tytuł oryginalny: Now
You See Me 2
reżyseria: Jon M. Chu
scenariusz: Ed Solomon
muzyka: Brian Tyler
produkcja: USA
gatunek: kryminał, thriller
Pierwsza „Iluzja” wniosła do kina rozrywkowego pewną dozę
świeżości i oryginalności. Opiera się bowiem na intrygującym pomyśle, który choć zupełnie pozbawiony głębi, zapewnia moc wrażeń i przyjemną odskocznię od
rzeczywistości. Seans drugiej części filmu to dobra okazja, żeby z nieco innej perspektywy
(bo aż trzy lata później) przyjrzeć się bohaterom i sprawdzić, czy w tym
przypadku sequel może być lepszy niż oryginał.
Zdaniem twórców przepis na udaną kontynuację kasowego
hitu jest bardzo prosty: musi być szybciej, głośniej i jeszcze bardziej
widowiskowo. Niestety, w praktyce takie rozwiązanie najczęściej się nie
sprawdza. Zapierającymi dech efektami specjalnymi i zawrotnym tempem rozwoju
akcji nie da się ukryć luk fabularnych czy powtarzających się schematów. W
przypadku „Iluzji 2” więcej wcale nie oznacza lepiej. Wręcz przeciwnie. Wraz z
upływem czasu całość staje się coraz mniej spójna, o logice nawet nie wspominając.
Kolokwialnie mówiąc: po prostu nie trzyma się kupy. Na streszczaniu fabuły
nawet nie warto się skupiać. Można ją łatwo podsumować: grupa magików powraca i
zostaje wplątana w różne niespodziewane intrygi. Nie martwcie się, jeśli w
połowie filmu zapomnicie, o co toczy się rozgrywka. Po pewnym czasie wydaje
się, że nawet sam scenarzysta zapomniał, jakie było jego główne zamierzenie. O
ile pierwszą część oglądało się wspaniale, „Iluzja 2” zwyczajnie męczy.
Dlaczego? Głównie z powodu miliona nachalnych i często beznadziejnie
uzasadnionych zwrotów akcji, które z minuty na minutę mnożą się przed oczami.
Nie sądziłam, że można tak silnie przekombinować denną i bezsensowną historię,
na której chwiejnie opiera się produkcja Jona M. Chu.
Naprawdę jestem w stanie zrozumieć, że komuś owa
konwencja przypadnie do gustu. Dla mnie ten film zbyt mocno „próbuje być fajny”,
praktycznie staje się swoją autoparodią. Wszystkie elementy, które w pierwszej
części mają umiar i miejsce, tutaj chaotycznie przeplatają się ze sobą. Twórcy
stawiają wciąż na te same konstrukcje fabularne i korzystają z ogranych motywów
(trauma bohatera po tragicznej i nieoczekiwanej śmierci ojca, a potem
odkupienie). Na każdym kroku starają się popisać, upiększając skomplikowane
sekwencje pokazów, ucieczek, pościgów czy sztuczek. Plus należy się niewątpliwie za cudowne kostiumy i scenografię. Efekty specjalne świetnie współgrają z pracą kamery. Przyznaję, scena z
przekazywaniem karty zrobiła na mnie wrażenie – świetny montaż i oprawa wizualna. Z drugiej jednak strony wydaje się niepotrzebnie przedłużona i efekciarska.
Tak, nie efektowna, a efekciarska – to idealne określenie dla całej „Iluzji 2”.
Doskonały przykład filmu, który nie wymaga od widza żadnego myślenia i nie wnosi
nic do życia.
Postaci w sequelu pojawia się jeszcze więcej. Wręcz za
dużo. Ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, nikt nie zostaje rozwinięty, a zamiast
tego zredukowany do stereotypowej roli. Każdy otrzymuje odpowiednią łatkę,
której nie traci praktycznie przez cały film. O dziwo, najlepiej spisuje się bohaterka
Lizzy Caplan. W pierwszych kilku scenach jawi się jako typowa wygadana i jakże
przezabawna (tylko dlaczego nikt się nie śmieje?) osoba o zbyt wysokim
mniemaniu o sobie. Gdy akcja nabiera jeszcze większego rozpędu, dziewczyna
pokazuje się z nieco innej strony. Przy niej blado wypada nawet Woody
Harrelson, o innych aktorach nie wspominając. SPOILER! Wprowadzenie „złego”
brata bliźniaka Merritta okazuje się tak żałosnym i dennym pomysłem, że aż
szkoda na ten temat się więcej wypowiadać. Nie zapominajmy również o
obowiązkowym niepotrzebnym pocałunku znikąd pod koniec. Rozwiązanie wątku Thaddeusa i ojca Dylana – rozbrajające w negatywnym tego słowa znaczeniu. KONIEC SPOILERA. Daniel
Radcliffe zagrał nieźle, miło było go zobaczyć w innej odsłonie. Potencjał
Michaela Caine’a zmarnowano, a Morgan Freeman nie pokazał nic nowego. Jesse
Eisenberg już chyba nigdy nie otrzyma odkupienia po fatalnym i żenującym
występie w „Batman v Superman”, tutaj można o nim powiedzieć, że zachowuje się
w charakterystyczny dla siebie sposób. W skupisku jednowymiarowych i papierowych
bohaterów największą porażką wydaje się Dylan Rhodes. Nie zrozumcie mnie źle,
to nie wina Marka Ruffalo, tylko scenariusza. Muszę jednak przyznać, że ta
postać ma pewien potencjał.
Miło tak od czasu do czasu z góry na dół skrytykować jakiś film. Po napisaniu tej recenzji odnoszę nieodparte wrażenie, że nawet moja niska
nota może okazać się nieco na wyrost dla „Iluzji 2”.
Ocena: 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz