakomicie. Leonardo DiCaprio wcielił się w rolę Doma Cobb’a. Jego bohater jest załamany stratą swojej ukochanej żony i nie może się z tym pogodzić. Praca zmusza go do ciągłych podróży, chociaż bardzo chciałby wrócić do domu. Aktor potrafił świetnie ukazać jego rozterki i sprzeczne emocje, które nim targają. Poradził sobie doskonale w duecie z Marion Cotillard. Warto zwrócić uwagę na Josepha Gordon-Levitt’a, odtwórcę roli Arthura. Zagrał brawurowo, stworzył bardzo pozytywną postać. Sprawił, że łatwo można darzyć go dużą sympatią. Szkoda, że nie dowiadujemy się o nim wiele. Obsada drugoplanowa jest imponująca. Tom Hardy, Ellen Page, Cillian Murphy, Ken Watanabe i Michael Caine spisali się fenomenalnie.

Dzieło urzekło mnie również swoim niesamowitym klimatem. Część wizualna jest tak dokładnie dopracowana, że wręcz nie można oderwać oczu od ekranu. Oczarowuje i naprawdę robi wrażenie. Nie ma tu jednak przesytu formy nad treścią. Oba elementy się raczej doskonale dopełniają. Piękna scenografia i kostiumy stanowią niezwykłą oprawę dla całej historii. Efekty specjalne są fenomenalne i na wysokim poziomie. Sprawiają, że produkcja jest jeszcze bardziej surrealistyczna.

„Incepcja” to fantastyczny film o zdumiewającej historii. Mimo, że od seansu minęło już sporo czasu, cały czas czuję się nim oczarowana. Zdecydowanie polecam!
Ocena: 10/10

sobota, 5 stycznia 2013

Infiltracja (2006), czyli niebezpieczna rozgrywka

tytuł oryginalny: The Departed
reżyseria: Martin Scorsese
scenariusz: William Monahan, Felix Chong, Alan Mak
muzyka: Howard Shore
produkcja: Honkong, USA
gatunek: thriller, kryminał

Cztery Oscary, w tym za najlepszy film i najlepszego reżysera Martina Scorsese oraz wiele innych nagród. Wydaje się, że to mówi wiele o jakości tego dzieła, a na pewno zachęca do obejrzenia. Rzeczywiście, „Infiltracja” jest wspaniałym i niesamowicie wciągającym filmem.

Akcja filmu rozgrywa się w południowym Bostonie. Billy Costigan (Leonardo DiCaprio) po śmierci rodziców chce zerwać ze trudną i ciemną przeszłością. Wstępuje do policji. Ze względu na swoje niechlubne pokrewieństwa rodzinne, jest traktowany dość nieufnie. Od przełożonego Olivera Queenana (Martin Sheen) otrzymuje rozkaz przeniknięcia do struktur mafijnych, którymi rządzi nieuchwytny Frank Costello (Jack Nicholson). Billy szybko zdobywa zaufanie bossa, angażując się w różne akcje. Colin Sullivan (Matt Damon) już jako młody chłopak z rozbitej rodziny trafił pod skrzydła Franka Costello. Jako dorosły mężczyzna kończy szkołę policyjną. Wkrótce pełni już funkcję mafijnego informatora i szpiega w szeregach policji.


„Infiltracja” to przede wszystkim doskonały i trzymający w napięciu thriller. Akcja rozgrywa się w odpowiednim tempie, zaciekawia i nie pozwala choć na chwilę oderwać oczu od ekranu. Fabuła wydała mi się idealnie dopracowana i bardzo zajmująca. Film zaskakuje i zadziwia swoim wyjątkowym charakterem, który nadał mu Martin Scorsese. Możemy zachwycać się galerią intrygujących postaci, z których każda ma do odegrania kluczącą rolę. Scenariusz okazał się wspaniały i interesujący. Opowiada nieprzewidywalną historię informatorów mafii i policji. Dwa główne wątki zgrabnie się ze sobą przeplatają. Dostajemy fascynującą analizę zachowania głównych postaci, z których każdych wiedzie jakby ‘obce’ życie. Obaj są zmuszeni, aby udawać. Chcą odkryć tożsamość przeciwnika, jednocześnie nie ujawniając swojej. Ta emocjonująca i niebezpieczna rozgrywka staje się głównym tematem produkcji. Wszystkie wydarzenia są solidnie zrealizowane. Całość wydaje się też okraszona szczyptą ironii. Dialogi są błyskotliwe i niekiedy cięte. Na pochwałę zasługuje również piękna muzyka Howarda Shore’a. 


Aktorstwo stanowi jeden z najlepszych elementów tego dzieła. Obsada została świetnie dobrana, wszyscy prezentują bardzo wyrównany poziom. Moim zdaniem najbardziej wyróżnił się jednak genialny Leonardo DiCaprio, odtwórca roli Billy’ego Costigana. Muszę przyznać, że od początku zyskał moją sympatię. Aktor poradził sobie znakomicie, w ciekawy sposób ukazując podwójną tożsamość swojego bohatera. Cenię go, ponieważ jego gra jest zwykle, jak również w tym przypadku, niezwykle przekonująca. Dzięki niemu Billy stał się intrygującą postacią. Decyduje się on na duże ryzyko, przenikając w struktury mafii. Szybko zyskuje dobrą pozycję w szeregach przestępców. Fenomenalnie zagrał również Jack Nicholson. Frank Costello w jego wykonaniu okazał się wyluzowany, zabawny i nieco sarkastyczny. Ukazał postać gangstera w nietypowy sposób, w krzywym zwierciadle. Jest niewątpliwie największym źródłem humoru w tej produkcji. Spisał się naprawdę świetnie. Matt Damon wcielił się w rolę Colina Sullivana, czyli policjanta z niespełnionymi ambicjami, który jest wtyczką mafii. Zagrał bardzo dobrze, ale nie wybitnie. Moim zdaniem, to raczej znacząca rola w jego dorobku. Wyjątkowo udany występ zaliczył również Mark Wahlberg. Otrzymał za niego m.in. nominację do Oscara i Złotego Globu. Szczerze mówiąc, byłam wręcz zaskoczona jego popisowym aktorstwem. Jego postać to policjant, wtajemniczony w całą akcję z Billy’m.

„Infiltracja” to bardzo dobry film. Brawurowo poprowadzona intryga sprawia, że jest też niezwykle zajmujący. Gorąco polecam!
Ocena: 9/10