reżyseria: Jeff Nichols
scenariusz: Jeff Nichols
muzyka: David Wingo
produkcja: USA
gatunek: dramat, sci-fi
Ostatnim razem, kiedy wracałam z kina tak sfrustrowana i
zażenowana, próbowałam wyrzucić z pamięci obejrzany właśnie podczas 16.
Międzynarodowego Festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty „Francuski film”, czyli
kiepski, pseudoartystyczny vlog. Wczoraj wymęczyłam się z kolei piekielnie
podczas seansu filmu należącego do zupełnie innego gatunku. Wyświetlany w
ramach 7. American Film Festival „Midnight Special” to mieszanka dramatu i
sci-fi. Niestety, nie spełnia się w ani pierwszej, ani drugiej kategorii.
Roy (Michael Shannon) i Lucas (Joel Edgerton) wspólnymi siłami
starają się ochronić ośmioletniego Altona (Jaeden Lieberher) przed ścigającymi
go agentami FBI i wyznawcami religijnego kultu. Chłopiec posiada bowiem pewne
nadzwyczajne, a co za tym idzie, bardzo pożądane umiejętności. Jego oczy mogą
promieniować też silnym blaskiem, musi przebywać w absolutnej ciemności. Trójka
ucieklinierów przemieszcza się dlatego nocą, a dnie spędza w zaciemnionych
pokojach hotelowych. Wkrótce dołącza do nich Sarah Tomlin (Kirsten Dunst), a
ich tropy zaczyna rozpracowywać analityk FBI, Paul Sevier (Adam Driver).
Napisanie recenzji słabego dzieła wydaje się działać
często w zadziwiająco terapeutyczny sposób. Przelanie wszystkich rozczarowań i
zarzutów na papier stanowi pewną rekompensatę za poniesione trudy.
Do głowy przychodzi niekiedy myśl, że może nawet było warto się zmuszać do
pozostania przed ekranem, skoro krytyka zapewnia tyle satysfakcji… „Midnight
Special” to jeden z tych filmów, po jakich człowiek wychodzi z sali kinowej i
na usta ciśnie mu się tylko jękliwe: „dlaczego?”. Dlaczego marnować pieniądze
na coś tak nieskładnego, nużącego i irytującego? Podobnych historii widzieliśmy
już tysiąc, a zapewniam: Jeff Nichols nie wnosi żadnego powiewu świeżości.
Korzysta z utartych schematów i motywów, jednocześnie desperacko próbując
stworzyć własną, unikalną koncepcję. Z marnym skutkiem. Całość jawi się jako
niespójna, bezsensowna i wyjątkowo przewidywalna papka, która pozornie może i
wygląda dobrze, ale w rzeczywistości pozostawia z nieprzyjemnym posmakiem i bólem
głowy. Produkcja nie spełnia się nawet w roli lekkiej i przyjemnej rozrywki na
wieczór. Seans ma bowiem z rozrywką niewiele wspólnego. To głownie: przewracanie
oczami, śmiech zażenowania i myśli zupełnie odbiegające od treści.
Już na samym początku twórcy wrzucają nas w środek akcji.
Nie wiemy, kim są bohaterowie, dlaczego uciekają, kim są ścigający i dlaczego ciemnowłosy
chłopiec wydaje się ważny. Powoli otrzymujemy skrawki informacji, które mają nakreślić
fabułę i rolę, jaką pełnią w niej różne osoby. W najmniej odpowiednich momentach występują przesadne ekspozycje. Problem polega na również tym, że rozwój
wydarzeń okazuje się totalnie nielogiczny, a wraz z upływem czasu jedynie powiększają
się luki w scenariuszu. Brakuje przede wszystkim uzasadnień zachowania i decyzji
postaci. Nagle Alton stwierdza, że zamiast autem pójdzie z Roy’em piechotą – bo
tak – ale niech Lucas i Sarah jadą dalej. Nagle Alton stwierdza, że chce wyjść
na słońce – bo tak – a Roy mu na to pozwala. Nagle Paul odkrywa poprawne
współrzędne celu podróży – bo tak – choć nie wiadomo, w jaki sposób do tego
doszedł. Na identycznej zasadzie działa w tym filmie praktycznie wszystko –
musimy uwierzyć na słowo. Tylko, że przez takie rozwiązania fabuła się w ogóle,
kolokwialnie mówiąc, nie trzyma kupy. Dwa wątki nieudolnie się ze sobą
przeplatają, prezentując całą gamę nudnych, przezroczystych i niepotrzebnych
bohaterów drugoplanowych czy epizodycznych.
„Midnight Special” jest dodatkowo przeraźliwie drętwy i
nieprzekonujący. Twórcy wodzą widzów za nos, nastawiając na sensacyjne i
przejmujące widowisko. Niestety, początkowe napięcie oczekiwania na coś
ciekawego i zaskakującego szybko zupełnie siada. W tej produkcji nie ma bowiem
nic porywającego czy nowatorskiego. Najgorszym elementem okazuje się
zastosowana tutaj niewyobrażalna dawka patosu. Patos występuje bowiem w każdej
scenie bez wyjątku. Nieważne, czy to ma być luźna rozmowa, czy z założenia dramatyczny
moment. Zabieg ten powoduje, że klimat wydaje się niezwykle doniosły i poważny,
a w połączeniu z beznadziejną historią daje to wszystko efekt niemal groteskowy.
Jeff Nichols do końca próbuje nas przekonać, że wyreżyserował obraz piękny,
wspaniały i dogłębnie poruszający. W finale myślałam już tylko: nie, nie mógł
pójść aż tak daleko. I to wcale nie był komplement. Strona audiowizualna również
nie zadowala. Na ścieżkę dźwiękową składają się zupełnie przeciętne i
niecharakterystyczne utwory. W chwilach, kiedy niezręczność zabiłaby właśnie
muzyka, panuje cisza. W moich oczach na odkupienie nie wystarczą nawet dobre
zdjęcia. Efekty specjalne z kolei nadają jeszcze więcej nieintencjonalnego komizmu
smutnym scenom.
Mogłoby się wydawać, że chociaż obsada da z siebie
wszystko i ubarwi nieco czarno-białe postaci. Aktorzy okazują się jednak
straszliwie sztywni i od początku do końca grają na jedną nutę. Kirsten Dunst właściwie
bez przerwy płacze, Joel Edgerton snuje się po ekranie ze łzami w oczach (dla
odmiany), a Michael Shannon z użyciem jednej miny stara się przekonać widzów, jak
intensywnie przeżywa całą sytuację. Najbardziej naturalnie wypadł chyba
odtwórca roli Altona, czyli Jaedan Lieberher, ale i on spisał się
niezachwycająco. Po bardzo dobrym „Patersonie” Jima Jarmuscha aż szkoda oglądać
Adama Drivera w złym filmie. Choć fabuła nie ma żadnego potencjału, to z tak
zróżnicowanej obsady można by wycisnąć więcej. Patos w połączeniu z kiepskim
aktorstwem i brakiem portretów psychologicznych bohaterów sprawia, że na
horyzoncie wyłania się tylko jedna sprawiedliwa nota dla produkcji Nicholsa…
„Midnight Special” nie jest elektryzującym i dynamicznym
dziełem sci-fi, a wielką festiwalową porażką. Żałuję straconego czasu i
pieniędzy. Zdecydowanie odradzam! (Jedna gwiazdka za zdjęcia.)
Ocena: 1/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz