sobota, 29 lipca 2017

Wojna o planetę małp (2017), czyli w obronie własnego gatunku

tytuł oryginalny: War for the Planet of the Apes
reżyseria: Matt Reeves
scenariusz: Mark Bomback, Matt Reeves
muzyka: Michael Giacchino
produkcja: USA
gatunek: dramat, akcja, sci-fi

Nie ukrywam, że to pasja i ekscytacja Sfilmowanych, czyli mojego ulubionego kanału z recenzjami, zachęciła mnie do obejrzenia dwóch pierwszych części trylogii. Mocno udzieliła mi się też ich ciekawość tego, co wydarzy się w ostatniej odsłonie, dlatego poszłam na pokaz „Wojny o planetę małp” aż dwa tygodnie przed premierą. Wróciłam z kina zachwycona i poruszona.

Caesar (Andy Serkis) i jego pobratymcy zostają zaatakowani przez ludzi na czele z Pułkownikiem (Woody Harrelson). Małpy ponoszą ogromne straty, postanawiają więc ewakuować się w bezpieczniejsze miejsce. Caesar, pragnąc zemścić się za śmierć bliskich, wyrusza w drogę do miejsca stacjonowania armii ludzi. Planowane starcie z Pułkownikiem zamienia się w walkę o przyszłość obu gatunków.


W „Genezie planety małp” śledzimy wydarzenia zarówno z perspektywy Willa granego przez Jamesa Franco, jak i z perspektywy Caesara. W „Ewolucji planety małp”, czyli filmie w klimacie wojennym, opartym na nieco schematycznej konstrukcji fabularnej, również oglądamy wszystko z perspektywy małp i ludzi. W „Wojnie o planetę małp” twórcy podjęli ciekawą, aczkolwiek ryzykowną decyzję – akcja rozgrywa się właściwie tylko z perspektywy małp. Postawienie całości na barkach stworzeń wygenerowanych przez motion capture, z których większość porozumiewa się w sposób migowy, może się wydawać nieco szalone. Taki zabieg stanowi jednak paradoksalnie najmocniejszą stronę produkcji. Małpy po raz kolejny okazują się dużo lepiej napisanymi postaciami niż ludzie. Pozornie prosty konflikt, ludzie kontra małpy, nabiera głębszego znaczenia, a ostatecznie niesie ze sobą uniwersalny wydźwięk. Skłania bowiem do refleksji nad istotą człowieczeństwa i nad tym, kto jest prawdziwym wrogiem.


Tytuł, zwiastuny i niektóre opisy sugerują, że w finale trylogii następuje wielkie batalistyczne starcie. Naprawdę walka opiera się raczej na dywersji i unikaniu bezpośredniej bitwy, choć stawki niewątpliwie są wysokie. Bohaterowie starają się uratować przyjaciół i sojuszników, a także zrozumieć intencje Pułkownika. W pewnym sensie to trochę film drogi – film drogi o małpach, które jadą na koniach i noszą broń. Brzmi absurdalnie? Nic bardziej mylnego. Historia okazuje się niezwykle przekonująca, osadzona w bardzo poważnym, przejmującym klimacie. Drużyna, wiedziona chęcią zemsty za poniesione krzywdy, w czasie podróży napotyka na różne przeszkody. Choć na ekranie nie pada wiele słów, rozumiemy motywacje oraz pragnienia Caesara i jego bliskich. W pewnym momencie zapomina się wręcz, że to grane przez aktorów, ale wykreowane komputerowo postacie. Po prostu czuje się wszystko, co przeżywają, współczuje się im.


Nie radzę oglądać „Wojny o planetę małp”, nie mając wcześniej do czynienia z poprzednimi częściami. W „Genezie…” i „Ewolucji…” kształtują się wszyscy bohaterowie, a my jako widzowie zaczynamy się do nich przywiązywać. Nie znając początkowych wydarzeń z życia Caesara i przemian, jakie doświadczył, nie poczuje się odpowiedniego ładunku emocjonalnego związanego z finałem trylogii. W trzeciej odsłonie dostajemy z założenia klasyczną scenę ekspozycji, w której Pułkownik wyjaśnia powody swojego postępowania. Nie jest to jednak typowa sytuacja z cyklu: złoczyńca tłumaczy się przed ofiarą. Woody Harrelson okazuje się kapitalny jako bezwzględny przywódca, a jego motywacje i plan wydają się złożone i sensowne. Pewien intrygujący kontrast wobec brutalnej rzeczywistości stanowi dziewczynka nazwana Nova. Wprowadza pewien płomyk nadziei i urok, ale jest również pretekstem do paru klasycznych scen, mających grać na emocjach. Z jednej strony to działa, z drugiej strony sentymentalizm może się wydawać zbyt oczywisty i sztuczny.


Motion capture w „Wojnie o planetę małp” doprowadzono już niemal do perfekcji. Koniecznie trzeba ten film obejrzeć na dużym ekranie, aby dostrzec jak najwięcej szczegółów. Bohaterowie wyglądają szokująco realistycznie, co niejednokrotnie aż zapiera dech. Wielkie uznanie należy się zarówno specjalistom od efektów specjalnych, jak i aktorom, którzy doskonale opanowali mimikę, gesty i sposób chodzenia małp. Andy Serkis to absolutny mistrz, zasługuje na najwyższe wyróżnienia. Dajcie mu wreszcie Oscara! Caesar w jego wykonaniu okazuje się postacią znacznie bardziej złożoną niż Gollum. Wzruszającą historię walki w obronie rodziny i przyjaciół dopełnia elektryzująca muzyka Michaela Giacchino. Nie przytłacza patosem i dobrze stopniuje napięciem. Na koniec muszę jeszcze zwrócić uwagę na znakomite zdjęcia, świetnie nadające surową i mroczną stylistykę.

Nie sądziłam, że będę pisać recenzję „Wojny o planetę małp”, ale tak, to jest film fenomenalnie zrealizowany. Nadrabiajcie szybko poprzednie części i idźcie do kina na tę.
Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz