wtorek, 15 października 2013

Buena Vista Social Club (1999), czyli w kubańskim rytmie

reżyseria: Wim Wenders
scenariusz: Wim Wenders
muzyka: Ry Cooder, Ernesto Lecuona
produkcja: Francja, Kuba, Niemcy, USA, Wielka Brytania
gatunek: dokumentalny, muzyczny

Buena Vista Social Club to kubański klub muzyczny w Hawanie, który osiągnął szczyt popularności w latach czterdziestych ubiegłego wieku. Członkowie tworzyli i grali rytmiczne utwory ludowe, zachowując i krzewiąc swoją rdzenną kulturę. W 1997 roku amerykański gitarzysta i kompozytor Ry Cooder opracował i nagrał jedyny album grupy. Po dużym sukcesie płyty na świecie namówił swojego długoletniego przyjaciela, Wima Wendersa do nakręcenia filmu dokumentalnego.

Coolder, od lat związany z kinem, przez jakiś czas odwiedzał stolicę Kuby i współpracował z kilkunastoma doświadczonymi muzykami. Pełni ogromnej pasji i zamiłowania, całkowicie poświęcali się muzyce i rozwijaniu swoich umiejętności. Stanowiła dla nich sens i najważniejszą treść w życiu. Pomimo podeszłego wieku, skromnych i trudnych warunków, a czasem wręcz ubóstwa, nie brakowało im siły i wytrwałości na samorealizację. Po jakimś czasie dawali koncerty nie tylko na Kubie, ale i w Carnegie Hall, Amsterdamie i Berlinie. Znakomity gitarzysta Compay Segundo miał ponad 90 lat, a po śmierci w 2003 roku wystawiono mu nawet pomnik z charakterystycznym kapeluszem na głowie i cygarem w dłoni.  Rubén Gonzaléz był genialnym i niezwykle sprawnym pianistą, w swojej karierze współtworzył dziesięć albumów. Ibrahim Ferrer już w wieku 12 lat zarabiał, śpiewając na ulicach, sławę przyniósł mu udział w projekcie Buena Vista Social Club.


Wim Wenders umożliwia nam poznanie i odkrycie różnych zakątków miasta. Razem z nim odwiedzamy zapomniane lokale, mieszkania, centra kulturalne, rynki i place, które miały istotne znaczenie dla lokalnej społeczności. Taki obraz wyspy okazuje się wyjątkowo sugestywny i przejmujący. Znajduje się tam bowiem wiele dzielnic nędzy, bardzo zniszczonych domostw, a mieszkańcy już od młodych lat zmuszeni są do utrzymywania swojej rodziny. Chwilami wydaje się, że to zupełnie inny świat, w którym czas płynie wolniej. Warto spróbować go lepiej poznać i uszanować tych, którzy starają się uchować kulturę od zapomnienia. Cooder opowiada o swoich podróżach jako o wkroczeniu w krąg zupełnie innego poczucia wrażliwości i estetyki. Zdjęcia okazują się bardzo dobre, a nieco chaotyczny montaż raczej nie przeszkadza w odbiorze. Najważniejsza jest tu niesamowita opowieść, która sprawia, że dzieło stanowi swoisty hołd dla członków klubu.


Koncerty i zwiedzanie przeplatają rozmowy z muzykami, którzy opowiadają o początkach swojej pasji i współpracy. Te fragmenty najbardziej przykuły moją uwagę i śledziłam je z rosnącym zainteresowaniem. Myślę, że osoby, które na co dzień nie gustują w tego rodzaju utworach będą potrafiły je docenić. Charakterystyczne elementy to dosadne i szczere teksty utworów, skoczne melodie, jasny przekaz i prostota formy. Pomimo niewyszkolonych profesjonalnie głosów i niekiedy ‘ostrych’ brzmień instrumentów, liczyła się przede wszystkim wiarygodność, ciepło i łagodność. Występy zdarzały się improwizowane, członkowie zespołu nie dążyli do ideału, po prostu robili to, co kochali. Tę właśnie bezgraniczną miłość do muzyki starają się przekazać twórcy filmu. Wyszło im to znakomicie, szkoda tylko, że zabrakło czasu na dokładniejsze poznanie historii wszystkich udzielających się w projekcie.

„Buena Vista Social Club” udowadnia, że muzyka nie zna granic narodów, kultur i obyczajów. Każdy może znaleźć swoje miejsce i realizować się w życiu. Naprawdę warto sięgnąć po ten dokument i wsłuchać się w galę niepowtarzalnych dźwięków.
Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz