piątek, 22 lipca 2016

Zagubiona autostrada - opera (16. MFF T-Mobile NH)

libretto: Elfriede Jelinek, Olga Neuwirth
muzyka: Olga Neuwirth
reżyseria: Natalia Korczakowska
dyrygent: Marzena Diakun

Film „Zagubiona autostrada” darzę ogromnym sentymentem. Cenię go przede wszystkim za niepokojący i tajemniczy klimat oraz zupełnie nieprzewidywalną fabułę. Nie ukrywam, że kiedy zobaczyłam w repertuarze Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu operę opartą właśnie na tym niepowtarzalnym i szalonym dziele Davida Lyncha, nie wahałam się ani przez chwilę i kupiłam bilety. W pierwszym rzędzie. 

W operowej inscenizacji Zagubionej autostrady kluczową rolę spełniają tworzone na żywo elektroniczne przekształcenia partii solistów, orkiestry oraz sześciu solistów wirtuozów (gitara, saksofon, klawisze, klarnet, puzon, akordeon). Dźwięki elektroniczne transmitowane są poprzez siatkę kilkudziesięciu głośników umiejscowionych na scenie tak, że otaczają słuchaczy, przemieszczają się wśród nich. Postaci płynnie przechodzą między mową, śpiewem i nietypowymi technikami wokalnymi prowadząc widzów w psychodeliczną podróż w głąb ludzkiej psychiki. W rolach głównych występują: Barbara Kinga Majewska (Alice/Renee) – polska wokalistka, autorka tekstów, inicjatorka projektów poświęconych muzyce współczesnej, Holger Falk (Fred/Pete)  jeden z najbardziej cenionych i wszechstronnych barytonów niemieckiej opery, David Moss (Mr Eddy) – amerykański wokalista – eksperymentator, perkusjonista, kompozytor i performer, któremu prasa muzyczna nadała przydomek Caruso awangardy.” źródło 
NFM w środku

Oglądanie opery „Zagubiona autostrada” okazało się dla mnie równie niezwykłym i surrealistycznym przeżyciem, co seans pierwowzoru. Opiera się na nim bowiem zaskakująco wiernie, ale jednocześnie wprowadza nowe, pomysłowe rozwiązania. Na scenie króluje groteska i absurd, przed oczami widzów węrduje plejada wyrazistych i przerysowanych bohaterów. Mr Eddy mówi do mikrofonu, w jednej chwili przechodząc z histerycznego wręcz krzyku w szept. Na przyjęciu akcja rozgrywa się najpierw w przyspieszonym tempie, a ostatecznie spotkanie przekształca się w orgię. Tajemniczy, blady mężczyzna odzywa się przeraźliwie wyjącym głosem i pojawia się oczywiście w ważnych momentach, Postaci odpowiadają tym z oryginału, ale nie są do nich całkowicie podobni. Nie chodzi mi o podobieństwo z wyglądu, bo je raczej zachowano, ale o podobieństwo w prezentacji danej osoby. Twórcy oferują także świeże, intrygujące spojrzenie na całą historię. Pokazują, że warto łamać ogólnie przyjęte schematy, podejmować wyzwania i nie bać się poruszać tematów tabu.


Muzyka jest tym, co nadaje operze charakter i hipnotyzuje widza. Dzięki niej zaangażowałam się w seans i w zaciekawieniu śledziłam rozwój fabuły. Utwory doskonale stopniują napięcie i podkreślają najbardziej emocjonujące wydarzenia. Cudowna mieszanka różnorodnych instrumentów płynnie współgra z oprawą artystyczną „Zagubionej autostrady”. Wszystko ma swoje miejsce, każdy gest i przedmiot ma znaczenie. Brawurowa gra aktorska oraz szczegółowo dopracowana choreografia wraz z cudownie upiorną muzyką składają się na prawdziwie niepowtarzalny widok. Owa inscenizacja wydaje się czymś jedynym w swoim rodzaju. Jestem zdziwiona, że podjęto się tak trudnego zadania, a jeszcze bardziej, że projekt okazał się tak ogromnym sukcesem. Wykonawcy spisali się znakomicie zarówno w partiach mówionych, jak i śpiewanych. Największe wrażenie zrobił na mnie David Moss. Choć opera rozgrywa się w języku angielskim, a dla większości obsady nie jest to język ojczysty, poradzili sobie wyjątkowo sprawnie. 

Widok na scenę z pierwszego rzędu

Scena nie wydawała się wyjątkowo duża, choć znalazło się w niej miejsce na wnękę na orkiestrę. Część muzyków stała także z prawej strony, a po lewej znajdowała się z kolei konstrukcja domu złożona z dwóch ekranów. Nad sceną przymocowany był kolejny, mniejszy ekran, a nad nim jeszcze jeden, ale wysuwany. Na ekranach wyświetlano realizowane na żywo oraz nakręcone wcześniej projekcje wideo. Spektakl składa się bowiem nie tylko z tego, co aktorzy w danej chwili pokazują na scenie, ale także z ujęć wyświetlanych na przystosowanych do tego powierzchniach. Dostępną przestrzeń wykorzystano zręcznie i pomysłowo, skorzystano nawet z balkonów. Naraz rozgrywa się najczęściej kilka różnych scen. Warstwa wizualna zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Pomimo skromnej scenografii, twórcom udało się stworzyć iście psychodeliczny nastrój.  

Opera „Zagubiona autostrada” nie jest ani kopią filmu, ani dziełem zupełnie odmiennym. To fantastyczna wariacja oryginalnej historii, która gwarantuje spojrzenie na losy bohaterów z nieco innej perspektywy. Polecam szczególnie miłośnikom dzieła Davida Lyncha. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto nie widział filmu, poradził sobie bowiem z tą operą.

Widok na Wrocław z okien NFM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz