środa, 23 października 2013

Lęk pierwotny (1996), czyli pozory często mylą

tytuł oryginalny: Primal Fear
reżyseria: Gregory Hoblit
scenariusz: Steve Shagan, Ann Biderman
muzyka: James Newton Howard, J. Peter Robinson
gatunek: dramat, thriller
produkcja: USA

Bez wątpienia jedną z tych rzeczy, które twórcy filmowi lubią najbardziej jest zaskakiwanie nieświadomego widza. Stopniują emocje, wodzą nas za nos, dają masę wskazówek, ale często my nawet nie staramy się ich zauważyć. Gdy już wydaje się, że znamy rozwiązanie i zdajemy sobie sprawę, co zdarzyło się naprawdę, czeka nas niespodzianka. Pozytywne rozczarowanie. Tak naprawdę dajemy się oszukać dla tego znakomitego, zadziwiającego finału. Jesteśmy oszołomieni, ale i pełni podziwu, bo właśnie za takie chwile kocha się kino. W tę konwencję wpisuje się doskonale „Lęk pierwotny”.

Martin Vail (Richard Gere) to jeden z najbardziej znanych i wziętych obrońców w sprawach kryminalnych. Pewnego dnia arcybiskup Chicago Rushmon zostaje w brutalny sposób zamordowany. Niedaleko miejsca zbrodni policja łapie 19-letniego Aarona Stamplera (Edward Norton), członka chóru kościelnego. Na jego ubraniu znaleziono ślady krwi, więc od razu staje się głównym podejrzanym. Chłopak cały czas twierdzi, że jest niewinny i nie byłby zdolny do popełnienia takiego czynu. Vail początkowo nie wierzy mu, jednak wkrótce przekonuje się, że to wyjątkowo nieśmiała i spokojna osoba. Pragnie za wszelką cenę udowodnić swoje racje przed sądem.


Na pierwszy rzut oka „Lęk pierwotny” jawi się jako prosty dramat sądowy z elementami thrillera. Reżyser pozwala nam w to wierzyć jeszcze przez jakiś czas, konsekwentnie tworząc atmosferę tajemnicy i budując napięcie. Nic nie wskazuje na to, że wydarzenia przybiorą zupełnie inny, nieoczekiwany obrót. Na początku sprawa niepokojącego morderstwa nie intryguje, wszystko jest nawet zbyt jasne. Poszlaki wskazują jednoznacznie na winę Aarona, śledczy nie mają żadnych wątpliwości. Przewrotność filmu polega na tym, że dość schematyczna historia powoli okazuje się podstępną intrygą. Zostaje zrzucona na nas garść wątpliwości, choć rozwiązanie wydaje się oczywiste i wręcz na wyciągnięcie ręki. Zręczne manewrowanie splotem wydarzeń i działaniami bohaterów sprawia, że nie można być niczego pewnym. Jak główny bohater, adwokat Martin Vail staramy się dotrzeć do prawdy i wraz z nim ujawniamy coraz więcej zadziwiających faktów. Konstrukcja filmu przypomina odkrywaną powoli psychikę Aarona – na wstępie ufamy jedynie pozorom.


Fabuła powoli staje się niezwykle pasjonująca i oferuje kilka solidnych zwrotów akcji. Gregory Hoblit okazuje się wybitnym strategiem, a jego dzieło prawdziwą receptą na dobre kino psychologiczne. Brakuje mi jednak szerszego łączenia różnych gatunków i większej zabawy konwencją. Scenariusz opiera się właściwie tylko na jednym głównym wątku, a wszelkie poboczne nie mają tu istotnej roli. Podstawę stanowi więc ciekawy i wyrazisty pomysł, którego idealnym określeniem jest nieprzewidywalność. Widać, że twórcy dysponują sprecyzowaną wizją, nadają bowiem znaczenia poszczególnym scenom, tak aby każdy wnosiła coś do całej opowieści. Udowadniają swój wielki kunszt dopiero pod sam koniec, a ja z przyjemnością dałam się zaskoczyć. Lubię właśnie takie filmy, w których widz nie jest tylko biernym obserwatorem, ale aktywnie uczestniczy w rozgrywających się na ekranie wydarzeniach. Inaczej niż w znakomitych „Dwunastu gniewnych ludziach” nasze spekulacje w końcu zostaną rozstrzygnięte.


O rolę Aarona Stamplera starało się ponad 2000 młodych aktorów. Zwycięzcą okazał się debiutant (do tamtej pory grał tylko w jednym filmie), Edward Norton. Skorzystał z okazji, aby objawić swój niesamowity talent i geniusz aktorski. Szybko i z wielkim hukiem wkroczył do świata kina. Zagrał fenomenalnie i spisał się przekonująco w różnych odsłonach. Potrafił przekazać intensywne emocje, ale świetnie wypadł także jako ‘wcielenie niewinności’. Jego bohater to największa zaleta tej produkcji, co doceniono różnymi odznaczeniami. Od Złotego Globu, przez nominację do nagrody BAFTA i Oscara. Richard Gere jako Martin Vail również sprostał postawionym wymaganiom i okazał się bardzo charyzmatyczny. Najbardziej zasłużonym komplementem jest to, że zagrał na miarę swoich możliwości. Śmiało, mogę stwierdzić, że to jeden z lepszych występów w jego karierze.
                                        
                                  
Najsłabszym elementem filmu wydają się zdjęcia, które są szare i bez wyrazu. Podkreślają raczej, jak również scenografia i kostiumy, monotonię i barwy w jakich maluje się życie postaci, czyli nieustającą pogoń za pieniędzmi i prestiżem. Akcja toczy się głównie we wnętrzach sądu i w więziennych celach. Obraz nie ma w związku z tym czysto artystycznej wartości, na szczęście, forma nie uwłacza znacząco innym elementom. Nie każde dzieło musi przecież zachwycać niebywale barwną oprawą. Twórcy skupili się bowiem bardziej na opowiedzeniu intrygującej historii, nie przykuwając większej uwagi dopieszczeniu warstwy wizualnej. Niestety, ścieżka dźwiękowa współtworzona przez Jamesa Newtona Howarda zupełnie się nie wyróżnia i nie zapada głęboko w pamięci. Przydałyby się jakieś bardziej pomysłowe i dynamiczne kompozycje.

Jeżeli szukacie zadziwiającej historii, zachęcam do seansu „Lęku pierwotnego”. Wystarczającym powodem, aby po niego sięgnąć jest też niezapomniana kreacja Edwarda Nortona.
Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. Bardzo dobry film. Należy jeszcze dodać, że to nie tylko debiut Nortona. Wiekowy reżyser - Gregory Hoblit - rocznik 44' (reżyser telewizyjny), tym filmem rozpoczął swoją przygodę z filmem kinowym. Nie nakręcił już nic tak dobrego jak Primal Fear, chociaż były to całkiem przyzwoite obrazy. Z ciekawostek dodam, że o włos z główną rolą minął się Edward Furlong. Kto wie, jak potoczyłaby się jego kariera po tej roli. Po roli, która okazała się trampoliną dla Nortona. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń