„Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena lat 83 i 1/4 to międzynarodowy fenomen literacki, którego autor nie chce się ujawnić. Książka ukazała się w Holandii w czerwcu 2014 roku i przez 30 tygodni utrzymywała się na szczytach list bestsellerów. Prawa do publikacji kupili już wydawcy z 30 krajów.”
Niecały miesiąc temu znalazłam się w takiej literackiej
ekstazie (lub jakby ktoś inny to ujął: nagle poczułam się gorzej niż zwykle),
że zamówiłam przez Internet kilkanaście książek naraz. Okazało się to wyjątkowo
szaloną decyzją (moja definicja szaleństwa jest piękna); nie przeczytałam bowiem
jeszcze wszystkich książek, które kupiłam wcześniej i zabrakło mi miejsca na
półkach. No cóż. Wśród tych kilkunastu tytułów znalazły się całkiem ambitne
(patrz: „Zakonnice odchodzą po cichu” Marty Abramowicz czy „Trening świadomego
śnienia” Charlie’go Morley’a), ale także „Dary Anioła” Cassandry Clare. Po
szybkim przeczytaniu trzech z sześciu części przerzuciłam się jednak na
zupełnie inną lekturę.
I tutaj przechodzę do sedna sprawy: chodzi mi oczywiście
o „Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i
1/4”.
„Mieszkaniec amsterdamskiego domu spokojnej starości, Hendrik Groen, w krótkich, błyskotliwych wpisach komentuje rok ze swojego życia. Już na wstępie zaznacza, że chociaż jest osobą znaną z dobrego wychowania, na stronach dziennika wcale nie zamierza być poprawny. Właśnie tu nareszcie pokaże swoje prawdziwe oblicze! I słowa dotrzymuje.”
Niestety, nie potrafiłam się porządnie zaangażować w „Sekretny
dziennik”. Po części jest to na pewno wina właśnie „Darów Anioła”... czy raczej
serialu „Shadowhunters”, który zmusił mnie do sięgnięcia po pierwowzór. Tak
bardzo miałam ochotę czytać dalej o przygodach Nocnych Łowców (jakkolwiek
nieambitne by się one nie okazały), że początkowo nie mogłam się wczuć w sytuacje
Holendra przebywającego w domu spokojnej starości. Mój proces czytania szedł
zatem dość opornie. Z czasem jednak coraz lepiej. Myślę, że książka Hendrika
nie nadaje się do pochłonięcia naraz. Najlepiej ją sobie dawkować – zresztą,
przecież to jest pamiętnik. Nie zrozumcie mnie jednak źle: wcale nie określam
historii mianem nużącej i nieciekawej, bo to naprawdę intrygująca i oryginalna
pozycja. Chodzi mi po prostu o to, że wymaga od czytelnika odpowiedniego
nastawienia i nastroju. Niekoniecznie ujmuje jej to na wartości.
Pomysł na dzieło wydaje się po prostu genialny. Doceniam
kreatywność i poczucie humoru autora. Uwielbiam ironiczne podejście do życia,
dystans i szczerość. Taki właśnie jest Hendrik – spostrzegawczy, zabawny i
sarkastyczny. Nie znosi suchych ciasteczek do herbaty, narzekania, ględzenia i
wzdychania staruszków. Krytykuje dyrekcję ośrodka, obgaduje współmieszkańców,
dzieli się najdziwniejszymi przemyśleniami i opowieściami. Nie ma żadnych zahamowań
i nie uznaje czegoś takiego jak tematy tabu. Zapewnia nie tylko błyskotliwe
komentarze do otaczającej rzeczywistości – czasem monotonnej, innym razem
absolutnie absurdalnej, ale i również sporą porcję nostalgii i melancholii. Na
karty dziennika przelewa bowiem wspomnienia oraz troski o zdrowie własne,
przyjaciół i przyszłość. Nigdy nie pogrąża się jednak w negatywnych emocjach i
marazmie. Wręcz przeciwnie, pragnie korzystać ze świata, kiedy jeszcze może.
Razem z przyjaciółmi zakłada stowarzyszenie Sta-Ży (Stary, ale Jeszcze Żywy),
organizuje różne wyjścia, kupuje swój pierwszy skuter i jest nawet inicjatorem
kilku ośrodkowych afer.
„Holenderscy dziennikarze przeprowadzili śledztwo, próbując odkryć, kto tak naprawdę jest autorem błyskotliwego dziennika. Prawdziwy mieszkaniec domu starców? A może ktoś znacznie młodszy? Niewiele udało się ustalić. Jedyne, co wiadomo o Hendriku Groenie, to to, że zanim ukazała się książka, swoje zapiski publikował w formie bloga na stronie internetowej Torpedo Magazine. Potem pojawiła się propozycja Wydawnictwa Meulenhoff, by wydać dziennik drukiem.”
Dawno nie czytałam tak inteligentnej, niezwykłej i
groteskowej książki. Uśmiech pojawiał mi się na twarzy w najmniej oczekiwanych
momentach. „Małe eksperymenty ze szczęściem” mają w sobie dosłownie wszystko,
co powinien mieć ciekawy pamiętnik: zwięzłość, przekonujący język, a przede
wszystkim opisy zaskakujących wydarzeń. Miejsce akcji i osobliwe postacie
pozwalają na przełamanie schematów związanych z tworzeniem tego rodzaju dzieła
literackiego. Groen nie pozwala się zamknąć w żadnej konwencji. Choć nie udało
mi się wsiąknąć w tę książkę całym sercem, czytanie „Sekretnego dziennika” stało się czymś w
rodzaju rozmowy z dobrym przyjacielem. Intymność refleksji i bezpośredniość
narratora sprawiają, że nawet jeśli książka nie wciąga całkowicie, wzbogaca
wewnętrznie. Nadaje się właściwie dla każdego.
Warto pozwolić się zadziwić i gdy nastrój temu sprzyja,
sięgnąć po „Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena,
lat 83 i 1/4”. Gwarantuję… nie pożałujecie.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz