scenariusz: Lars von Trier
muzyka: Richard Wagner
produkcja: Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy
gatunek: dramat, sci-fi, katastroficzny, psychologiczny
Koniec świata wydaje się wręcz uniwersalnym materiałem na
film. Stanowi doskonałą sposobność dla twórcy, aby ukazać własne przemyślenia i ujawnić najśmielsze wytwory swojej fantazji. Lars von Trier również podjął się
tego, moim zdaniem, oczywistego, lecz
trudnego tematu. Jego interpretacja tego wydarzenia jest niesamowita i piękna.
Naprawdę nie waham się pisząc te słowa. Ukazał przede wszystkim głębię ludzkich
emocji, niekiedy zupełnie sprzecznych. Od początku wiadomo, jakie będzie
zakończenie, mimo tego dzieło ogląda się z ogromną uwagą.
Na początek dostajemy rewelacyjny pokaz obrazów.
Przedstawiają bohaterów w różnych pozach i w czasie wykonywania jakiś
czynności. Sceny rozgrywają się w zwolnionym tempie, w tle słychać niesamowitą
i przejmującą muzykę. Widzimy m.in. pannę młodą w sukni ślubnej biegnącą na
trawie lub tonącą w wodzie, inną kobietę zapadającą się w pole golfowe. Ten nietypowy
wstęp stanowi tylko przedsmak dla dalszej części.
Film podzielono na dwie części. Pierwsza z nich opowiada
o Justine (Kirsten Dunst), pannie młodej. Akcja toczy się na jej weselu. Wszystko
jest bogato udekorowane i cudownie przygotowane. Początkowo kobieta wydaje się
szczęśliwa i radosna. Jej wybrankiem jest Michael (Alexander Skarsgård). Jako
widzowie jesteśmy świadkami wielkiego wydarzenia w ich życiu. Przyglądamy się skomplikowanym
relacjom rodzinnym i zawodowym. Matka głównej bohaterki (Charlotte Rampling), wiecznie niezadowolona
i nastawiona pesymistycznie do ślubu nakazuje gościom bawić się, póki jeszcze
mogą. Jej słowa powoli zaczynają się sprawdzać. Justine czuje się coraz gorzej,
jest niemiła i nieczuła dla swoich bliskich. Jej siostra, Claire (Charlotte
Gainsbourg) denerwuje się widząc jej zachowanie. Wesoła atmosfera spotkania
staje się coraz bardziej nieznośna. Wesele kończy się niesmakiem i niespełnionymi
oczekiwaniami.
Druga część ma miejscu już po weselu. Justine przenosi
się do domu swojej siostry. Niedoszła panna młoda czuje się jeszcze gorzej. Ma
huśtawki nastroju, wydaje się wyczerpana i pogrążona w ciężkiej depresji.
Claire stara się jej pomóc, ale niewiele może zdziałać. Wkrótce okazuje się, że
planeta Melancholia ma zderzyć się z Ziemią. Justine nie wątpi, że w ten sposób
dojdzie do końca świata. Im bliżej do feralnej nocy, tym jej samopoczucie
stabilizuje się, staje się coraz spokojniejsza. Jej siostra zachowuje się wręcz
odwrotnie. Mimo zapewnień męża, Johna (Kiefer Sutherland), że do zderzenia
na pewno nie dojdzie, ogarnia ją panika i rozpacz.
To naprawdę porządne i dobre kino, ale nie uważam, że to wybitna pozycja. Moim zdaniem gdyby nie perfekcyjna Kirsten Dunst, całość wypadłaby słabiej. W filmie właściwie niewiele się dzieje, ale mimo tego nie
nudzi ani nie dłuży się. Ma w sobie to „coś”, co sprawia, że ogląda się go z
wielką uwagą i zaciekawieniem. Akcja rozgrywa się bardzo powoli, stopniowo stopniuje się napięcie. Wątek wesela,
który pozornie nie wydaje się ważny dla całej historii, ma duże znaczenie dla
całości. Każdy element ma swoje ściśle określone miejsce. Według mnie nie ma
tu żadnych zbędnych scen, ani ujęć. „Melancholia” trzyma w napięciu i niezwykle wciąga,
chociaż wiadomo, jaki będzie finał. Bohaterom cały czas towarzyszy klimat
niepokoju i nieuchronnej zagłady. Twórcy pokazują, że przed końcem świata nie
można się uchronić. Jego nadejście jest nieubłagane i żaden człowiek się przed
nim nie ukryje.
„Melancholia” okazała się także wyborną ucztą dla oczu.
Wizualnie jest cudowna. Szczególne wrażenie wywarła na mnie fascynująca
sekwencja obrazów na początku. Efekty specjalne są fantastyczne i zachwycające.
Charakterystyczna jest także niestabilna praca kamery, trochę jakby ktoś spoglądał się ukradkiem, co dzieje się w życiu tych ludzi. Muzykę Wagnera
oceniam jako świetnie dobraną i nieco przerażającą. Scenariusz nie jest nieprzewidywalny, ale nie o to chodzi
w tym dziele. Doskonale ukazano różne postawy ludzkie w obliczu końca świata.
Jednym z najlepszych elementów tego filmu jest brawurowa
gra aktorska. Niebywałe wrażenie zrobiła na mnie Kirsten Dunst, która zagrała znakomicie i najlepiej z całej obsady. Okazała się największym zaskoczeniem, nie spodziewałabym się po niej tak dobrego występu. Jej mimika twarzy i gestykulacja mówiła wszystko o Justine, w której rolę wcieliła się. Umiała perfekcyjnie
ukazać jej uczucia i problemy emocjonalne, bohaterka okazuje się bardzo
skomplikowana. Początkowo wesoła, zmienia się nie do poznania. Dunst spisała
się wyśmienicie i to chyba najlepsza rola w jej karierze. Charlotte Gainsbourg jako Claire poradziła sobie bardzo
dobrze, ale pozostała w cieniu Kirsten. Wspaniale sprostała wyzwaniu i wypadła przekonująco. Siostra
Justine na początku jest spokojna, a później w obliczu zagrożenia załamuje się.
Aktorzy drugoplanowi zagrali przyzwoicie, stali się wspaniałym tłem dla
głównych postaci.
„Melancholia” to niepowtarzalny spektakl ludzkich emocji
i dobry film. Okazał się bardzo absorbującym i jednocześnie
niepokojącym dziełem. Polecam, bo naprawdę warto; nie mam jednak wątpliwości –
to dzieło nie dla wszystkich.
Ocena: 7,5/10
Dla mnie "Melancholia" jest akurat bardzo pretensjonalnym filmem. Nie podobało mi się aż tak bardzo, powiem więcej-dla mnie to zwyczajny średniak.Pierwsza część była dla mnie zwyczajnie nudna. Jeśli chodzi o Charlotte Gainsbourg to dla mnie wypadła równie dobrze, co Kirsten Dunst-bo zagrać 'psychiczną' nie jest łatwo, a spanikowaną racjonalistkę równie trudno jest sportretować.
OdpowiedzUsuńWydaję mi się, że zdania na temat tej produkcji są wyjątkowo podzielone :) Przed seansem spotkałam się z bardzo skrajnymi ocenami.
UsuńUgh, sorry za te powtórzenia, ale się rozemocjonowałam:D
OdpowiedzUsuńMoja ocena bardzo podobna do twojej. świetna Dunst. Często film mi się troszeczkę dłużył, no ale nie było tych momentów aż tak wiele. Ogólnie dobry film, który emanuje różnorodne emocje :> Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję bardzo zabawnego filmu "Jak się pozbyć cellulitu" ;D
OdpowiedzUsuńNie mam wątpliwości, że po takiej recenzji obejrzę na bank. Tylko trochę Twoja końcowa ocena mnie zdziwiła - czytając recenzje byłam pewna, że to film na 9/10 czy też 8/10 [no ale to moje kryteria].
OdpowiedzUsuńCieszę się :)
UsuńW swojej recenzji skupiłam się bardziej na dobrych stronach. Rzeczywiście moja opinia jest optymistyczna, trochę wahałam się nad oceną punktową, między 7 a 8. "Melancholia" o wg mnie bardzo dobry, ale nie rewelacyjny film. 7,5/10 mimo tego, że nie mogłam się do niego zbytnio przyczepić :D
Widziałam ten film w kinie i początek było mi ciężko znieść, bo muzyka była bardzo głośnia. To natężenie dźwięków było irytujące. Ogólnie Melancholia mnie znużyła, ale pewnie dlatego, że nie widziałam wielu filmów Larsa von Triera. Mimo to nie żałuję seansu.
OdpowiedzUsuńNie wierzę, że to piszesz, ale akceptuję odmienne opinie. Dla mnie "Melancholia" to jeden z gorszych filmów, jakie widziałam, a z von Trierem zdecydowanie nie znajduję wspólnego języka. Jego wizja świata (i kina) to nie jest propozycja dla mnie.
OdpowiedzUsuńA ja zgadzam się z autorką bloga (choć zazwyczaj zgadzam się z Klapserką hehehe ) Zapraszam do mnie http://filmyktorewidzialem.wordpress.com/2012/11/26/melancholia-2011/
OdpowiedzUsuń