tytuł oryginalny: The Truman show
reżyseria: Peter Weir
scenariusz: Andrew Niccol
muzyka: Burkhard von Dallwitz, David Hirschfelder, Philip Glass
produkcja: USA
gatunek: dramat, komedia, sci-fi
W dzisiejszych czasach media towarzyszą nam na każdym
kroku i stanowią już właściwie nieodłączną część życia niemal każdego człowieka.
Stanowią istotne źródło informacji, zapewniają dobrą rozrywkę i jednocześnie
pozwalają oderwać się od codziennych spraw. Dają mnóstwo możliwości, ale mogą
także nieść ze sobą negatywne konsekwencje. „Truman show” pozwala nam spojrzeć
na telewizję z zupełnie innej perspektywy.
Truman Burbank (Jim Carrey) wiedzie przeciętne i pomyślne
życie w urokliwym nadmorskim miasteczku. Jest raczej szczęśliwy, ma kochającą żonę
Meryl (Laura Linney), zadowalającą pracę i właściwie wszystko, czego może
zapragnąć. Mężczyzna nieświadomie odgrywa główną rolę w początkowo
eksperymentalnym projekcie, a teraz już emitowanym 24 godziny na dobę i na żywo
serialu telewizyjnym. Projekt nadzoruje reżyser Christof (Ed Harris), który
decyduje o tym, kogo spotka bohater lub jaka zapanuje pogoda w miasteczku. W
pewnym momencie Truman wyczuwa jednak podstęp i zaczyna dociekać prawdy.
Wiele filmów porusza tematykę mediów, które manipulują
odbiorcą i stają się przydatnym narzędziem w rękach wpływowych osób. Ogólną
dostępność, popularność i nachalność przekazu telewizyjnego świetnie oddaje np.
trylogia „Igrzyska śmierci”. Prezydent zmusza wszystkich mieszkańców do
śledzenia brutalnych zmagań na arenie, które mają na celu zastraszenie i
utrzymanie jego autorytetu. W „Truman Show” twórcy nie stosują brutalności i
sugestywnych obrazów, żeby przekazać istotne przesłanie. Przez dłuższy czas
stawiają widza w pozycji osoby, która z zaangażowaniem śledzi losy Burbanka.
Nie pozbawiają nas złudzeń na temat serialu, umieszczając wiele nic
nieznaczących scen i nie unikając nawet chwilowych dłużyzn. Skłaniają w ten
sposób do refleksji i zadziwiają, dlaczego właściwie aż tyle osób z taką
fascynacją ogląda tę monotonną produkcję telewizyjną. Akcja zaczyna się
przecież rozkręcać dopiero, gdy postać odkrywa misterne kłamstwo.
Twórcy trafnie obrazują różnorodne aspekty mediów, które
sprawiają, że cieszą się coraz większą popularnością. Nie wyciągają wniosków
wprost, zmuszają obiorcę do samodzielnego zastanowienia się nad sytuacją.
Wybrali wyśmienity pomysł, który stanowi dobry pretekst do ukazania potęgi
nowoczesnych technologii. „Truman Show” ukazuje telewizję jako pochłaniającą
przyjemność, która jest jednak zupełnie pusta i pozbawiona głębszego sensu. Umożliwia
chwilowe oderwanie się od przytłaczającej rzeczywistości i okazuje się wyjątkowo
uzależniająca. Choć widzowie pozornie kibicują Trumanowi, traktują go naprawdę
jako niewiele znaczące narzędzie do własnej rozrywki. Pragnąc odsunąć od siebie
obecne problemy i zmartwienia, niektórzy wolą zagłębić się w wyimaginowany
świat, w którym wszystko staje się prostsze. Boją się utraty kontroli i
niepewnej przyszłości, dlatego tak bardzo lubią oglądać dłużące się seriale,
które przez długi czas zapewnią im relaks. Ograniczają się i zamiast własnym,
żyją cudzym życiem.
Najbardziej przerażająca jest jednak błoga nieświadomość
i beztroska, w jakiej egzystuje tytułowy bohater. Gdy dowiaduje się prawdy,
jego dotychczasowy światopogląd i sens życia legną w gruzach. Prosta linia
fabularna zaczyna się komplikować i okazuje się coraz bardziej pasjonująca.
Wraz z każdym widzem programu, z niemal zapartym tchem obserwujemy walkę
Trumana z narzuconym mu losem, a później z samym sobą. Mogłoby się wydawać, że
w rękach kogoś takiego jak Christopher Nolan z nieoszałamiającego filmu powstałoby
genialne i monumentalne dzieło. Odnoszę wrażenie, że straciłoby ono jednak tym
samym na pewnej dozie wiarygodności i oryginalnym wyrazie. Prostota przemawia
bowiem najbardziej bezpośrednio i dosadnie. Skromna forma i dość surowa
stylistyka wydają się zatem w tym wypadku idealne, choć bez wątpienia odbierają
artyzmu oprawie wizualnej. Niezbyt wyrazistym zdjęciom towarzyszy odpowiednio
dopasowana, choć niewarta zapamiętania ścieżka dźwiękowa.
Jim Carrey, który zasłynął jako świetny, choć nieco
irytujący aktor komediowy, skorzystał z okazji, żeby zaprezentować się z zupełnie
strony. W „Truman Show” sięgnął po kreację dramatyczną, w której z łatwością
się odnalazł. Nie dał znakomitego popisu kunsztu aktorskiego, ale zagrał bardzo
solidnie i precyzyjnie. Sprawił, że nie można mu odmówić wszechstronności i
zasłużył na Złotego Globa. Doskonale ukazał determinację i rozpaczliwy już
później wysiłek postaci w celu odzyskania należnej mu wolności. Na ekranie
partneruje mu doświadczony Ed Harris, którego oprócz Złotym Globem odznaczono
także nominacją do Oscara. Wyróżnienia okazują się dość mocno przesadzone, gdyż
aktor nie popisał się żadnymi zaskakującymi umiejętnościami. Jego występ nie
przykuwa uwagi, wydaje mi się, że nie miał tutaj dużego pola do popisu i
dlatego pozostał w cieniu Carrey’a.
„Truman Show” to intrygujący i pełen melancholii obraz,
który nie pozostawia widza obojętnym. Serdecznie polecam, choć nie jest to kino
wybitne.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz