reżyseria: Tim Burton
scenariusz: John Logan
muzyka: Stephen Sondheim
produkcja: USA, Wielka Brytania
gatunek: thriller, musical
„Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street” to niezwykła
i całkiem interesująca produkcja w reżyserii Tima Burtona. Została odznaczona 9
nagrodami, w tym jednym Oscarem za scenografię, oraz 17 nominacjami. Opowiada dość ponurą historię mężczyzny, który
nie może zapomnieć i pogodzić się ze swoją trudną przeszłością.
Kiedyś Benjamin Barker wiódł szczęśliwe i piękne życie.
Miał uroczą żonę, Lucy i małą córeczkę. Cieszył się także dobrą pracą
golibrody. Przebiegły i bezwzględny sędzia Turpin, zakochany w jego żonie, postanowił zdobyć ją podstępem. Bezpodstawnie
oskarżył całkowicie niewinnego mężczyznę i deportował go z miasta. Piętnaście lat później tajemniczy i skryty Sweeney Todd
(Johnny Depp) przybywa wraz z młodym żeglarzem Anthony’m Hope (Jamie Campbell
Bower) do Londynu. Postanawia zatrzymać się w rzadko odwiedzanym lokalu pani
Lovett (Helena Bonham Carter) zajmującej się produkcją mięsnych pasztecików.
Kobieta rozpoznaje w nim nieszczęsnego Barkera, opowiada mu o gwałcie i
samobójstwie jego ukochanej żony. Okazuje się, że sprytny Turpin (Alan Rickman)
i jego współpracownik Beadle (Timothy Spall) porwali córkę Benjamina i Lucy,
Johannę (Jayne Wisener). Podający się jako Sweeney Todd mężczyzna poprzysięga
zemstę. Zakłada z panią Lovett krwawy interes: on jako golibroda morduje klientów w swoim nowo otwartym zakładzie fryzjerskim, a ona wykorzystuje ich
ciała do produkcji pasztecików. Wkrótce przysmak staje się coraz bardziej
popularny wśród mieszkańców miasta, a Todd szykuje swoje brzytwy na spotkanie z
sędzią.
„Sweeney Todd” to
zajmujący, chociaż momentami odrażający film. Zadziwia i zaskakuje, a czasami smuci.
Jednak komizm w nim zawarty (m.in. produkcja pasztecików) sprawiły, że mimo
całej grozy i tragizmu z twarzy nie schodził mi uśmiech. Fabuła wydała mi się
intrygująca, zaciekawiły mnie ponure losy głównego bohatera i jego rodziny. Z
uwagą śledziłam wszystko co działo się na ekranie, chociaż produkcja nie
trzymała w napięciu. Akcja rozgrywała się raczej w odpowiednim tempie. Scenariusz utrzymuje dobry, aczkolwiek niewybitny poziom.
Wydarzenia ukazane w tym dziele zaciekawiły mnie i nie nudziły. Dialogi w
większości zostały zastąpione piosenkami, co świadczy również o wyjątkowości tego projektu. Mimo wszystko,
mam wrażenie, że czegoś w nim zabrakło, może jakiegoś wyraźniejszego punktu
kulminacyjnego.
Aktorzy spisali się naprawdę świetnie i niemal każdy z
nich się wyróżniał. Moim zdaniem najlepiej poradził sobie nominowany do Oscara za
rolę Sweeney’a Todda, Johnny Depp. Doskonale ukazał cierpienie, smutek i ból
targające jego bohaterem. Udało mu się ujawnić swoje uczucia i emocje nie tylko
za pomocą mimiki i gestów, ale także poprzez śpiewanie. U jego boku wystąpiła Helena
Bonham Carter, która również zagrała
rewelacyjnie. Pogrążona w marzeniach i pełna wielkich ambicji właścicielka
sklepiku z mięsnymi pasztecikami okazała się niebanalną i skomplikowaną osobą. Warto zwrócić również uwagę na odtwórcę drugoplanowej
roli golibrody o pseudonimie Adolfo Pirellli, Sachę Barona Cohena. Anglik
pokazał się z dobrej strony i jego kreacja pozytywnie zapadła mi w pamięć. Niestety, słabo wypadła najmłodsza część obsady, a
szczególnie Jayne Wisener jako Johanna. Jej bohaterka była bardzo
nieprzekonywująca. Również Jamie Campbell Bower jako Anthony Hope mnie nie zachwycił.
Najważniejszymi i moim zdaniem najlepszymi elementami
tego filmu są rewelacyjna scenografia, wyborne kostiumy i wspaniała
charakteryzacja. To właśnie one nadają mu jednocześnie mroczny i niesamowity
klimat.Muzyka stworzona przez Stephena Sondheima stanowi
interesujące dopełnienie tej produkcji. Niektóre piosenki naprawdę wpadły mi w
ucho, ale inne w ogóle mi się nie spodobały. Szczególnie nie przypadła mi do
gustu piosenka „I feel you, Johannna…” śpiewana aż trzykrotnie przez Jamie’go
Campbell’a Bowera. Za każdym razem coraz bardziej mnie śmieszyła.
„Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street” to
porządna i oryginalna produkcja. Polecam ją osobom o raczej mocnych nerwach.
Ocena: 7/10
oglądałam i podobało mi się - nawet forma musicalu przypadła mi do gustu, bo utwory są wykonane świetnie... Epiphany w wyk. J. Deppa słucham do dziś
OdpowiedzUsuńSweeney Todd to jeden z moich ulubionych filmów. ;) jestem wielką fanką Burtona i jego umysłu, pełnego mrocznych i chwilami absurdalnych wizji, więc nic mnie w jego dziełach nie zadziwia [już :)]. w dodatku film jest musicalem, a to mój ukochany gatunek. ;) Depp spisał się niesamowicie, podobnie Carter, Rickman i młode pokolenie. naprawdę warto obejrzeć, chociażby dla samego widoku Deppa śpiewającego i tańczącego. :D
OdpowiedzUsuńuwielbiam ten film:) jeszcze nieraz pewnie po niego sięgnę:) a Deppa pokochałam od momentu obejrzenia filmu "Mroczne cienie"... muszę się przyznać że dotąd nie doceniałam jego grę aktorską... jest cudownym aktorem!!!
OdpowiedzUsuńKocham:)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to ostatni tak dobry film Burtona, który swym klimatem pozwoli przypomnieć sobie najlepsze czasy związane z tym twórcą. O wiele bardziej lubię, gdy Burton pójdzie w takim dość mrocznym kierunku i bezkompromisowo bawi się, korzystając z przeróżnych brutalnych elementów aby urozmaicić historię. Nawet gdy robił coś bardziej pod młodszych widzów, jak "Sok z żuka" to jednak nie była to cukierkowa bajeczka dla każdego, sporo tam było śladów mrocznej wyobraźni. Tymczasem "Fabryki czekolady" i "Alicje w krainie czarów" zachwycają już jedynie scenografią. Brakuje mi tego starego, dobrego Burtona. Dlatego właśnie z wielką przyjemnością nieraz włączam sobie "Sweeney'a..." bo to kawał znakomitej rozrywki.
OdpowiedzUsuńMi też się spodobał musicalowy Burton, mimo że było dość krwawo i obrzydliwie. Nie jestem widzem o mocnych nerwach, ale udało mi się obejrzeć do końca. Zbyt duża ilość krwi sprawia, że to był mój jedyny seans, bo ogólnie lubię wracać do dzieł Burtona.
OdpowiedzUsuń