reżyseria: Simon Curtis
scenariusz: Adrian Hodges
muzyka: Conrad Pope, Alexandre Desplat
produkcja: USA, Wielka Brytania
gatunek: biograficzny, dramat
„Mój tydzień z Marilyn” to nieefektowny dramat
biograficzny w reżyserii Simona Curtisa. Produkcja została odznaczona Złotym Globem
dla najlepszej aktorki, Michelle Williams, oraz 17 nominacjami, w tym dwoma oscarowymi.
Twórcy postawili sobie niesamowicie trudne zadanie: ukazać fragment życia
sławnej na całym świecie ikony Hollywood.
Akcja rozgrywa się w 1956 roku. Marilyn Monroe (Michelle
Williams) i jej mąż, dramaturg, Arthur Miller (Dougray Scott) przylatują
samolotem do Londynu. Aktorka ma wystąpić w filmie pt. „Książę i aktoreczka” u
boku i w reżyserii sir Laurence’a Oliviera (Kenneth Branagh). Wydaje jej się to
ogromnym wyróżnieniem, dlatego czuje się trochę zestresowana. Mężczyzna
zatrudnił ją jednak głównie ze względu na urodę i niesamowitą sławę jaką się
szczyci. Monroe ma codzienne huśtawki nastrojów, spóźnia się na
zdjęcia, nie może nauczyć się swojej roli na pamięć. Nie potrafi dobrze zagrać,
przez co prace nad filmem znacznie się przedłużają. Oliviera doprowadza tym do
szału. Na stanowisku asystenta reżysera, czyli „chłopca na
posyłki”, pracuje ambitny i nieco fajtłapowaty Colin Clark (Eddie Redmayne). Po
pierwszym spotkaniu z Marilyn czuje się nią zauroczony. Pomimo przestróg, m.in.
swojej nowej przyjaciółki, pracującej w garderobie, Lucy (Emma Watson), mężczyzna
zaczyna spotykać się z gwiazdą. Monroe czuje się przez niego zrozumiana i łatwo
udaje jej się okręcić go wokół palca. Razem spędzają niezwykły tydzień, który
na długo pozostanie im w pamięci.
Produkcja jest interesująca, ale przedstawia raczej przeciętny
poziom. Twórcom „Mojego tygodnia z Marilyn” udało się spełnić moje oczekiwania.
Może dlatego, że nie miałam zbyt wygórowanych wymagań. Powstał lekki, przyjemny
do oglądania obraz. Opowiada całkiem ciekawą historię o spotkaniu dwójki
wrażliwych ludzi. Jednak moim zdaniem fabuła za mało przyciąga uwagę, przez
co filmowi nie udaje się na długo zapaść w pamięć. Pomysł spodobał mi się i zaintrygował
mnie, za co należy się duży plus. Scenariusz jest dobry i pomysłowy. Większość wydarzeń jest
bardzo potrzebna i pełni ważną rolę dla rozwoju całej akcji. Dialogi czasem
trochę się przeciągają i przez to wydały mi się zbyt rozwlekłe.
Aktorstwo stanowi wspaniały i zdecydowanie najlepszy
element całej produkcji. Oczywiście najbardziej wyróżnia się Michelle Williams,
która pokazała swój niesamowity talent. Doskonale ukazała wielką gamę emocji
targających jej bohaterką. Aktorka podołała wyzwaniu i udało jej się ukazać
trudne usposobienie Marilyn Monroe. Nominacja do Oscara za rolę pierwszoplanową
jest zasłużona. Szkoda tylko, że zabrakło statuetki. Moją uwagę zwrócił także
wyjątkowy Kenneth Branagh jako sir Laurence Olivier. Świetnie odegrał rolę,
zniecierpliwionego i chwilami mocno zdenerwowanego reżysera. Eddie Redmayne
spisał się słabo i pozostał w cieniu znakomitej Michelle Williams. Jego gra aktorska jest sztywna i wydaje się trochę sztuczna. Występująca
w kilku scenach, Emma Watson dobrze sobie poradziła. Judi Dench jako Sybil Thorndike zagrała przyzwoicie. Kolejny plus należy się za ładna muzykę. Dźwięki znakomicie
współgrają z filmem, nadając mu ładny charakter.
„Mój tydzień z Marilyn” polecam tym, którzy chcą się
zrelaksować przy lekkiej produkcji. Film nie powala na kolana, ale według mnie jest
wart obejrzenia.
Ocena: 7/10
mnie ten film kompletnie nie interesuje, jakoś plakaty i trailery do mnie nie przemawiają ;))
OdpowiedzUsuńJa się trochę zawiodłam na tym filmie, za mało Marilyn, za dużo Colina. Kenneth Branagh powinien dostać Oskara za rolę Oliviera.
OdpowiedzUsuńJa się wynudziłam strasznie na tym filmie. Branagh wspaniały, Williams bardzo dobra, choć nieszczególnie za nią przepadam. Colin - nie do zniesienia. Całość przedobrzona, ciężkostrawna, nie do polecenia:)
OdpowiedzUsuń