środa, 7 sierpnia 2013

Atlas Chmur - David Mitchell

Po lekturze „Atlasu Chmur” utwierdziłam się w przekonaniu, że naprawdę opłaca się najpierw przeczytać książkę, a dopiero później sięgnąć po jej adaptację. Niestety, ja popełniłam błąd i zrobiłam odwrotnie. Nie oszołomiła mnie wizja rodzeństwa Wachowskich – połączenie ciekawych, aczkolwiek chaotycznych opowieści. Przystępując do powieści Mitchella miałam już, więc o nich spore, ale nieco nieskładne pojęcie.

Autor zastosował niezwykły zabieg - stworzył sześć opowiadań, każde podzielił na dwie części i ułożył w nieprzypadkowej kolejności. Uznanie należy mu się za to, że zainspirował się i zaczerpnął z wielu niepospolitych rodzajów literackich. Można tu znaleźć dziewiętnastowieczny dziennik, listową korespondencję, kryminał, komedię, wywiad i science-fiction. Wszystkie historie zupełnie się od siebie różnią. Występują w nich inni bohaterowie, rozgrywają się w niepodobnym miejscu i czasie. Na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego, ale naprawdę łączą je pozornie mało istotne elementy. Adam Ewing żegluje po Pacyfiku, Robert Frobisher – młody i utalentowany muzyk szuka swego szczęścia jako asystent innego artysty, reporterka Luisa Rey próbuje rozwikłać pewną tajemnicę, Timothy Cavendish zostaje uwięziony w domu spokojnej starości, Sonmi-451 oczekuje na wyrok śmierci, a Zachariasz przyjmuje do siebie niecodziennego gościa.

Pomimo niewątpliwego bogactwa gatunków, dzieło chwilami nudzi i staje się po prostu męczące. Czyta się je całkiem dobrze, ale po tak hucznych zapowiedziach jako „jednej z najlepszych książek dekady”, spodziewałam się czegoś lepszego. Mitchell zastosował dziwne formy, ale w samych historiach wydaje się stawiać na prostotę. W opowiadaniach nie ma nic szczególnego, występują w nich niespektakularne zwroty akcji, a fabuła rzadko potrafi zaskoczyć. Bohaterowie książki są jednocześnie jej narratorami, można więc ich lepiej poznać. Stają się w ten sposób bardziej realni i namacalni dla czytelnika. Znajduje się tu cała gala barwnych osobowości, które pragną podzielić się swoimi wrażeniami i odczuciami.

Z największą uwagą śledziłam, co przydarza się genialnemu kompozytorowi, który opisuje swoje przygody w listach do ukochanego. Ciekawy gatunek uzupełnia się tu ze znakomitą i lekko napisaną opowieścią. Moim zdaniem, najoryginalniejsza część to „Antyfona Sonmi-451”. Autorowi udało się opisać mechanizm funkcjonowania wymyślonego przez siebie świata słowami fabrykantki, niegdyś usługującej w restauracji. Jej losy, od monotonnego i bezsensownego życia do aresztowania za sprzeciwianie się systemowi, są fascynujące. W filmie pełno jest bezużytecznego gderania, na szczęście książkowa Sonmi nie sili się na filozofowanie na temat życia i tego, że „nic nie jest przypadkowe”. Brak tu, więc takich banalnych przemyśleń mających na celu wprowadzenie nieistniejącego, ‘głębokiego’ przesłania. Pisarz po prostu snuje przyjemne opowieści i w interesujący sposób je przeplata. „Upiorna udręka Timothy’ego Cavendisha” okazuje się najbardziej komiczna, ale z drugiej strony momentami podejrzanie przypomina „Lot nad kukułczym gniazdem”. Przypadek? Może, ale coś podobnego już było.
Przez Dziennik Pacyficzny Adama Ewinga ledwo przebrnęłam. „David Mitchell znosi granice języka” głosi fragment na tylnej okładce. Rzeczywiście, w tym zakresie nie ma dla niego żadnych granic; przez kilkadziesiąt stron pisze w męczący dla czytelnika sposób. Wciągający jest wątek choroby bohatera, ale zajmuje tu mało miejsca. W tym rozdziale zdecydowaną większość papieru pisarz poświęca na inne informacje przedstawione w ciężki do przyswojenia sposób.

„Atlas Chmur” wyróżnia się niespotykaną formą, gdy zajrzy się głębiej, można znaleźć prostej konstrukcji opowieści i osobliwe postacie. Czy polecam? Można po tę książkę sięgnąć, ale nie koniecznie.
Ocena: 3/6

4 komentarze:

  1. oglądałam film, nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, a po twojej notce książkę chyba też sobie odpuszczę, to nie moja bajka :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja byłam zachwycona filmem i bardzo podobała mi się myśl, że "wszyscy są połączeni". Ponieważ film mnie zachwycił i nie znużył przez trzy godziny, miałam nadzieję, że książka będzie równie inspirująca.
    Niestety w ciągu miesiąca nie byłam w stanie przebrnąć przez połowę książki. Zmęczył mnie język którym jest pisana. Jest to bardzo ciekawy zabieg, że historia jest pisana w odpowiednim stylu dla okresu, ale jest to również na tyle krótki okres, że za chwilę trzeba przestawiać się na coś innego.
    Niestety książka jak na razie ze mną wygrała, a szkoda, bo to naprawdę fajna historia.

    Osobiście uważam że film jest świetną interpretacją książki i świetnie pokazuje myśl - "wszyscy jesteśmy połączeni, nic nie jest bez znaczenia".

    OdpowiedzUsuń
  3. Toż to Atlas Chmur był pierwszym filmem, na jakim byłem z moim lubą w kinie. Sam byłem tak zachwycony (mam strasznego hype`a na punkcie przeznaczenia, że wszystko ma swoją przyczynę i jest ze sobą powiązane), że na urodziny kilkanaście tygodni później dostałem od niej książkę, na podstawie której nakręcili swoją produkcję Wachowscy. Do dziś przeczytałem tylko 7 kartek, ale nie mówcie jej o tym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Film David Mitchell Atlas chmur jest niby jednolity, a jednak nie; zawierający wiele różnych wątków i tworzący piękną całość. Zapraszam na bloga - Versemovie. Wiersz do tego filmu i nie tylko, a także wiersze inspirowane muzyką oraz życiem codziennym

    OdpowiedzUsuń