niedziela, 19 czerwca 2016

Sense8 (2015) - sezon 1, czyli połączeni


Nie ukrywam, że przed seansem 1. i jedynego na razie sezonu „Sense8” obawiałam się, że będę miała z tym serialem podobny problem co z filmem „Atlas chmur”. Siostry Wachowski uwielbiają najwyraźniej przeplatać ze sobą wiele wątków fabularnych i oprawiać je w filozoficzno-psychologiczną otoczkę. Niestety, takie działania spowodowały właśnie, że niemal cały potencjał „Atlasu chmur” okazał się zmarnowany. Historia rozgrywająca się w kilku czasoprzestrzeniach, napakowana pseudoodkrywczymi formułkami i opowiedziana z perspektywy wielu postaci dostatecznie mnie nie porwała. Również w przypadku „Sense8” twórcy podjęli się niezwykle trudnego zadania: przedstawienia losów ośmiu osób w taki sposób, żeby zaangażować widza w każdy z wątków. Jest lepiej niż w przypadku „Atlasu chmur”, tutaj realizacji pomysłu sprzyja bowiem formuła 12 odcinków.

Siła i największa zaleta serialu bez wątpienia tkwi w różnorodności, którą reprezentują główni bohaterowie. Są ze sobą połączeni parapsychicznie, mogą się komunikować, dzielić emocjami i doświadczeniami. Pochodzą z najróżniejszych zakątków świata i kultur, mają różne odcienie skóry, wyznania, orientacje seksualne oraz umiejętności. Obsada aktorska doskonale odzwierciedla te różnice. Choć twórcy w pewien sposób przypisują im po kilka etykietek, każdy wyłamuje się ze schematycznych podziałów. Często wydaje się wręcz zmuszony do działania wbrew przyzwyczajeniom czy wychowaniu. Rozwój wydarzeń skłania ósemkę do przełamania własnych barier i lęków. Z pomocą siebie nawzajem muszą stawić czoła wielu wyzwaniom.


Pomimo intrygujących dylematów moralnych i problemów, z którymi mierzą się postacie, portrety psychologiczne potraktowano niewystarczająco głęboko. Nie potrafiłam zaangażować się emocjonalnie w ich losy, chwilami czułam się wręcz znudzona. Problem „Sense8” polega na tym, że praktycznie połowa sezonu służy jedynie jako wprowadzenie. Niby sprzyja to ekspozycji ósemki, ale jednocześnie taki zabieg potwornie spowalnia rozwój akcji. Pierwsze kilka odcinków ogląda się jak kolaż, który pomimo wyjątkowej barwności, nuży i nie oferuje nic zapierającego dech. Dopiero w 6. epizodzie opowieść nagle nabiera rozpędu i w szybkim tempie prowadzi jeszcze przez dwa odcinki. Później ponownie zwalnia i zmniejsza ekscytację odbiorcy. Jestem w stanie zrozumieć, że niektórym nie przeszkadzają bardzo długie, niekiedy ckliwe wymiany zdań między bohaterami. Dla mnie jednak cały odcinek poświęcony ich rozmowom i rozmyślaniom to przesada. Świetnie widzieć, jak tak pozornie zupełnie różniący się od siebie ludzie potrafią się wspierać i motywować do działania, ale ile można przeciągać niektóre sceny… Ostatecznie ujęło mnie kilka naprawdę fascynujących i sprawnych rozwiązań fabularnych. Spodobało mi się też zręczne przeplatanie tematów i żonglowanie konwencjami. Szczególnie ujął mnie wątek Capheusa i Nomi. Scena „What’s up?” – mistrzostwo.

Po seansie „Sense8” mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony czuję się zachwycona pomysłem na bohaterów, a z drugiej jestem zawiedziona chwilami monotonnym rozwojem akcji. W ostatecznym rozrachunku oceniam ten serial jednak pozytywnie.
Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz