poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Grand Budapest Hotel (2014), czyli przepych, maniery i elegancja

tytuł oryginalny: The Grand Budapest Hotel
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson
muzyka: Alexandre Desplat
produkcja: Niemcy, USA
gatunek: dramat, komedia

Istnieją tacy reżyserzy, których twórczość można z łatwością rozpoznać. Każdy z nich przez lata wykształcił swój oryginalny styl, który stanowi już jego znak charakterystyczny, a nawet wizytówkę. W filmach wiele elementów się powtarza i występuje w nich podobna, niezawodna już obsada. Warstwa wizualna jest dopracowana do perfekcji, a fabuła przeplata najistotniejsze dla danej osoby motywy. Oprócz m.in. króla surrealizmu, czyli Emira Kusturicy, miłośnika groteski – Tima Burtona czy pełnego wrażliwości Xaviera Dolana powinniśmy zwrócić uwagę na Wesa Andersona.

Pan Gustave H. (Ralph Fiennes) pełni funkcję zarządcy okrytego sławą, wytwornego hotelu, który znajduje się we wschodniej Europie w fikcyjnym państwie Zubrowka. Potrafi świetnie dogodzić gościom, cieszy się dużą renomą i zaufaniem. Cechują go wzorowe zachowanie, słabość do mocnych perfum i kobiet w starszym wieku, które z chęcią odwdzięczają mu się za wszelkie usługi. Gdy w tajemniczych okolicznościach umiera Madame D. (Tilda Swinton), mężczyzna dziedziczy po niej bezcenny obraz. Przejąć całą rodzinną fortunę pragnie jednak chciwy syn kobiety, Dmitri Desgoffe-und-Taxis (Adrien Brody). Nie cofnie się on przed niczym, żeby pozbyć się konkurenta i odzyskać dzieło sztuki. Pan Gustave wraz ze swoim wiernym podwładnym Zero Moustafą (Tony Revolori) próbuje wyjść cało z wielkiej afery.


Wes Anderson jest niewątpliwie wyjątkowym i godnym uwagi twórcą. Nieograniczona wyobraźnia i pomysłowość wciąż sprawiają, że jego dzieła wyróżniają się na tle innych. Błyskotliwe historie, specyficzne poczucie humoru i barwna scenografia wywołują cudowny, nietuzinkowy klimat. Wszystkie elementy doskonale ze sobą współgrają, dzięki czemu każdy film stanowi piękną bajkę, choć niekoniecznie dla dzieci. W odznaczonym Srebrnym Niedźwiedziem „Grand Budapest Hotel” reżyser już od pierwszych minut wciąga nas do swojego wspaniałego, nieco wyimaginowanego świata i szykuje niezapomnianą podróż. Stopniowo odkrywa kolejne warstwy całej opowieści i  wprowadza coraz głębiej w sam środek akcji. W dość ryzykowny, ale i zaskakująco zręczny sposób przeplata ze sobą kilka narracji. Cofa się coraz bardziej w przeszłość, nie gubiąc po drodze jednak sensu i wątków. Choć nie lubię retrospekcji i wolę gdy wydarzenia dzieją się ‘tu i teraz’, pomimo początkowych wątpliwości, dałam się uwieść jego talentowi.


„Grand Budapest Hotel” stanowi idealną definicję wyśmienitego stylu Andersona. Jest to wręcz esencja najlepszych cech i aspektów jego twórczości. Osiągnął bowiem najlepszą formę od czasu genialnego „Fantastycznego Pana Lisa”. Udało mu się uniknąć przerostu formy nad treścią, który spowodował wcześniej, że „Moonrise Kingdom” stało się tylko kolorową wydmuszką. Skupia się teraz bardziej na fabule, nie popada jednak w schematyczność. Stosuje wyszukane rozwiązania i nie boi się niespodziewanych zwrotów akcji. Łączy teoretycznie sprzeczne ze sobą elementy i zręcznie manipuluje nastrojem widza. Pozwala mu się śmiać i cieszyć, chwilę później potrafi go przestraszyć, by jeszcze później doprowadzić do prawdziwej ekscytacji. Tworzy mieszankę wielu gatunków, dlatego każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie. Nie waha się nadać dziełu ogólnego zarysu komediowego, gdzieniegdzie dodaje szczyptę dramatu i erotyki, by w końcu zaserwować makabryczne sceny rodem z thrillera czy horroru.


Twórca traktuje wszystko nieco z przymrużeniem oka, dzięki czemu bez problemu przeplata tragiczne wydarzenia z  istną farsą. Dobrym przykładem jest strzelanina w hotelu, która z groźnej pogoni przekształca się w zupełnie niedorzeczny pojedynek. Historia stanowi tak naprawdę jeden wielki absurd, który udaje pewne głębsze idee. W ten sposób Wes nas hipnotyzuje, serwuje porządną dawkę adrenaliny i zapewnia emocjonujące przeżycia. Bawi swoim czarnym humorem i groteską, sięga także po ironię i ogromny przepych. Spójna i wartka akcja powodują, że treść okazuje się niezwykle bogata i składna. Nie ma tu banałów, ckliwości czy oklepanych motywów. Liczy się przecież głównie oryginalność i silne oddziaływanie na odbiorcę. Dopieszczona pod każdym względem produkcja wydaje się wręcz przepisem na niezapomnianą ucztę kinomana. Jest interesująca i olśniewająca wizualnie, więc może sprostać wymaganiom nawet najbardziej wybrednych osób.


Anderson zaangażował zaufaną obsadę, z którą współpracował już przy wielu projektach. Ilość znanych nazwisk znacznie się jednak rozrosła i prezentuje się naprawdę imponująco. Wybitni aktorzy pojawiają się tutaj często tylko w kilku epizodach, ale pomimo to mają do wykorzystania ogromne pole do popisu. Najwidoczniej, pomimo ponoć niewielkich gaż i skromnych ról, po prostu lubią u niego grać. Niektórzy prezentują się z zupełnie innej strony niż zazwyczaj i dzięki temu ich występy zapadają w pamięć. Nie do poznania, mocno ucharakteryzowana Tilda Swinton wcieliła się w rolę starszej i bogatej damy, która wprost uwielbia odwiedzać tytułowy hotel, a przede wszystkim spędzać czas z jego właścicielem. Bill Murray, który zazwyczaj wydaje się jakby obojętny i trochę nieświadomy tego, co się dzieje wokół niego na ekranie, tym razem okazał się wyjątkowo ‘obecny’. Siła całej produkcji tkwi w dużej mierze właśnie w gali fascynujących i niepowtarzalnych bohaterów. Niesamowite, że w krótkim czasie poznajemy tak wiele różnorodnych osobowości, z których każda potrafi przykuć uwagę.


Na czele zjawiskowej obsady stoi ekspresyjny Ralph Fiennes, który zadziwia zarówno talentem dramatycznym, jak i komediowym. Popisał się również ogromnym wyczuciem i charyzmą. Pan Gustave nigdy nie zapomina o nienagannych manierach i jest perfekcjonistą. Nie wie, co to przegrana, z wdziękiem oraz klasą stara się wyjść z każdej sytuacji. Tony Revolori świetnie pasuje do roli lojalnego boy’a hotelowego, który nieustannie wspiera pana Gustave’a i pomaga mu z dużym poświeceniem. Jego powściągliwa i oszczędna w środkach wyrazu gra aktorska sprawiły, że poradził sobie naprawdę przekonująco. Na drugim planie błyszczą także: Edward Norton, Jude Law, Harvey Keitel, (tym razem nieirytująca) Saoirse Ronan, F. Murray Abraham, Jeff Goldblum, Jason Schwartzman, Owen Wilson, Tom Wilkinson i Mathieu Almaric, a postrach sieje Willem Dafoe.


Problem w tego rodzaju artystycznym kinie tkwi często w jego jednowymiarowym charakterze. „Grand Budapest Hotel” przypomina jednak pięknie przyrządzony deser z cukierni Mendla, który pod kolorowym i urokliwym opakowaniem kryje w sobie równie znakomitą zawartość. Forma nie przysłania więc tutaj najistotniejszego, czyli samej opowieści. Już na wstępie twórcy dostają ode mnie pięć gwiazdek za szczegółową oprawę, która kolejny raz zachwyca. Na ekranie panuje harmonia i pewna symetria, które nadają rangę arcydzieła wielu kadrom. Zdjęcia okazują się nienowatorskie, ale genialnie rozplanowane koncepcyjnie i po prostu oszałamiające. Gama niezliczonych barw, eleganckie wnętrza i rozkoszne dekoracje nadają filmowi niejednolity charakter. Scenografia i kostiumy składają się na cudne tło i są fenomenalnie dopasowane. Z oddali oczarowuje nas trochę szalona muzyka Alexandre’a Desplata. Utwory napędzają całą akcję i perfekcyjnie się w nią wpasowują.

„Grand Budapest Hotel” to sukces kinematografii i dzieło kompletne. Warto obejrzeć samemu i docenić ogromny kunszt Andersona.
Ocena: 9/10

8 komentarzy:

  1. Oprawa zdecydowanie mnie urzekła, tak jak cały styl Andersona. Jednak co do fabuły mam pewne zastrzeżenia. Więcej u mnie na blogu, zapraszam. :)
    http://inny-wymiar-filmow.blogspot.com/2014/04/grand-budapest-hotel-grand-budapest.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Wes Anderson awansował do miana mojego ulubionego reżysera. A Grand Budapest Hotel mnie oczarował! Wow

    OdpowiedzUsuń
  3. niedługo się wybiorę. przeczuwam, że to będzie dobry wieczór :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak tylko zobaczyłam obsadę i przeczytałam fabułę, wiedziałam, że muszę obejrzeć!

    OdpowiedzUsuń
  5. fantastyczny feel good movie, który wielu już oczarował, przy Andersonie można być spokojnym, nigdy nie zawodzi (póki co) :)

    OdpowiedzUsuń
  6. cześć! https://vimeo.com/89302848 taki deser do grand budapest hotel!

    aaa i krótkometrażówki w jego wykonaniu też są genialne! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Poszłam za radą i obejrzałam jego krótkometrażowe filmy. Nowy wpis poświęciłam właśnie im.
      pozdrawiam

      Usuń
  7. Cieszę się! Będę śledzić dokonania (bardzo fajny blog btw :)

    OdpowiedzUsuń