reżyseria: Tim Burton
scenariusz:
muzyka: Howard Shore
produkcja: USA
gatunek: biograficzny, dramat, komedia
Nie wyobrażam sobie, że ktoś inny niż Tim Burton mógłby
wziąć się za reżyserowanie tej filmowej biografii. On i Wood zdają się mieć ze sobą wiele wspólnego – mroczny i często groteskowy
klimat swoich dzieł, zamiłowanie do kiczu i oryginalności oraz ogromną
pasję. Pierwszemu z nich nie brakuje jednak talentu i porządnego warsztatu. „Ed
Wood” opowiada o życiu i czasach największych ‘sukcesów’ tego twórcy.
Edward
Davis „Ed” Wood Jr. (Johnny Depp) dwa lata po swojej śmierci został
okrzyknięty ‘najgorszym reżyserem wszech czasów’ i nagrodzony Złotym Indykiem za
swój tragiczny dorobek. Niskie budżety filmów i brak czasu powodowały, że pracował
zarówno jako reżyser, scenarzysta, aktor, montażysta i producent niezależny.
Potrafił nakręcić nawet 30 scen jednego dnia, zwykle nie powtarzał żadnego
ujęcia, pomimo błędów inscenizacyjnych. Do swoich filmów zatrudniał kiepską
obsadę i gwiazdy, których świetność dawno już przeminęła. Pisał bezsensowne
scenariusze z beznadziejnymi dialogami. Za scenografię służyły mu kartonowe
makiety, zabawkowe modele – wszystko słabej jakości i wytrzymałości. Wood tworzył
głównie horrory, science fiction i westerny. Za swój największy sukces i dumę
uznawał „Plan dziewięć z kosmosu”. Jego inspiracją i niedoścignionym wzorcem
stał się Orson Welles.
W swojej produkcji Burton nie ukazuje Edwarda jako
niespełnionego nieudacznika, ale wręcz przeciwnie – jako wielkiego pasjonata.
Podkreśla jego niesamowite uwielbienie do kina i nieograniczoną wyobraźnię.
Wood zawsze starał się wcielać w życie swoje nawet najdziwniejsze pomysły, pomimo
tego, że zwykle kończyły się wielką klapą finansową. Miał ogromny zapał i
determinację do tworzenia własnych i niepowtarzalnych dzieł. Nieustannie
tryskał optymizmem i nie zrażał się kolejnymi porażkami. Pełen energii i
dobrych chęci pisał, reżyserował i grał. Przez długie lata robił to, o czym
marzył i co kochał – tworzył filmy. Tim okazuje mu szacunek, a obrazem „Ed Wood”
składa mu hołd.
Trzeba być naprawdę geniuszem, aby nakręcić dobry film o najgorszym reżyserze w historii kinematografii. Burton wydaje się podzielać zamiłowanie Eda Wooda i doceniać jego pracę. Nigdy nie kpi i się
nie wyśmiewa, za to w interesujący sposób przedstawia najlepsze momenty z życia
Edwarda – od pierwszego ‘sukcesu’, czyli opartej na faktach „Glen czy Glenda”,
przez „Narzeczoną potwora” i „Plan dziewięć z kosmosu”. Nie wspomina nic o jego późniejszych porażkach i upadku. Opowiada pasjonującą i pełną humoru
opowieść, której można łatwo dać się porwać. Komizm i elementy dramatyczne
doskonale wyważono, dzięki czemu ogląda się ją naprawdę wyśmienicie. Gala śmiesznych postaci, niesłychane sytuacje
i często żartobliwe dialogi nadają niepowtarzalny, nieco groteskowy charakter
dziełu. Twórcy zachowują film w konwencji horroru z lat 30. I 40.
ubiegłego wieku. Uwypukla to już sama czołówka, w której imiona i nazwiska
umieszczono na cmentarnych nagrobkach. Sprzyja temu także czarno-biały obraz i
bardzo klimatyczna muzyka Howarda Shore’a. Charakteryzacja, scenografia i
kostiumy są perfekcyjnie dopasowane i unikalne.
Dobór obsady okazuje się znakomity i wyjątkowo trafny. W
tytułową rolę wcielił się brawurowy Johnny Depp. Potwierdził swoją wszechstronność,
spisując się świetnie zarówno w scenach bardziej komediowych, jak i sytuacjach
dramatycznych. Udało mu się w ciekawy sposób odtworzyć postać Wooda i nadać jej
nieco komicznego charakteru. Bohater chodzi wiecznie uśmiechnięty, tryska
energią i entuzjazmem. Działa szybko i energicznie, nigdy nie traci czasu, szczególnie na udoskonalanie swoich dzieł. Z charakteru jest ogromnym optymistą i marzycielem. Ma
nieco wstydliwy fetysz – lubi przebierać się w damskie ubrania, co powoduje
wiele dziwnych incydentów. Pomimo oczywistego talentu Deppa niemal każdą scenę, w
której się pojawia kradnie mu Martin Landau jako Bela Lugosi. Jego bohater wystąpił niegdyś w filmie „Dracula”, ale swoją karierę ma już dawno za sobą. Pogrążonego w depresji,
uzależnionego od narkotyków aktora ratuje Wood, oferując angaże w swoich
produkcjach i przyjaźń. Landau zagrał znakomicie i niezwykle przekonująco. Jego
głos i gesty chwilami naprawdę wywołują ciarki na ciele. Za swoją oszałamiającą
kreację odznaczono go m.in. Oscarem, Złotym Globem i nagrodą Aktor – jak najbardziej
zasłużenie! Sarah Jessica Parker i Patricia Arquette zagrały role
najważniejszych kobiet w życiu Edwarda. Obie poradziły sobie dobrze; pomimo
podobnych charakteryzacji, wypadły wyjątkowo. Wyróżnia się również zabawny Bill
Murray jako aktor, chcący przejść operację zmiany płci. Jego gra
jest powściągliwa, ale potrafi rozbawić nawet samą mimiką.
„Ed Wood” to zajmująca opowieść o miłości do tworzenia
filmów. Warto go obejrzeć, bo to jeden z najlepszych obrazów w dorobku Tima
Burtona. Gorąco polecam!
Ocena: 9/10
Ed Wood to jeden z moich ulubionych Burtonów. głównie przez stylizację na stary horror i właśnie to o czym mówisz - przedstawienie Wooda jako człowieka z pasją, który za wszelką cenę realuzje swoje marzenia.
OdpowiedzUsuń