czwartek, 9 czerwca 2016

Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i 1/4 - Hendrik Groen

Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena lat 83 i 1/4 to międzynarodowy fenomen literacki, którego autor nie chce się ujawnić. Książka ukazała się w Holandii w czerwcu 2014 roku i przez 30 tygodni utrzymywała się na szczytach list bestsellerów. Prawa do publikacji kupili już wydawcy z 30 krajów.

Niecały miesiąc temu znalazłam się w takiej literackiej ekstazie (lub jakby ktoś inny to ujął: nagle poczułam się gorzej niż zwykle), że zamówiłam przez Internet kilkanaście książek naraz. Okazało się to wyjątkowo szaloną decyzją (moja definicja szaleństwa jest piękna); nie przeczytałam bowiem jeszcze wszystkich książek, które kupiłam wcześniej i zabrakło mi miejsca na półkach. No cóż. Wśród tych kilkunastu tytułów znalazły się całkiem ambitne (patrz: „Zakonnice odchodzą po cichu” Marty Abramowicz czy „Trening świadomego śnienia” Charlie’go Morley’a), ale także „Dary Anioła” Cassandry Clare. Po szybkim przeczytaniu trzech z sześciu części przerzuciłam się jednak na zupełnie inną lekturę. 
I tutaj przechodzę do sedna sprawy: chodzi mi oczywiście o „Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i 1/4”.


Mieszkaniec amsterdamskiego domu spokojnej starości, Hendrik Groen, w krótkich, błyskotliwych wpisach komentuje rok ze swojego życia. Już na wstępie zaznacza, że chociaż jest osobą znaną z dobrego wychowania, na stronach dziennika wcale nie zamierza być poprawny. Właśnie tu nareszcie pokaże swoje prawdziwe oblicze! I słowa dotrzymuje.

Niestety, nie potrafiłam się porządnie zaangażować w „Sekretny dziennik”. Po części jest to na pewno wina właśnie „Darów Anioła”... czy raczej serialu „Shadowhunters”, który zmusił mnie do sięgnięcia po pierwowzór. Tak bardzo miałam ochotę czytać dalej o przygodach Nocnych Łowców (jakkolwiek nieambitne by się one nie okazały), że początkowo nie mogłam się wczuć w sytuacje Holendra przebywającego w domu spokojnej starości. Mój proces czytania szedł zatem dość opornie. Z czasem jednak coraz lepiej. Myślę, że książka Hendrika nie nadaje się do pochłonięcia naraz. Najlepiej ją sobie dawkować – zresztą, przecież to jest pamiętnik. Nie zrozumcie mnie jednak źle: wcale nie określam historii mianem nużącej i nieciekawej, bo to naprawdę intrygująca i oryginalna pozycja. Chodzi mi po prostu o to, że wymaga od czytelnika odpowiedniego nastawienia i nastroju. Niekoniecznie ujmuje jej to na wartości.

Pomysł na dzieło wydaje się po prostu genialny. Doceniam kreatywność i poczucie humoru autora. Uwielbiam ironiczne podejście do życia, dystans i szczerość. Taki właśnie jest Hendrik – spostrzegawczy, zabawny i sarkastyczny. Nie znosi suchych ciasteczek do herbaty, narzekania, ględzenia i wzdychania staruszków. Krytykuje dyrekcję ośrodka, obgaduje współmieszkańców, dzieli się najdziwniejszymi przemyśleniami i opowieściami. Nie ma żadnych zahamowań i nie uznaje czegoś takiego jak tematy tabu. Zapewnia nie tylko błyskotliwe komentarze do otaczającej rzeczywistości – czasem monotonnej, innym razem absolutnie absurdalnej, ale i również sporą porcję nostalgii i melancholii. Na karty dziennika przelewa bowiem wspomnienia oraz troski o zdrowie własne, przyjaciół i przyszłość. Nigdy nie pogrąża się jednak w negatywnych emocjach i marazmie. Wręcz przeciwnie, pragnie korzystać ze świata, kiedy jeszcze może. Razem z przyjaciółmi zakłada stowarzyszenie Sta-Ży (Stary, ale Jeszcze Żywy), organizuje różne wyjścia, kupuje swój pierwszy skuter i jest nawet inicjatorem kilku ośrodkowych afer.

Holenderscy dziennikarze przeprowadzili śledztwo, próbując odkryć, kto tak naprawdę jest autorem błyskotliwego dziennika. Prawdziwy mieszkaniec domu starców? A może ktoś znacznie młodszy? Niewiele udało się ustalić. Jedyne, co wiadomo o Hendriku Groenie, to to, że zanim ukazała się książka, swoje zapiski publikował w formie bloga na stronie internetowej Torpedo Magazine. Potem pojawiła się propozycja Wydawnictwa Meulenhoff, by wydać dziennik drukiem.

Dawno nie czytałam tak inteligentnej, niezwykłej i groteskowej książki. Uśmiech pojawiał mi się na twarzy w najmniej oczekiwanych momentach. „Małe eksperymenty ze szczęściem” mają w sobie dosłownie wszystko, co powinien mieć ciekawy pamiętnik: zwięzłość, przekonujący język, a przede wszystkim opisy zaskakujących wydarzeń. Miejsce akcji i osobliwe postacie pozwalają na przełamanie schematów związanych z tworzeniem tego rodzaju dzieła literackiego. Groen nie pozwala się zamknąć w żadnej konwencji. Choć nie udało mi się wsiąknąć w tę książkę całym sercem, czytanie „Sekretnego dziennika” stało się czymś w rodzaju rozmowy z dobrym przyjacielem. Intymność refleksji i bezpośredniość narratora sprawiają, że nawet jeśli książka nie wciąga całkowicie, wzbogaca wewnętrznie. Nadaje się właściwie dla każdego.

Warto pozwolić się zadziwić i gdy nastrój temu sprzyja, sięgnąć po „Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i 1/4”. Gwarantuję… nie pożałujecie.
Ocena: 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz