„Wszystko, co dobre, zaczyna się od kota.”
Nie ukrywam, że do przeczytania tej książki zachęciła
mnie głównie urocza okładka. Intrygujący tytuł i ckliwy opis na tylnej okładce
nie wróżyły jednak niczego odkrywczego. Dałam się zwieść pozorom, zamiast
komedii romantycznej z kotem w tle otrzymałam coś zupełnie innego. Po „Alefie”
Paula Coelho jestem nastawiona bardziej pozytywnie do literatury tego typu. „Miłość
przez małe m” to bowiem barwna opowieść refleksyjno-filozoficzna.
Samuel ma trzydzieści siedem lat, jest wykładowcą i
raczej samotnikiem. Nowy Rok wydaje się zwiastować mu niezwykłe zmiany w życiu.
Wszystko zaczyna się od natarczywego drapania do drzwi i spodeczka mleka. Wkrótce
niezwykły, bezpański kot staje się już jego wiernym, choć niepokornym
towarzyszem. Nadaje mu imię Mishima, od nazwiska Japończyka, autora „Marynarza,
który stracił łaskę morza”. Za sprawą zwierzątka poznaje swojego sąsiada,
starszego pisarza, Tytusa. Spotyka też utraconą miłość z dzieciństwa, szalonego
Valdemara i tajemniczego bywalca kawiarni, który spędza tam zawsze dokładnie
siedemnaście minut.
„Nic nie jest przypadkowe” to hasło reklamujące „Atlas
Chmur”. Jeżeli David Mitchell miał mnie do tego przekonać, to pokuszę się o
stwierdzenie, że Francesc Miralles zrobił to lepiej. Hiszpan doskonale ukazuje,
jak zwykłe, nawet niewiele znaczące czyny i gesty mogą wpłynąć na całe życie. Podkreśla
wagę dobrych uczynków, siłę przyjaźni i potęgę miłości. Snuje prostą, ale fascynującą
opowieść o poszukiwaniu szczęścia. Niesamowita podróż Samuela rozpoczyna się w
zaskakujący, ale jednocześnie realistyczny sposób – od przygarnięcia bezdomnego
kota. Mishima wprowadza u niego pierwsze zmiany, jego postać powoli usuwa się
jednak na drugi plan. Atutem tej powieści są wiarygodni i wyraziści bohaterowie.
Mamy tu wyjątkową, choć skromną galę indywidualności: głównie samotników i dziwaków.
Cóż może być bardziej pasjonującego od wsłuchiwania się w ich rozmowy i
rozważania?
„Miłość przez małe m” niewątpliwie nie należy do literatury
wybitnej. Biorąc pod uwagę samą tematykę, jaką porusza, jest to lekka i niezobowiązująca
opowieść. Autor stara się jak może, żeby nabrała głębszego sensu i przesłania.
W większości udaje mu się osiągnąć swój cel. W (niestety) bardzo krótkich, ale
dosadnych rozdziałach dzieli się swoimi refleksjami na temat życia, śmierci,
miłości i radości. Nie boi się przy tym czerpać garściami, inspirować i podpierać wieloma innymi dziełami czy
cytatami. Jego przemyślenia często okazują się naprawdę interesujące i trafne.
Ustami swoich postaci filozofuje, ale nigdy nie przesadza i nie zanudza
czytelnika.
Styl pisarski Miralles’a pozostawia pewne wątpliwości.
Mam wrażenie, że przyjął on sobie do serca zasadę, że nie warto się zbytnio
rozpisywać. Nie poświęca dużo uwagi opisom, choć potrafi cały akapit opisywać
mycie naczyń. Stara się nie wdawać w szczegóły danej przygody, choć właściwie dzięki
temu powieść czyta się szybko. Rozdziały dłuższe niż dziesięć stron to
zbrodnia, więc przeciętny zajmuje u niego około cztery. Pomimo wszystko,
lektura naprawdę sprawia przyjemność i przyprawia o zadziwiająco dobry nastrój.
„Miłość przez małe m” to błyskotliwa, lekka i inspirująca
książka. W wolnej chwili, dla dziwnych perypetii Samuela – warto!
Ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz