czwartek, 27 lipca 2017

Olive Kitteridge - Elizabeth Strout

Kilka miesięcy temu w końcu obejrzałam obsypany nagrodami Emmy miniserial produkcji HBO z fenomenalną Frances McDormand w roli głównej. Tak bardzo emocjonalnie trafiła do mnie cała historia i poczułam więź z bohaterami, że postanowiłam sięgnąć po pierwowzór książkowy autorstwa Elizabeth Strout. W 2009 otrzymała za niego Nagrodę Pulitzera – za wybitne dokonanie w dziedzinie literatury. Po raz pierwszy powieść ukazała się pod tytułem „Okruchy codzienności”.

Akcja rozgrywa się w niewielkim miasteczku na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie życie toczy się powolnym rytmem i na pozór dość beztrosko. Rozdziały opisują losy najróżniejszych mieszkańców, którzy zmagają się z problemami rodzinnymi, miłosnymi, rozczarowaniami, tęsknotami czy stratą. Bezsprzecznie na pierwszym planie znajduje się jednak tytułowa Olive Kitteridge – żona aptekarza i emerytowana nauczycielka matematyki.

Książka charakteryzuje się ogromną szczerością i bezceremonialnością w przedstawieniu ludzkich zmagań z codziennością i samym sobą. W każdym epizodzie występują innego rodzaju emocje i oglądamy świat z nieco innej perspektywy, dzięki czemu możemy w dużym stopniu zrozumieć zachowania wszystkich postaci. Przenikamy maski, jakie nakładają na siebie, bo zagłębiając się w historie, wiemy coraz więcej o tym, co ich ukształtowało. Jednocześnie łatwo utożsamić się z wieloma postawami, znaleźć cząstkę siebie w każdym. To pokazuje, jak świetne wyczucie ma autorka, z jaką maestrią prowadzi różne wątki, jak wiarygodne psychologicznie portrety tworzy. Równie dobrze mogłoby być to dzieło biograficzne, mieszkańcy są bowiem jakby z krwi i kości. Ich intencje, poglądy i motywy przekazano w sposób logiczny i zrozumiały. Dzięki takim pełnokrwistym i niebanalnym sylwetkom, fabuła porusza dogłębnie.

Miasteczko, w którym rozgrywa się akcja nie jest w żaden sposób wyjątkowe. Nie dzieją się tam rzeczy widowiskowe, tylko dramaty, z jakmi każdy z nas mógł mieć do czynienia na pewnym etapie swojego życia. Część z nich można określić mianem zupełnie zwyczajnych, ale właśnie to sprawia, że tak mocno rezonują w czytelniku. Najprostsze sytuacje stają się przejmujące, kiedy zawierają w sobie duży ładunek emocji. Akcja toczy się stosunkowo niespiesznie, co nadaje jej jeszcze realniejszy klimat. Czytanie „Olive Kitteridge” przypomniało mi nawet twórczość Michaela Cunninghama, którego poetyckość uwielbiam. Ważniejsze wydaje się czasami to, co dzieje się wewnątrz danego człowieka niż sytuacja wokół niego. Na kartach tej powieści śledzimy wydarzenia na przestrzeni lat, co pozwala przywiązać się do bohaterów, poznać lepiej obraz ich życia. Widzimy, jak to, co działo się z nimi kiedyś wpływa na to, co dzieje się z nimi teraz.

Najmocniejszą stroną książki jest tytułowa Olive Kitteridge. Mam ogromną słabość do zdecydowanych, kobiecych postaci, które zawsze chcą i mogą być górą. Nie chodzi mi przy tym o siłę fizyczną, raczej o pewnego rodzaju dominującą obecność. Olive okazuje się wyjątkowo szczera, bezpośrednia i chłodna. Nie ulega kompromisom i nie boi się wyrażać własnych opinii, ale jednocześnie nie jest jednowymiarowa. Gdyby Strout nie poprowadziła historii z wielu perspektyw i gdyby nie zarysowała tak dobrze życia wewnętrznego, mogłoby się wydawać, że Olive to po prostu wredna, surowa i nieczuła osoba. Poznajemy jednak dokładnie, co myśli i czuje, o czym marzy i za czym albo za kim tęskni – nie da się jej łatwo zaszufladkować. W wielu sytuacjach ujawnia swoją wrażliwość i poczucie niespełnienia. Tworzy wokół siebie pewną skorupę, żeby nie pokazać emocji. Nie chce, aby inni oceniali ją jako słabą czy rozchwianą. Pragnąc obronić się przed skrzywdzeniem i odkryciem słabości, tłumi też innych. Jedyny problem polega na tym, że Kitteridge przyćmiewa innych bohaterów, którzy wydają się nieco mniej złożeni i intrygujący.

Na kartach powieści nieustannie przewija się motyw niespełnienia i rozczarowania egzystencją. Nie wiem, czy jest w niej ktoś, kto czuje się naprawdę szczęśliwy. Występują pewne namiastki szczęścia, ludzie kurczowo trzymają się aspektów życia, które dają im bezpieczeństwo i harmonię. Często boją się albo nie chcą czegoś zmienić, bo mają jakieś poczucie stabilności, a to jest jedyną rzeczą, jakiej mogą się uchwycić. Nie są jednak spełnieni w tej stabilności. Uznają, że lepiej być nie może, więc niech pozostanie obecna, niezmieniona sytuacja. Książka stanowi fascynujący portret niedoli w najróżniejszych stopniach życia. Stylistyka jest przecudowna, przepełniona nostalgią i melancholią. Strout ma genialny styl pisarski, całość czyta się świetnie, lekko, choć przecież słowa niosą tak ogromny ciężar doświadczeń bohaterów.

Polecam „Olive Kitteridge” przede wszystkim osobom ceniącym kameralne studium codzienności oraz tym, co uwielbiają „klasyczne” opowieści osadzone w małych miasteczkach, gdzie w rzeczywistości nic nie okazuje się takie proste, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Ocena: 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz