tytuł oryginalny: 3:10 to Yuma
reżyseria: James Mangold
scenariusz: Michael Brandt, Derek Haas, Halsted Welles
muzyka: Marco Beltrami
produkcja: USA
gatunek: western
„3:10 do Yumy” to porywający i wspaniały western w reżyserii
Jamesa Mangolda. Został odznaczony 11 nominacjami do różnych prestiżowych nagród,
w tym dwoma Oscara: za najlepszy dźwięk i muzykę oryginalną. Produkcja jest
remake’m „15:10 do Yumy” z 1957 roku. Oryginału niestety nie miałam okazji
obejrzeć.
Niezbyt zamożny farmer Dan Evans (Christian Bale) stara
się utrzymać swoją rodzinę: żonę Alice (Gretchen Mol) oraz dwóch synów, czternastoletniego
Williama (Logan Lerman) i młodszego Marka (Benjamin Petry). Nie jest to jednak
takie łatwe. Okres suszy się przedłuża, woda nie przepływa obok domu,
zaczyna im brakować pieniędzy i popadają w długi. Dan zgłasza się jako ochotnik, aby pomóc kilku innym
mężczyznom transportować niedawno złapanego, przebiegłego i okrutnego przestępcę Bena Wade’a (Russell Crowe). W zamian za to ma otrzymać wynagrodzenie w
wysokości 200 dolarów. Bandyta zostanie wsadzony do pociągu do Yumy, dokładnie
o 3:10 po południu. Podróż jest trudna i niebezpieczna. Gang na czele z
bezlitosnym Charlie’m Prince’m (Ben Foster) nieustannie ich ściga i zrobi
wszystko, żeby uwolnić swojego dowódcę. Wade stara się uciec i wykiwać
często nieuważnych strażników. Próbuje także zdobyć przychylność Dana zagadując
go i starając przekupić 1000 dolarami łupu.
„3:10 do Yumy” to sprawnie zrealizowany i efektowny film.
Cechuje się naprawdę wartką akcją, dzięki czemu w ogóle się nie nudziłam.
Interesująca fabuła niezwykle wciąga i trzyma w napięciu do ostatniej minuty. Wywołuje
dużo emocji: smuci, zadziwia, trochę śmieszy. Sceny pojedynków i ucieczek
zostały świetnie zmontowane i naprawdę robią wrażenie. Scenariusz wydaje się zaskakujący i doskonale przemyślany.
Wydarzenia przedstawione w tej produkcji są spójne i fascynujące. Dialogi wydały
mi się bardzo dobre i naturalne. Zakończenie bardzo mnie zdziwiło, ale przypadło mi do gustu. Przemiana jednego z głównych bohaterów została ukazana w intrygujący sposób. Dzieło charakteryzuje się także niesamowitym i pięknym klimatem. Jak na każdy porządny western przystało, można w niej znaleźć perfekcyjne kostiumy, imponującą scenografię i intrygujące zdjęcia. Montaż także znacznie się wyróżnia, wydaje się znakomity. Muzyka okazuje się genialna i wyborna dla ucha. Ścieżka dźwiękowa nadaje szybsze tempo wydarzeniom i staje się fantastycznym tłem dla całego filmu.
Aktorstwo okazuje się znakomite i przekonujące. Nominacja do
nagrody Aktor za najlepszy filmowy zespół aktorski jest w pełni zasłużona. Warto
wyróżnić odtwórcę roli Dana Evansa, Christiana Bale’a, który spisał się
wspaniale. Moim zdaniem, zagrał wyjątkowo wiarygodnie i sugestywnie. Świetnie udało mu się
pokazać charakter i osobowość bohatera, bardziej złożonego niż się na początku wydaje. Farmer podejmuje się zadania
eskortowania więźnia nie tylko dla pieniędzy, ale także, aby zdobyć uznanie i
szacunek swojego starszego syna. Russell Crowe, który wcielił się w rolę pewnego siebie
Bena Wade’a, również poradził sobie wybitnie. Jego postać ma naprawdę ciekawą
historię, on sam także bardzo przykuł moją uwagę. Od początku widać, że
darzy szacunkiem i sympatią Dana Evansa, ostatecznie stara mu się nawet pomóc. Myślę, że obsada drugoplanowa, na czele z Benem Fosterem
jako członkiem gangu Wade’a Charlie’m Prince’m, została idealnie dobrana. Ich gra
aktorska jest godna podziwu i na wysokim poziomie.
„3:10 do Yumy” to bardzo udana i niezwykle zajmująca
produkcja. Naprawdę warto zobaczyć!
Ocena: 9/10
Oryginału podobnie jak Ty, też nie oglądałem, ale remake zrobił na mnie przeciętne wrażenie. O ile sama historia jest ciekawa, a gra aktorska dobra, o tyle zupełnie nie kupiłem relacji, jaka wytworzyła się między Evansem a Wadem. Cały ten wątek, który podsumowało tragicznie słabe i naciągane zakończenie strasznie mi się nie spodobał.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
bardzo, bardzo lubię. Dzięki "Yumie" przekonałam się do gatunku nowych westernów.
OdpowiedzUsuńWesterny uwielbiam, a "3:10 do Yumy" ma swój urok. Znaczy jako historia tak w ogóle - pomysł w sensie. Natomiast nie ukrywam, że remake podoba mi się duuużo mniej od wersji pierwotnej. Jest bardziej efektowny, więcej się dzieje, Wade tu i ówdzie ma jakieś akcje uciekania - fakt, może się dzięki temu bardziej podobać. Ogólnie widz lubi, jak coś się dzieje. ^^ Ale pierwowzór ma w sobie to magiczne COŚ - wynikające właściwie tylko z rozmów i spojrzeń bohaterów, bez całego tego efekciarstwa. Przez cały film jest utrzymana specyficzna atmosfera - napięcia, niepewności. Nieustanna gra między Wadem a Evansem. No i, jeśli mnie pamięć nie myli, zakończenie jest ciut inne, choć głowy nie dam se urwać.
OdpowiedzUsuńW każdym razie polecam - tak dla porównania.
Jedno, co muszę przyznać remake'owi, to że dali niezłą obsadę. Choć nie przepadam za Balem, to tutaj obaj panowie świetnie się wpasowali w role, tego nie można odmówić. :)
Chociaż lubię stare klasyczne westerny to ku mojemu zaskoczeniu ten remake podobał mi się bardziej od pierwowzoru z lat 50-tych. Scenarzysta znakomicie rozbudował tę historię, rozbudował wątek podróży, by jeszcze bardziej pogłębić relacje między bohaterami, obsada jest świetna, muzyka Beltramiego również, zaś czarny charakter bardziej wyrazisty niż w pierwowzorze (Ben Foster świetnie zastąpił tu Richarda Jaeckela ze starej wersji). Zakończenie w obu wersjach jest świetne, na pozór oba zakończenia się od siebie różnią, lecz symbolizują ten sam happy end - w starej wersji mieliśmy deszcz symbolizujący lepsze czasy dla ranczerów, w nowej wersji mamy nadchodzące chmury symbolizujące zbliżający się deszcz :) Oba filmy bardzo dobre, lecz remake minimalnie lepszy.
OdpowiedzUsuńJak nie lubię westernów, tak ten bardzo mi się podobał. Ale też uwielbiam Bale'a, więc o sympatię nie było trudno:)
OdpowiedzUsuń