tytuł oryginalny: 12 Years a Slave
reżyseria: Steve McQueen
scenariusz: John Ridley
muzyka: Hans Zimmer
produkcja: USA, Wielka Brytania
gatunek: biograficzny, dramat historyczny
Obecnie polscy dystrybutorzy prześcigają się najwyraźniej w pomysłach, wymyślając nowe, coraz bardziej absurdalne tytuły. „12 Years a Slave” można by łatwo przetłumaczyć na język polski, zamiast tego postawiono jednak na ‘chwytliwy’: „Zniewolony”. Co zabawne, kiedy wydawało się, że nie był to jednak najgorszy zabieg, po kropce dodano tytuł angielski. Podobnie niepotrzebne okazało się to wcześniej przy filmie „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom”. Chyba nie wszyscy są świadomi, jak coś takiego potrafi razić w oczy, a często wręcz skutecznie zniechęcić do seansu.
Akcja rozpoczyna się w 1841 roku. Na północy Stanów
Zjednoczonych już od lat czarnoskórzy obywatele cieszą się wolnością, ale na
południu nadal występuje niewolnictwo. Solomon Northup (Chiwetel Ejiofor) – wykształcony
i szanowany człowiek, szczęśliwie mieszka wraz z ukochaną żoną i dwójką dzieci w
Waszyngtonie. Pewnego dnia, zostaje w podstępny sposób oszukany, porwany i
sprzedany handlarzom niewolników. Przez 12 lat ciężko pracuje na farmach
różnych właścicieli. Próbuje wrócić na wolność i zobaczyć się ponownie z
rodziną.
Nominacja w kategorii: najlepszy film
Nie jest tajemnicą fakt, że Amerykańska Akademia Filmowa
lubuje się w dramatach historycznych i biograficznych. Ochoczo nagradza
odtwórców ról autentycznych postaci, niegdyś m.in. Meryl Streep („Żelazna Dama”),
Colina Firtha („Jak zostać królem?”) czy Helen Mirren („Królowa”). Solidna
realizacja i obyczajowa historia, najlepiej poprawna politycznie i odnosząca
się do faktów, często decyduje o ilości odznaczeń do tej złotej statuetki. Nie
inaczej sytuacja wygląda w związku ze „Zniewolonym”, który posiada wszystkie standardowe
cechy poszukiwane przez Akademię. 9 nominacji mówi samo za siebie, nie
wszystkie wydają się jednak w pełni zasłużone. Muszę przyznać, że film stanowi
naprawdę interesujące i przygnębiające studium relacji oprawcy i niewolnika. Twórcy
prowadzą przez kolejne etapy: od pełnego żalu i współczucia Forda (Benedict
Cumberbatch), przez obłąkanego Tibeatsa (Paul Dano) aż do absolutnie
bezlitosnego Eppsa (Michael Fassbender). Jednak czy „Zniewolony” to najlepszy
film ubiegłego roku? Zdecydowanie nie, choć jest na pewno godny uwagi i udany.
Nominacja w kategorii: najlepszy aktor pierwszoplanowy,
Chiwetel Ejiofor
Chiwetel Ejiofor, który z założenia miał być gwiazdą
całego projektu, został nieco przyćmiony przez fenomenalnego Michaela
Fassbendera. Nie próbował się wybić aktorsko, postawił na skromny, ale szczery
występ. Sięgnął po ograniczone środki wyrazu, dzięki czemu idealnie wyważył
wszystkie cechy swojej postaci. Nie przekombinował, skupił się na przekazaniu
swoją grą jak najwięcej minimalnym kosztem. Niewielka gestykulacja i
powściągliwość wpływają na wymowę całej produkcji. Staje się ona w pewien
sposób pokazem porażającej bezsilności człowieka wobec własnego losu.
Początkowo Solomon Northup próbuje się sprzeciwiać swoim oprawcom, ale daje to
jedynie tragiczne skutki. Później nie traci nadziei na odzyskanie wolności i
walczy o przetrwanie.
Nominacja w kategorii: najlepsza aktorka drugoplanowa, Lupita Nyong’o
Obsypana nagrodami i nominacjami Meksykanka Lupita Nyong’o wcieliła się w postać Patsey, młodej kobiety wziętej do niewoli. Co zadziwiające, jak na debiutantkę spisała się naprawdę znakomicie. Zaliczyła wyjątkowo przejmujący i inspirujący występ, ukazując sugestywnie ogromną gamę emocji. Brawurowo opanowana mimika sprawia, że jej gra jest wyjątkowo przekonująca. Pozostała jednak głównie w cieniu bardziej doświadczonych członków obsady. Odnoszę wrażenie, że Oscar byłby lekką przesadą, a na początku kariery odznaczenie takiej rangi mogłoby zatrzymać jej dalszy rozwój.
Nominacja w kategorii: najlepszy aktor drugoplanowy,
Michael Fassbender
W tym roku Michael Fassbender zdobył pierwszą w karierze
nominację do Oscara. Już wcześniej udowodnił jednak, że dla roli może zrobić
wszystko. Do „Głodu” przeszedł drastyczna dietę odchudzającą, a we „Wstydzie” nie
zawahał się przed nagimi ujęciami. Z łatwością przyjmuje różne twarze i świetnie
potrafi się wczuć w najtrudniejszą sytuację. Doskonale wypracowana i pełna
ekspresji gra aktorska sprawiła, że okazuje się tutaj wręcz nie do poznania.
Jako nieczuły Edwin Epps jest niepokojąco naturalny i wiarygodny. Szarżuje, a chwilami
wręcz szaleje na ekranie, zna jednak granice i nigdy ich nie przekracza. Świetnie
ukazał szeroki wachlarz uczuć, nawet samą milczącą postawą wywołuje niepokój. Nie
obawiał się ryzyka, budując swoją wyśmienitą kreację na licznych kontrastach. Jego
bohater wydaje się przerażający i bezwzględny, ale jednocześnie nieco żałosny. Fassbender
z łatwością kradnie uwagę widza i staje się najważniejszym atutem całego filmu.
Warto jeszcze wspomnieć o charyzmatycznym Paul’u Dano, który również wyróżnia
się na drugim planie.
Nominacja w kategorii: najlepszy reżyser, Steve McQueen
Po „Głodzie” i kontrowersyjnym „Wstydzie” Steve McQueen
postanowił zekranizować powieść autobiograficzną. Ponownie sięgnął po
tematykę cierpienia, chcąc odcisnąć trwałe piętno na odbiorcach. Wykształcił
surowy i stonowany styl, który zmusza jedynie do biernego obserwowania
wydarzeń. Prawdopodobnie, taki klimat i brak nachalności stanowią zamierzone
działanie. Brakuje tu jednak właśnie głębszego ładunku emocjonalnego, który
przez cały czas tak usilnie starają się przekazać aktorzy. Historia zamiast wstrząsać
i szokować widza, pozostawia pustkę, tak jakby się patrzyło na wszystko przez bardzo
grubą szybę. Reżyser spogląda obojętnym i nieczułym okiem na najróżniejsze
aspekty ludzkiego upodlenia. Sam obraz
zniewolenia okazuje się niezwykle dosadny i pozbawiony jakichkolwiek złudzeń.
Nominacja w kategorii: najlepszy scenariusz adaptowany,
John Ridley
Oparta na faktach opowieść o mężczyźnie, który został
oszukany i sprzedany jako niewolnik, to bez wątpienia trudny materiał na film.
Jak nie przesadzić, ale jednocześnie dobitnie przedstawić jego dramatyczne losy?
John Ridley znalazł na to odpowiedź i stworzył prostą, ale inspirującą
historię. Wyraźnie nakreślił barwne portrety psychologiczne
bohaterów, które stanowią jeden z istotniejszych elementów produkcji. Uwagę
zwracają pewne drobne sytuacje, takie jak niewrażliwość żon właścicieli
ziemskich na krzywdę innych. Twórca nie poradził sobie jednak z zupełnie z
narracją i samą konstrukcją scenariusza. Monotonność i jednostajność akcji potęgują
brak poczucia upływu czasu. Gdyby nie tytuł, nikt nie zorientowałby się, że
wydarzenia rozgrywają się na przestrzeni aż 12 lat. Wina tkwi również w słabej
charakteryzacji.
Nominacja w kategorii: najlepsza scenografia, Adam
Stockhausen i Alice Baker
Znaczna część akcji dzieje się na dworze, lecz nie tylko
na polach, ale także w okolicy biednych chatek niewolników czy okazałych
rezydencji ich panów. Scenografia doskonale oddaje klimat tamtego okresu i powoduje,
że fabuła nabiera większej wartości. Warstwa wizualna okazuje się nieprzesadnie
dopracowana i wspaniale dopasowana kolorystycznie. Wyraźne odcienie, a także
różnice w zabudowaniach silnie ze sobą kontrastują.
Nominacja w kategorii: najlepsze kostiumy, Patricia
Norris
Nie ma tu miejsca na podziwianie majestatycznych sukni,
ale raczej na docenienie precyzji wykonania strojów o prostych krojach. Dominują
luźne, jasne koszule oraz nieco niechlujne marynarki lub kamizele. W tym
wypadku nominacja wydaje się nieco na wyrost, ale nie dziwi, bo przecież to
dramat historyczny.
Nominacja w kategorii: najlepszy montaż, Joe Walker
Najchętniej zamiast „Zniewolonemu” wyróżnienie w tej
dziedzinie przyznałabym niedocenionemu „Stokerowi”. Tak samo jak w przypadku
scenariusza, mój główny zarzut wobec montażu stanowi brak odpowiedniego ukazania
przemijania. Każda scena zbyt ściśle łączy się z poprzednią, przez co, wydaje
się, że zniewolenie Northupa jest naprawdę dosyć krótkie. Nie ma tu nowatorskich
lub dynamicznych ujęć, dominują proste i
dokładnie wycentrowane kadry.
Ocena: 7/10
Mam to samo i przypomniałaś mi jak bardzo jestem zła na to, że zabrakło "Stokera"! Naprawdę tego nie rozumiem. Nie wiedziałam, że Lupita jest debiutantką, jeśli tak to rzeczywiście świetny występ.
OdpowiedzUsuńMamy z chłopakiem w planach ten film, może uda nam się zobaczyć w najbliższym czasie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie,
http://kulturka-maialis.blogspot.com/
Ciężko mi było ocenić ten film, ale aktorsko jest zagrany naprawdę rewelacyjnie. Nie rozumiem tylko zachwytu nad Lupitą Nyong’o. Mnie jej postać całkiem umknęła i zgadzam się, że Oscar byłby w tej sytuacji przesadą (tak się stało z Jennifer Hudson).
OdpowiedzUsuń