reżyseria: Brian Percival
scenariusz: Michael Petroni
muzyka: John Williams
produkcja: USA, Niemcy
gatunek: dramat, wojenny
Ukazując tragiczne wydarzenia z perspektywy dziecka,
twórcy filmowi potrafią zabrać widza do zupełniej innego świata. Inne
spojrzenie na to samo, często omawiane zagadnienie może się okazać intrygujące i
w pewnym stopniu odkrywcze. W „Labiryncie fauna” zagłębiliśmy się w niezwykły
świat wyobraźni zacierającej granice z rzeczywistością. „Życie jest piękne” i „Chłopiec
w pasiastej piżamie” ukazały kontrast między nieświadomością i szczęściem oraz
brutalnością i niebezpieczeństwami wojny. Brian Percival podjął się z kolei adaptacji
bestsellerowej powieści „Złodziejka książek”.
Akcja filmu toczy się w Niemczech podczas II wojny światowej.
Dziewięcioletnia Liesel Meminger (Sophie Nélisse) zostaje przygarnięta przez
rodzinę zastępczą. Początkowo nieśmiała i wyobcowana wkrótce znajduje nić
porozumienia z ciekawskim chłopcem Rudy’m (Nico Liersch). W odróżnieniu od
nieco oschłej przybranej matki (Emily Watson), ojciec (Geoffrey Rush) traktuje
ją bardzo serdecznie i zupełnie jak własną córkę. Uczy dziewczynkę czytać i
pisać, co staje się jej największą pasją. Liesel pocieszenie w samotności i
groźnych czasach znajduje w czytaniu skradzionych książek i dzieleniu się nimi
z bliskimi. Miłość do wszelkiego rodzaju literatury zapoczątkowuje u niej
lektura „Podręcznika grabarza”.
„Złodziejka książek” nie aspiruje do miana ambitnego i
wyśmienitego kina, które miałoby poruszać z każdym kolejnym seansem. Jest to
nieco schematyczna i prosta historia, która opowiada o sile pasji w życiu
każdego człowieka. Pomimo niebezpieczeństw wojny, główna bohaterka rozwija
swoje zamiłowanie do czytania i przede wszystkim dzieli się z innymi
mądrościami zdobytymi z książek. Tematyka II wojny światowej, Holocaustu
stanowi kontrast wobec ogromnej wartości rodziny i miłości. Twórcy starają się połączyć
realizm i dramatyzm z baśniowym klimatem opowieści. Oba te elementy stosują
jednak w zbyt małych ilościach, co sprawia, że wiele wydarzeń zupełnie nic nie
wnosi. Odnoszę wrażenie, że reżyser nie wie właściwie, co konkretnie chce pokazać.
Traktuje ważne wątki dość pobieżnie i nie potrafi na dłużej zaciekawić
odbiorcy.
Podstawowym błędem, a zarazem największym absurdem całego
filmu jest język, którym porozumiewają się bohaterowie. Akcja rozgrywa się w
Niemczech, lecz niemal wszystkie elementy, począwszy od oprawy wizualnej aż do
nazwisk w obsadzie, zupełnie temu zaprzeczają. Wybór pochodzącej z Kanady Sophie
Néllise na odtwórczynię głównej roli wydaje się zaskakujący i dość ryzykowny. Na
ekranie towarzyszą jej Australijczyk Geoffrey Rush i Brytyjka Emily Watson,
którzy znaleźli się tam najwyraźniej zupełnie przypadkiem. Wszyscy udają, że
prowadzą dialogi po niemiecku, w rzeczywistości mówią jednak oczywiście po angielsku
i w dodatku ze sztucznym akcentem. Posuwają się nawet do tego, że wplatają do
zdań niemieckie słowa lub celowo przekręcają wymowę innych. Obecność niemieckich
aktorów na dalszym planie nie nadaje historii ani trochę wiarygodności i
naturalności. Każde próby nadania dialogom bardziej lokalnego brzmienia kończą
się fiaskiem i jeszcze bardziej zwracają uwagę na wszelkie niezgodności.
Przeglądając filmografię Michaela Petroni zauważyłam, że
to on napisał scenariusz do wartych zapomnienia „Opowieści z Narnii: Podróż
Wędrowca do Świtu”. To niezbyt dobra rekomendacja dla jego twórczości, a w wypadku
„Złodziejki książek” pomysł także nieco przerósł jego możliwości. Pierwsza połowa
filmu okazuje się straszliwie jednostajna i monotonna, dopiero rozpoczęcie
wątku z ukrywającym się w domu Maxem nadaje większe znaczenie nieoryginalnej fabule.
Od tej pory akcja nabiera nieco tempa i dąży do nietuzinkowego zakończenia. Śmierć
jako narrator na szczęście nie przesadza z nachalnym moralizowaniem, snuje
jedynie luźne refleksje na temat życia. Niestety, brak stopniowania napięcia i
jednowymiarowi bohaterowie powodują, że seans nie wywołuje żadnych głębszych
przeżyć emocjonalnych.
Sophie Nélisse poradziła sobie dobrze i wyjątkowo przekonująco
na pierwszym planie. Miała taką wrodzoną ciekawość w oczach i potrafiła
przekazać odpowiednio emocje swojej postaci. Geoffrey Rush i Emily Watson nie
stworzyli za to zaskakujących i godnych zapamiętania kreacji. Portrety
przybranych rodziców okazują się już bowiem z założenia dość szablonowe i
płytkie: ciepły i pełen zrozumienia ojciec oraz nieco ostra, ale w głębi duszy
troskliwa matka. Scenografia i dekoracje wywołują kolejne sprzeczności: w
Niemczech książki są napisane po angielsku, Liesel uczy się też pisać w tym
języku. Twórcy naprawdę popisali się tutaj rażącą niekonsekwencją i
niezdecydowaniem. Miasto, w którym toczy się akcja przypomina chwilami makietę
w studiu. Przyznam, że jedyny powód, dla którego sięgnęłam po ten obraz to
nominowana do Oscara muzyka. Na początku nie mogłam się przestać zastanawiać,
gdzie się właściwie podziała. Gdy wreszcie dosłyszałam jakieś utwory, odniosłam
wrażenie, że są mało wyraziste i zbyt nużące.
„Złodziejka książek” to kolejna, przeciętna historia,
która nieudolnie próbuje ukazać coś nowego. Nie polecam; obejrzyjcie lepiej
film „Ona” Spike’a Jonze’a.
Ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz