reżyseria: Joe Wright
scenariusz: Christopher Hampton
muzyka: Dario Marianelli
produkcja: Francja, USA, Wielka Brytania
gatunek: melodramat
„Pokuta” to pierwszy z kolekcji trzech filmów z Keirą Knightley, po który sięgnęłam. Nie widziałam także
innych dzieł z dorobku Joe’go Wrighta. Nie wiedziałam więc właściwie,, czego
się mogę spodziewać i nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań. Dostałam solidny i
całkiem ciekawy obraz, choć niewątpliwie mógł być zdecydowanie lepszy.
Trzynastoletnia Briony Tallis (Saoirse Ronan) pochodzi z
zamożnej angielskiej rodziny. Ma niezwykle bujną wyobraźnię, a jej ogromną
pasją jest pisanie opowiadań i sztuk teatralnych. Próbuje nawet zaangażować
swoją kuzynkę Lolę (Juno Temple) oraz bliźnięta Jacksona i Pierrota do ról w
swoim przedstawieniu. Pewnego dnia dziewczynka widzi niejednoznaczną scenę
pomiędzy jej siostrą Cecilią (Keira Knightley) a podkochującym się w niej synem
służącej, Robbie’m Turner’em (James McAvoy). Gdy Briony odkrywa jego sprośny
list miłosny skierowany do Cecilii, nabiera coraz więcej podejrzeń odnośnie
jego zamiarów. Wkrótce zostaje oskarżony o przestępstwo, którego nie popełnił i
trafia do więzienia. Po długiej rozłące zakochani spotykają się ponownie.
„Pokuta”
to przyzwoita i całkiem zajmująca produkcja. Historia wyłamuje się ze schematów,
pomysł okazał się dość oryginalny. Wątek miłosny nie jest tak oczywisty i
radosny jak zwykle, na ścieżce do szczęścia bohaterowie spotykają niemal same
przeciwności. Mimo wspaniałego potencjału, obraz znacznie traci na tym, w jaki sposób
została poprowadzona akcja. Pierwsza połowa filmu jest porządna i niezwykle
wciągająca. Poznajemy całą galę przedziwnych i niespotykanych bohaterów, którzy
właściwie niewiele wiedzą o sobie nawzajem. Briony nie znajduje dobrego
porozumienia z siostrą i nie dogaduje się z kuzynami, Cecilia i Robbie
zakochują się w sobie nawzajem znając się dość pobieżnie. Największą tajemnicą
jest jednak Paul Marshall, bogacz i właściciel fabryk czekolady. Szkoda, że w
późniejszej części ekranizacji jego postać pozostaje gdzieś w tle. Niestety,
gdy przeskakujemy w czasie cztery lata do przodu, wspaniały klimat wytworzony
przez Wrighta nagle pryska. Zakończenie ratuje jednak całość, okazuje się
nieprzewidywalne, a przede wszystkim niesztampowe.
Z jednej strony wykonanie jest więc beznadziejne, ale z
drugiej znakomite. Twórcom nie udało się w intrygujący sposób opowiedzieć całej
historii. Spłycili niektóre wątki, chwilami produkcja staje się chaotyczna i
niespójna. Przyczyniła się do tego również zaburzona chronologia. Widocznie
Wright chciał być oryginalny w realizacji – wymieszał ze sobą wydarzenia sprzed
różnych okresów. Niektóre ujęcia oglądamy nawet dwa razy tylko, że z różnych
perspektyw. Niby fajnie, ale jednak coś tu nie gra. O ile jeszcze na początku
wszystko się jakoś łączy, później jest coraz gorzej. Niektóre sceny dłużą się niemiłosiernie, a
wnoszą tak naprawdę niewiele, inne są zbyt dynamiczne. Według mnie zbyt ‘odważny’
montaż sprawił, że dzieło chwilami ciężko się ogląda. Wspaniałą stroną wykonania jest za to warstwa artystyczna.
Scenografia jest doskonała, zachwycają szczególnie sceny plenerowe i w bogatych
wnętrzach. Z wyrazistych kostiumów zapamiętałam ładną, zieloną suknię Keiry. Oscarowa
ścieżka dźwiękowa wydała mi się przecudna i niezwykła. Połączenie dźwięków
instrumentów i odgłosów klawiszy maszyny do pisania okazało się znakomitym
pomysłem.
Keira Knightley stała się aktorką numer jeden w kategorii
melodramaty i filmy kostiumowe. Ilość takich ról w jej dorobku niekoniecznie
staje się jednak proporcjonalna do jakości kolejnych kreacji. W jej grze
brakuje świeżości, to sprawiło, że jako Cecilia Tallis niczym się nie wyróżnia
ani nie zwraca uwagi. Spisała się poprawnie, ale nie pokazała zupełnie nic
nowego. Jej bohaterka wydaje się jednowymiarowa i nieciekawa, w końcu przesuwa
się nawet na drugi plan. Na dobrą sprawę dowiadujemy się o niej naprawdę niewiele,
chwilami ciężko uwierzyć w jej miłość. Nie ukrywam, że ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu najlepiej
poradził sobie James McAvoy. Zagrał znakomicie i niesamowicie przekonująco.
Widać, że aktor bardzo wczuł się w rolę, dzięki temu udało mu się świetnie
ukazać uczucia i emocje Robbie’go – od wielkiego zauroczenia, przez szaleńcze
pożądanie, strach, gniew, aż do smutku i żalu. Na ekranie wspaniale ukazał jego
różne oblicza. Stworzył intrygującą i fascynującą postać, która przez tragiczne
nieporozumienie straciła niemal wszystko – dom, ukochaną i swoje dawne życie. W roli Paula Marshalla epizodyczne wystąpił genialny
Benedict Cumberbatch. Jego gra okazała się brawurowa i bezbłędna, jak zwykle
każdy gest i mimika zostały doskonale opanowane. Po jego zachowaniu, intonacji
głosu, a nawet oczach można domyśleć się, że coś ukrywa. Po seansie ciężkostrawnej (tak, to idealne określenie) „Nostalgii
anioła” mam uraz do Saoirse Ronan. Tutaj poradziła sobie dobrze, tym bardziej,
że miała dopiero czternaście lat. Cały czas niestety przypominała mi się jej
bohaterka z owego nieszczęsnego filmu, równie irytująca jak Briony Tallis. Mimo
całkiem udanej roli, moim zdaniem nominacja do Oscara to przesada. Nie mam
pojęcia, kto dobrał Romolę Garai jako jej starszą wersję – powiem tylko, że to
wielka pomyłka.
„Pokuta” to dobry, ale nie porywający film. Warto
obejrzeć przede wszystkim dla fenomenalnego Jamesa McAvoy’a, pięknej muzyki i
nietuzinkowej historii. Miało być 6, ale niech będzie naciągane 7.
Ocena: 7/10
Film jest piękny, ale nie rozumiem aż takich zachwytów nad tym filmem. To jeden z tych: fajny, podziwiam, ale nie ujął mnie specjalnie. Z filmów Joe Wrighta o niebo bardziej podobała mi się "Duma i uprzedzenie" i "Anna Karenina", również Keira ma na koncie lepsze niż ta role. Zgadzam się, że pierwsza połowa porządna, a potem już trochę gorzej. Miałam tak samo, niby fajnie, ale "coś mi nie leżało" podczas seansu. Keira jest moją ulubioną aktorką, także tutaj się nie zgadzamy :) McAvoy'a już dawno zauważyłam, wróżę mu świetną karierę, chociaż już teraz ma się bardzo dobrze. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń