Po lekturze „Atlasu Chmur” utwierdziłam się w
przekonaniu, że naprawdę opłaca się najpierw przeczytać książkę, a dopiero
później sięgnąć po jej adaptację. Niestety, ja popełniłam błąd i zrobiłam
odwrotnie. Nie oszołomiła mnie wizja rodzeństwa Wachowskich – połączenie
ciekawych, aczkolwiek chaotycznych opowieści. Przystępując do powieści
Mitchella miałam już, więc o nich spore, ale nieco nieskładne pojęcie.
Autor zastosował niezwykły zabieg - stworzył sześć opowiadań,
każde podzielił na dwie części i ułożył w nieprzypadkowej kolejności. Uznanie należy
mu się za to, że zainspirował się i zaczerpnął z wielu niepospolitych rodzajów
literackich. Można tu znaleźć dziewiętnastowieczny dziennik, listową
korespondencję, kryminał, komedię, wywiad i science-fiction. Wszystkie historie
zupełnie się od siebie różnią. Występują w nich inni bohaterowie, rozgrywają
się w niepodobnym miejscu i czasie. Na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic
wspólnego, ale naprawdę łączą je pozornie mało istotne elementy. Adam Ewing
żegluje po Pacyfiku, Robert Frobisher – młody i utalentowany muzyk szuka swego
szczęścia jako asystent innego artysty, reporterka Luisa Rey próbuje rozwikłać pewną
tajemnicę, Timothy Cavendish zostaje uwięziony w domu spokojnej starości,
Sonmi-451 oczekuje na wyrok śmierci, a Zachariasz przyjmuje do siebie
niecodziennego gościa.
Pomimo niewątpliwego bogactwa gatunków, dzieło chwilami
nudzi i staje się po prostu męczące. Czyta się je całkiem dobrze, ale po tak hucznych
zapowiedziach jako „jednej z najlepszych książek dekady”, spodziewałam się
czegoś lepszego. Mitchell zastosował dziwne formy, ale w samych historiach
wydaje się stawiać na prostotę. W opowiadaniach nie ma nic szczególnego, występują
w nich niespektakularne zwroty akcji, a fabuła rzadko potrafi zaskoczyć. Bohaterowie
książki są jednocześnie jej narratorami, można więc ich lepiej poznać. Stają
się w ten sposób bardziej realni i namacalni dla czytelnika. Znajduje się tu
cała gala barwnych osobowości, które pragną podzielić się swoimi wrażeniami i
odczuciami.
Z największą uwagą śledziłam, co przydarza się genialnemu
kompozytorowi, który opisuje swoje przygody w listach do ukochanego. Ciekawy
gatunek uzupełnia się tu ze znakomitą i lekko napisaną opowieścią. Moim
zdaniem, najoryginalniejsza część to „Antyfona Sonmi-451”. Autorowi udało się
opisać mechanizm funkcjonowania wymyślonego przez siebie świata słowami
fabrykantki, niegdyś usługującej w restauracji. Jej losy, od monotonnego i bezsensownego
życia do aresztowania za sprzeciwianie się systemowi, są fascynujące. W filmie
pełno jest bezużytecznego gderania, na szczęście książkowa Sonmi nie sili się
na filozofowanie na temat życia i tego, że „nic nie jest przypadkowe”. Brak tu,
więc takich banalnych przemyśleń mających na celu wprowadzenie nieistniejącego,
‘głębokiego’ przesłania. Pisarz po prostu snuje przyjemne opowieści i w
interesujący sposób je przeplata. „Upiorna udręka Timothy’ego Cavendisha” okazuje
się najbardziej komiczna, ale z drugiej strony momentami podejrzanie przypomina
„Lot nad kukułczym gniazdem”. Przypadek? Może, ale coś podobnego już było.
Przez Dziennik Pacyficzny Adama Ewinga ledwo przebrnęłam.
„David Mitchell znosi granice języka” głosi fragment na tylnej okładce.
Rzeczywiście, w tym zakresie nie ma dla niego żadnych granic; przez
kilkadziesiąt stron pisze w męczący dla czytelnika sposób. Wciągający jest wątek
choroby bohatera, ale zajmuje tu mało miejsca. W tym rozdziale zdecydowaną
większość papieru pisarz poświęca na inne informacje przedstawione w ciężki do
przyswojenia sposób.
„Atlas Chmur” wyróżnia się niespotykaną formą, gdy zajrzy
się głębiej, można znaleźć prostej konstrukcji opowieści i osobliwe postacie.
Czy polecam? Można po tę książkę sięgnąć, ale nie koniecznie.
Ocena: 3/6
oglądałam film, nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, a po twojej notce książkę chyba też sobie odpuszczę, to nie moja bajka :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa byłam zachwycona filmem i bardzo podobała mi się myśl, że "wszyscy są połączeni". Ponieważ film mnie zachwycił i nie znużył przez trzy godziny, miałam nadzieję, że książka będzie równie inspirująca.
OdpowiedzUsuńNiestety w ciągu miesiąca nie byłam w stanie przebrnąć przez połowę książki. Zmęczył mnie język którym jest pisana. Jest to bardzo ciekawy zabieg, że historia jest pisana w odpowiednim stylu dla okresu, ale jest to również na tyle krótki okres, że za chwilę trzeba przestawiać się na coś innego.
Niestety książka jak na razie ze mną wygrała, a szkoda, bo to naprawdę fajna historia.
Osobiście uważam że film jest świetną interpretacją książki i świetnie pokazuje myśl - "wszyscy jesteśmy połączeni, nic nie jest bez znaczenia".
Toż to Atlas Chmur był pierwszym filmem, na jakim byłem z moim lubą w kinie. Sam byłem tak zachwycony (mam strasznego hype`a na punkcie przeznaczenia, że wszystko ma swoją przyczynę i jest ze sobą powiązane), że na urodziny kilkanaście tygodni później dostałem od niej książkę, na podstawie której nakręcili swoją produkcję Wachowscy. Do dziś przeczytałem tylko 7 kartek, ale nie mówcie jej o tym.
OdpowiedzUsuńFilm David Mitchell Atlas chmur jest niby jednolity, a jednak nie; zawierający wiele różnych wątków i tworzący piękną całość. Zapraszam na bloga - Versemovie. Wiersz do tego filmu i nie tylko, a także wiersze inspirowane muzyką oraz życiem codziennym
OdpowiedzUsuń