„Will, masz wpływ na wybór swoich przyjaciół, masz wpływ na kształt swojego nosa, ale nie masz wpływu na kształt nosa swoich przyjaciół.”
Przyglądam się półce w mojej biblioteczce, na której „Odkryciom
Riyrii” J. Sullivana i „Mrocznym Materiom” towarzyszy sześć powieści Johna
Greena. Dopiero niedawno okazało się, że kupiłam „W śnieżną noc”, choć w ogóle
tego nie pamiętam. Jakoś nie miałam jednak ochoty nawet zacząć jej czytać. Już
chyba znudził mi się trochę styl tego autora. Zmęczyła mnie konwencja i powielane
wciąż sylwetki bohaterów, a szczególnie nadawana im na siłę „zwykła niezwykłość”.
Ile razy można pisać w ten sam sposób?
Gdy dowiedziałam się, że na początku marca w Polsce ukaże
się kolejne dzieło Greena (z 2010 roku) ogarnęła mnie ogromna ciekawość. Wiązało
się z tym kilka przyczyn. Po pierwsze: przykuwający uwagę i niosący ze sobą
liczne pytania tytuł. Po drugie: John nie stworzył tej historii sam, ale w
duecie z Davidem Levithanem. Levithan posiada różnorodny dorobek i potrafi kreować
silne portrety homoseksualnych bohaterów. Prowadzi to do trzeciego powodu: „Will
Grayson, Will Grayson” zawiera romantyczne wątki hetero- i homoseksualne. Po czwarte: zarys fabuły brzmi wprost
genialnie, może nie wyjątkowo oryginalnie, ale w połączeniu z przedstawionymi
przeze mnie powyżej elementami - naprawdę genialnie:
Pewnego wieczoru w Chicago przypadkiem spotykają się dwaj
nastolatkowie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że obaj nazywają
się Will Grayson i poznają się w sex shopie. Choć żyją w zupełnie innych
światach, od tej pory ich ścieżki zaczynają się krzyżować.
Najbardziej intrygującą częścią książki wydaje się jej
konstrukcja. Pierwszy rozdział należy do Greena, a kolejny do Levithana i tak
na zmianę. Każdy z nich prowadzi narrację z perspektywy jednego z Willów
Graysonów. Co ciekawe, drugi pisze wszystko małymi literami. „DL: Powód, dla
którego mój will używa małych liter, jest prosty – tak siebie postrzega. Jest
osobą małą literą. Przywykł do komunikacji internetowej, która zachęca, byśmy
byli ludźmi małą literą. Jego wizja siebie jest taka, jaką tworzy w tej
przestrzeni (…)”.Autorzy poruszają bogatą i uniwersalną tematykę: od przyjaźni,
miłości, orientacji seksualnych aż do tożsamości internetowej czy muzyki. Walczą
ze stereotypami i podkreślają, że nie warto tworzyć sztucznych podziałów. Nakreślają
wyrazistych i fascynujących bohaterów zmagających się z problemami. Bardzo się
cieszę, że nie jest to kolejna banalna opowieść o chłopaku i dziewczynie,
których w dzisiejszych czasach mamy aż nadto. Poruszona tutaj kwestia
seksualności sprawia, że „Will Grayson, Will Grayson” nabiera głębi i wyróżnia
się na tle wszystkich dzieł Greena. W moim prywatnym rankingu plasuje się zaraz
po znakomitych „Gwiazd naszych wina”.
Jeśli chodzi o styl, lepiej radzi sobie Levithan. Green
chwilami popada nieco w schematyczność. Jak już wcześniej wspominałam, cechuje
go pewna maniera w opisywaniu postaci – musi być poetycko, mądrze, odrobinę
filozoficznie, ale przede wszystkim niezwykle (nie zapominając przy tym, że
najciekawsi okazują się jednak zupełnie zwyczajni nastolatkowie). Na szczęście,
tym razem jestem mu to w stanie wybaczyć, gdyż forma w połączeniu z wyśmienitym
pomysłem sprawiają, że książkę czyta się fantastycznie. Przyznam, że
pochłonęłam ją za jednym razem, bo po prostu nie mogłam się oderwać. Lubię
takie historie, nie widowiskowe, ale bardziej klimatyczne i refleksyjne.
Podróże w głąb psychiki obu Willów stanowią niebywałą przygodę i zapewniają wprost
niezapomniane wrażenia. Ogromna siła tkwi jednak nie tylko w tytułowych bohaterach,
ale także w tych drugoplanowych na czele z Kruchym Cooperem – „możliwe, że jest
największym człowiekiem na świecie, który jest bardzo, bardzo zadeklarowanym
gejem, a także najbardziej zadeklarowanym gejem, który jest bardzo, bardzo
wielki.”. Takie barwne opisy, proszę państwa, tylko u Johna Greena. Po lekturze
„19 razy Katherine” narzekałam na piekielnie nudną i bezwartościową historię, w
którą zanurzono postacie z potencjałem. Fabuła w „Will Grayson, Will Grayson”
spełnia moje oczekiwania i że tak to ujmę: dorównuje kroku postaciom.
Powieść Greena i Levithana jest porywająca, zabawna i inteligentna.
Autorzy stanowią wprost idealny i niepowtarzalny duet, a ich wspólna praca
okazuje się podwójnie inspirująca. Mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś
podejmą razem jakiś projekt.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz