reżyseria: Martin Brest
scenariusz: Ron Osborn, Jeff Reno, Kevin Wade, Bo Goldman
produkcja: USA
gatunek: fantasy, melodramat
Tematyka śmierci i przeznaczenia intryguje wielu
szukających inspiracji twórców filmowych. Staje się dla nich okazją do refleksji
nad ludzkim losem i przemijaniem, a także ukazanie różnych postaw i szerokiej
gamy emocji wobec tego, co nieuniknione. Znakomicie udało się to uchwycić
Larsowi von Trier’owi w „Melancholii”, w której zachowania głównych bohaterek
silnie ze sobą kontrastują. Wcześniej próbę podjął także Martin Brest, reżyser „Joe
Blacka”.
Potężny potentat i milioner William Parrish (Anthony Hopkins)
wiedzie wygodne i uporządkowane życie w szczęściu i spokoju. Pewnego dnia w
jego rezydencji pojawia się niecodzienny gość – Śmierć (Brad Pitt). Przybiera
postać nieżyjącego już mężczyzny i oferuje mu ciekawą propozycję, praktycznie
nie do odrzucenia. Opóźni nieuchronny koniec Willa, a w zamian ten oprowadzi go
po świecie i pomoże w wyprawie po życiu. Tajemniczy, nietaktowny i niekiedy
zabawny Joe Black (Pitt) poznaje środowisko biznesmanów. Niespodziewanie zakochuje
się nawet w córce Parrisha, Susan (Claire Forlani), poznaje więc smak miłości i
smutku. Nie zważając na sprzeciwy jej ojca pragnie zmienić warunki umowy.
„Joe Black” stanowi studium ostatnich kilku dni życia wpływowego
i bogatego Williama Parrisha. Postawa głównego bohatera wobec śmierci przejawia
sią w nieszablonowy sposób. Całkowicie godzi się na swój los, jest zadowolony i
dumny ze swoich dokonań. Pragnie załatwić niedokończone sprawy, pożegnać się z
rodziną i odejść w spokoju. Śmierć przed zabraniem go ze sobą postanawia poznać
uroki człowieczeństwa i przybiera ciało przypadkowego mężczyzny. Spędza czas w
towarzystwie rodziny Parrisha, uczy się i poznaje świat. Doceniam takie niekonwencjonalne
podejście do tematu i odstąpienie od znanych już schematów. Historia skupia się
na najpiękniejszych aspektach ludzkiego życia, ukazując ich ogromną wartość i
siłę wspomnień. Nie ma tu niekończącego rozpatrywania tragedii związanej ze śmiercią,
błyskotliwość tej wizji tkwi bowiem w prostocie. Pomimo wszystko klimat
pozostaje ponury i niezbyt wesoły.
Na pierwszy rzut oka wrażenie robi głównie długość filmu,
trwa on bowiem aż trzy godziny. Po bliższym zapoznaniu się z treścią, ten długi
czas okazuje się dosyć przytłaczający i nużący. Moim zdaniem, twórcy zmarnowali
potencjał całego pomysłu i nie wykorzystali możliwości drzemiących w
scenariuszu. Ostatecznie powstała przeciętna do bólu i niewyróżniająca się
produkcja. Akcja chwilami ciągnie się niemiłosiernie, jest niezwykle
jednostajna i monotonna. Nie buduje stopniowo napięcia, choć wyrazisty punkt
kulminacyjny zniszczyłby prawdopodobnie całą konwencję. Fabuła zaskakuje tylko
na początku, dając nadzieję na ciekawy rozwój wydarzeń. Później, twórcy
popadają w sentymentalny i smętny nastrój, nie zmuszają jednak przy tym widza
do przemyśleń. Opowieść nie chwyta za serce i nie wywołuje wiele emocji, nawet
z pomocą mądrego i prostego przesłania – śmierć to nieodłączna część życia
każdego człowieka. Sceny, które przykuwają uwagę można wyliczyć na palcach
jednej ręki.
Problem tego filmu tkwi w realizacji i nie do końca
idealnej obsadzie. O muzyce Thomasa Newmana można powiedzieć tyle, że jest, ale
zupełnie nic nie wnosi i sobą nie prezentuje. Zdjęcia, scenografia i kostiumy
okazują się nijakie i bez wyrazu. Tragiczna fryzura Pitta wydaje się jednak w
tym wypadku nader trafna i wyjątkowo wymowna, świetnie podkreśla jego niepozorność
i niewinność. Jego Joe Black wygląda na pozbawionego emocji i pogubionego. Gra
aktorska nie jest wybitna, ale powściągliwa i oszczędna. Anthony Hopkins wcielił
się w rolę milionera szykującego się na śmierć. Zaprezentował się z należytą mu
gracją i elegancją, jak na przedstawiciela wyższych sfer przystało. Zagrał
dobrze i spisał się na miarę swoich możliwości. Bardzo irytowała mnie za to Claire
Forlani jako Susan, właściwie nie tyle bohaterka, co sama aktorka.
„Joe Black” oferuje świeże spojrzenie na popularny motyw
filmowy, ale fabuła nie porywa i nie pozostaje w pamięci na długo. Można sobie
tę produkcję odpuścić.
Ocena: 5/10
Ja ten film oceniam troszkę wyżej, ale pewnie to przez słabość do Brada Pitta :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :)
Mnie również film zapadł w pamięci ze względu na Brada. Śmierć doskonała możnaby rzec :) Szczególnie scena ze staruszką w szpitalu, bardzo poruszająca.
OdpowiedzUsuńPS: Pierwszy raz do ciebie trafiam i bardzo mi się podoba! :)
Nie oglądałam, ale moja mama bardzo lubi ten film :)
OdpowiedzUsuńnaczytane.blog.pl
A mnie się ten film bardzo podoba i lubię do niego wracać. Nie jest może wybitny, ale widziałam gorsze.
OdpowiedzUsuńZnakomity film. Piękna muzyka. Świetna, oszczędna i pełna świeżości, gra aktorska.
OdpowiedzUsuńScenariusz pełen dowcipu, jak również subtelnej refleksji.
Zaskakujący i wzruszający finał.
Mnie urzekł, poruszył i został na zawsze w sercu.
O, mam te same odczucia. Kiedy tylko leci w telewizji, chętnie sobie go odświeżam, zanurzam się w ten świat... I mimo że znam finał, zawsze płaczę :P
Usuńzupełnie się nie zgadzam, to trudny film, nie dla każdego. Polecam obejrzeć przynajmniej 2 razy, bo za każdym podejściem widzimy coś innego.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń"Opowieść nie chwyta za serce i nie wywołuje wiele emocji" - słucham?! Szkoda, że zabrakło stwierdzenia, że jest to subiektywne zdanie autora tekstu. Dla mnie ten film do arcydzieło, 3 godziny zleciały jak jedna chwila, która zresztą była aż przepełniona emocjami. Rozumiem, że są inne opinie, każdy ma też swoją dynamikę odbioru. Nie wszyscy muszą się zachwycać tym samym. Dla mnie osobiście film zasługujący na mocne 10/10. A te chwilowe przestoje, pewne zastyganie akcji - zupełnie mi nie przeszkadzało podczas oglądania filmu. I w głowie mam mnóstwo przemyśleń po tym seansie. Jak dla mnie "recenzja" zasługuje na 2/10. "„Joe Black” oferuje świeże spojrzenie na popularny motyw filmowy, ale fabuła nie porywa i nie pozostaje w pamięci na długo. Można sobie tę produkcję odpuścić." Gdybym najpierw przeczytała ten tekst, a potem obejrzała film - poczułabym się oszukana i okłamana.
OdpowiedzUsuńJa zauważyłem że Aktorka grająca Susan, czyli sama postać, wyglądała w dosłownie każdej scenie, jakby miała się zaraz rozpłakać, co mnie śmieszyło, bo nie zrozumiałem przekazu tej charakteryzacji.
OdpowiedzUsuńTen recenzent widać że jest uprzedzony do aktorki grającej główną rolę. Nie jest obiektywny,za to wszechwiedzący. To dobre kino.Świetni aktorzy.
OdpowiedzUsuńFilm jest genialny na wszystkich płaszczyznach. Nie zdawałem sobie sprawy ze trwa 3 godziny bo jego klimat zaburzył mi poczucie czasu. Widziałem go wiele razy i z radością do niego wracam. Nie namawiam do polubienia filnu bo o gustach się nie dyskutuje. Cały czas jestem pod jego wrażeniem.
OdpowiedzUsuńPrzychylam się do pozytywnych opinii, recenzent zblamowany, a po co tyle heitu????
OdpowiedzUsuńNawet sie nie chce komentowac tej "recenzji" szczegolnie koncowki "mozna sobie odpuscic". Nie wiem, moze autorka ma problem z odbiorem pewnych przekazow, uczuc itp z ekranu. Film jest genialny, 3h? Dla mnie stanowczo za krotki.
OdpowiedzUsuń