poniedziałek, 23 września 2013

Misja (1986), czyli w obronie rdzennej ludności

tytuł oryginalny: The Mission
reżyseria: Rolland Joffé
scenariusz: Robert Bolt
muzyka: Ennio Morricone
produkcja: Wielka Brytania
gatunek: dramat, kostiumowy

W niektórych filmach fabuła wydaje się stanowić drugoplanową rolę, pozostaje nieco w tle. Powodem tego niekoniecznie są jednak luki w scenariuszu czy jego zła konstrukcja. Czasem uwagę zwraca się przede wszystkim na przepiękną oprawę artystyczną oraz wewnętrzne przeżycia i zmagania bohaterów. Te elementy mogą stanowić najważniejszą i najcenniejszą wartość obrazu. „Misję” od razu doceniono przez krytyków i nagrodzono Złotą Palmą w Cannes.

Jezuita ojciec Gabriel (Jeremy Irons) wyrusza w niebezpieczną i pełną przeszkód wyprawę do serca południowo-amerykańskiej dżungli, gdzie buduje misje dla Indian Guarani. Stara się nawrócić ich na chrześcijaństwo i pomagać w codziennych pracach. Najemnik i łowca niewolników, Rodrigo Mendoza (Robert De Niro) zamyka się w sobie i żałuje zbrodni, jaką popełnił. Dzięki wsparciu ojca Gabriela, ulega dużej przemianie, nawraca się i od tej pory towarzyszy mu w podróży. Gdy Hiszpania sprzedaje swą kolonię Portugalii, Jezuici i Indianie postanawiają za wszelką cenę bronić terytorium nad wodospadami przed siłami portugalskimi.


Choć „Misja” pochodzi z 1986 roku, sięgnęłam po nią zupełnie niedawno. Nie ma w niej wartkiej i dynamicznej akcji, więcej jest tu kontemplacji piękna przyrody i przemyśleń dotyczących ludzkiego postępowania. Te zabiegi stylistyczne w wyraźny sposób podkreślają specyficzny charakter dzieła, chwilami jednak sprawiają, że fabuła wyjątkowo się dłuży. Tematyka nie jest specjalnie wyszukana i oryginalna, ale pomimo tego wciąż można ją w interesujący sposób rozwinąć. Twórcy wykorzystują tę szansę tylko częściowo; zyskują głównie na tym, w jaki sposób snują całą opowieść. Pomimo tego, że ma słabsze momenty, śledzi się ją z uwagą i zainteresowaniem. Forma odgrywa tutaj najbardziej znaczącą rolę, nie przytłacza jednak samej treści, znacznie ją za to ubarwia. Końcowym zmaganiom bohaterów na lądzie i rzece brakuje jednak nieco emocji i pasji, pomimo tego nie pozostawiają widza obojętnym.


Gra aktorska jest wyjątkowo powściągliwa i oszczędna w środkach. Jednocześnie nie brakuje w niej także ekspresji i odwagi w wyrażaniu uczuć. Najbardziej wyróżnia się fenomenalny Robert de Niro w intrygującej roli Rodriga Mendozy. Jego bohater początkowo pracuje jako łowca niewolników, traktuje innych z w nieczuły i bezwzględny sposób. Po raz pierwszy poczucie winy i wyrzuty sumienia odczuwa po tym, jak w przypływie zazdrości zabił swojego brata w pojedynku. Podróż w głąb Amazonii stanowi dla niego pewnego rodzaju odkupienie za popełnioną zbrodnię. Sam zadaje sobie pokutę, a gdy udaje mu się ją spełnić, nie może powstrzymać łez radości. De Niro zagrał bardzo przekonująco i udowodnił swój ogromny kunszt aktorski. Moim zdaniem, jego przemiana to właśnie najpiękniejsza scena w całym filmie.

Jeremy Irons pozostaje dla mnie zagadką. Z jednej strony odnoszę nieodparte wrażenie, że dysponuje  skromną mimiką twarzy i nie potrafi zobrazować intensywności uczuć. Z drugiej zaś strony swoim opanowaniem aktor wydaje się także wyrażać ogromne zrozumienie, a z jego oczu bije niezwykła szczerość. Taki wewnętrzny ład i spokój idealnie odzwierciedlają naturę ojca Gabriela, w którego rolę się wcielił. Misjonarz okazuje się ciekawą, choć częściowo nieprzeniknioną postacią.


Amazońskie krajobrazy tworzą naprawdę niesamowity i wprost obezwładniający klimat. Składa się na niego szum bajecznych kaskad wodnych, zieleń nieprzebytych gęstwin puszczy, widoki na strome uskoki skalne i strumienie górskie. Ścieżka dźwiękowa stworzona przez Ennia Morricone jest cudowna dla ucha i oczarowuje od pierwszych dźwięków. Utwory wspaniale wpasowują się też do naturalnej i dzikiej scenerii lasów tropikalnych. Do tej pory nie mogę oderwać się od słuchania. Jedynym Oscarem, jaki ostatecznie przyznano filmowi, uhonorowano barwne zdjęcia Chrisa Menges’a. Zjawiska przyrody ukazano niekiedy w oszałamiających ujęciach, wszelkie nagrody absolutnie zasłużone! Genialnie skonstruowana warstwa wizualna sprawia, że historia porywa i gwarantuje niezapomniane wrażenia.

„Misja”, pomimo kilku wad i niepraktycznych rozwiązań fabularnych, to naprawdę solidne kino. Dla niezwykłych przeżyć artystycznych zdecydowanie warto po to dzieło sięgnąć.
Ocena: 8/10

1 komentarz: