reżyseria: Bernardo Bertolucci
scenariusz: Bernardo Bertolucci, Susan Minot
muzyka: Richard Hartley
produkcja: Francja, Wielka Brytania, Włochy
gatunek: dramat
Moje niedawne starcie z „Ukrytymi pragnieniami” Bertolucci’ego
uważam za beznadziejne. Do zapoznania się z filmem zobowiązało mnie
uczestnictwo w projekcie KINO. Już przystępując do seansu miałam mieszane uczucia.
Później coraz bardziej rzedła mi mina. Wytrzymałam chyba tylko, dzięki
pięknym widokom z Toskanii.
19-letnia Amerykanka, Lucy (Liv Tyler) przyjeżdża do małego włoskiego
miasteczka. Pragnie dowiedzieć się prawdy o swojej zmarłej już matce, poetce,
która niegdyś tam przebywała. Jej celem staje się również znalezienie swojego
biologicznego ojca. Chce także odszukać chłopaka, w którym zakochała się cztery lata
wcześniej i z którym później korespondowała. Poznaje różne osoby, każdy jest
indywidualnością i twórcą. Najlepiej dogaduje się z Alexem Parrish’em (Jeremy
Irons), umierającym na raka poetą.
Moim zdaniem „Ukryte pragnienia” to naprawdę kiepska
produkcja. Okazała się niezwykle nużąca i banalna, w złym tego słowa znaczeniu.
Zupełnie nie wciąga, nie pozwala utożsamić się z bohaterami ani nawet ich
polubić. Akcja jest powolna, nie ma żadnego punktu kulminacyjnego, do którego
wszystko dąży. Fabuła wydała mi się zupełnie nieciekawa i wręcz naiwna. Miało
być urokliwe i beztroskie kino, a wyszedł bezsensowny film o niczym. Scenariusz to wielka porażka. Nie zaskakuje, nie
przyciąga uwagi. Bohaterowie są infantylni i płytcy. Historia o Lucy szukającej
swojego ojca kieruje się w zupełnie innym kierunku – kto uwiedzie uroczą
19-latkę? Wokół niej kręci się masa adoratorów i właściwie to jest wątkiem przewodnim.
Minus należy się również za denne i nic nie wnoszące dialogi, które tylko
pogarszają odbiór tego ‘dzieła’.
Zaletą okazało się całkiem dobre aktorstwo Liv Tyler.
Odtwórczyni roli nieco zagubionej Lucy spisała się przyzwoicie i wiarygodnie.
Jeremy Irons jako Alex Parrish również sobie poradził z wyzwaniem. Udało mu się
ukazać rozterki poety, u którego lekarze zdiagnozowali nieuleczalnego raka.Sceneria Toskanii to jeden z niewielu elementów, który
przypadł mi do gustu. Ładne krajobrazy towarzyszą nam niemal co krok. Zielone
wzgórza, drzewa oliwne i wielkie plantacje ubarwiają cała opowieść. Niestety
muzyka nie wydała mi się interesującym tłem. Jest mało wyrazista, co sprawia,
że film jeszcze bardziej nudzi.
Zdecydowanie odradzam seans, choć niewątpliwie dla
niektórych okaże się to miłe oderwanie od rzeczywistości. Ja się wymęczyłam.
Ocena: 2/10
Oj ja też się wymęczyłam, choć nie przeczę-ładne to wszystko dla oka, ale banalne i oparte na jednym instynkcie.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że chyba aż tak negatywnej recenzji to u ciebie nie było. Ja miałem właśnie z tą kategorią problem i dlatego też nie wysłałem na projekt kino właśnie filmów, na które głosuje ;> Cóż - no słabo się zapowiada, co tu więcej mogę powiedzieć :< Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję filmu "Frankenweenie" ;)
OdpowiedzUsuńkiedyś musi być ten pierwszy raz :)
UsuńOgkrywanie urytych pragnień jest fascynujące, choć może nie wszyscy mają odwagę, by się do nich przyznać. Ci się nudzą ...
OdpowiedzUsuń