piątek, 8 września 2017

Najgorsze filmy 17. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty

Od 3 do 13 sierpnia we Wrocławiu miała miejsce 17. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego T-Mobile Nowe Horyzonty. W festiwalu wzięłam udział po raz trzeci i udało mi się zaliczyć aż 45 filmów. Niestety obok dobrych, a nawet znakomitych obrazów obejrzałam również kilka naprawdę beznadziejnych. Przedstawiam 4 najgorsze.

Aparat Claire / Keul-le-eo-eui Ka-me-ra (2017)
reżyseria: Sang-soo Hong
scenariusz: Sang-soo Hong
muzyka: Pa-lan Dal
produkcja: Francja, Korea Południowa
gatunek: dramat

Bez wątpienia wszyscy wybrali się na seans skuszeni obecnością Isabelle Huppert i Min-hie Kim w obsadzie. Nie przeczę, tak było również ze mną. Francusko-koreański duet aktorski wydaje się naprawdę ciekawym połączeniem. Pomysł na film zrodził się niespodziewanie w czasie spotkania reżysera oraz jego partnerki Min-hie Kim z Isabelle Huppert na festiwalu w Cannes. Całość nakręcono jeszcze w czasie ich pobytu w mieście. Fakt ten, choć brzmi jak dobra anegdota, w pewien sposób powinien naprowadzić już na jakość „Aparatu Claire”. Łatwo zauważyć bowiem spontaniczność przy tworzeniu scenariusza, która zaowocowała powstaniem nudnej i dość banalnej historyjki. Papierowe postacie snują się leniwie po ekranie, rzucają kwestiami i toczą jakieś pseudofilozoficzne dysputy, nieudolnie próbując skłonić widzów do refleksji. Jeśli nie uśnie się w trakcie i przysłucha wywodom na tematy z pozoru przełomowe i głębokie, można wyłapać małą dawkę nienachalnego humoru. Nie jest to jednak komizm wyjątkowo przekonujący czy odświeżający senną konwencję. Przyznaję, nie sposób się jednak nie uśmiechać na widok głównych aktorek. Isabelle zaskakuje, odchodząc od swojego klasycznego wizerunku. Zwykle oglądamy ją w roli chłodnej i dominującej osoby, powściągliwej w ujawnianiu uczuć. Tutaj jest uśmiechnięta, wesoła i niezwykle rozmowna – jakież to dziwne. W takim wydaniu bardzo mi się podobała, chcę więcej pozytywnej Isabelle. Jej bohaterka robi zdjęcia, a druga właśnie straciła pracę. Przypadek sprawia, że spotykają się na swojej drodze. Dynamizmu akcji nie nadaje nawet praca kamery, sceny kręcono na jednym ujęciu. Nie dość, że brakuje pomysłowości przy fabule i postaciach, to jeszcze właśnie przy warstwie artystycznej. Twórcy nie popracowali nawet nad zdjęciami, nie udają, że dążą do stworzenia czegoś nowatorskiego. Całe szczęście film trwa tyko nieco ponad godzinę.

Dziwne ptaki / Drôles d'oiseaux (2017)
reżyseria: Élise Girard
scenariusz: Élise Girard
muzyka: Bertrand Burgalat
produkcja: Francja
gatunek: dramat, komedia

Na ten film poszłam tylko ze względu na Lolitę Chammah, czyli córkę Isabelle Huppert w roli głównej. Podobieństwo tych dwóch kobiet jest zresztą porażające. O ile jeszcze „Tama”, czyli drugi film z Lolitą z tegorocznej edycji festiwalu, przedstawiała jakąś głębię relacji między postaciami i widać w niej świadome decyzje odnośnie strony audiowizualnej (wybór wielkości kadru i muzyki), o tyle „Dziwne ptaki” zawiodły mnie pod każdym względem. Główna bohaterka zatrudnia się jako pomoc w zaniedbanej księgarni. Właściciel, starszy mężczyzna, płaci jej dużo, a na klientach w ogóle mu nie zależy. (Och nie, mój opis brzmi zbyt zachęcająco.) Między nimi zaczyna się wkrótce zawiązywać romantyczna relacja. Wszystko jest tak naciągane, płytkie i nieprzekonujące, że nie sposób się emocjonalnie zaangażować w całą historię. Problem leży już u samych podstaw, scenariusz nie oferuje nic nowego. Twórcy nie grają nawet dobrze na schematach, nie potrafią stworzyć ciekawego studium psychologicznego zagubionego człowieka, popadają w banały. Dodatkowo całość okraszają sporą dawką pretensjonalnych przemyśleń, które kobieta snuje w pamiętniku. Nie wiadomo, do czego dąży ten film. Nic bowiem w nim nie ma. Najciekawiej robi się, kiedy okazuje się, że udało się jej wysprzątać całą księgarnię. (Ale w jaki okropny sposób układała te książki! W dwóch rzędach?! Nawet tego nie mogła robić ładnie?) Plusik za Paryż, bo zawsze nadaje nieco uroku. Nie ma jednak wielkiego znaczenia miejsce akcji, skoro nie obchodzi nas nikt, kto się tam znajduje i co się tam dzieje. Nadzieje związane ze stroną wizualną upadają na widok przypominających animacje z PowerPointa przejść między scenami. Mają nadać jakiś klimat? Nie wyszło. Brakuje jakiejkolwiek oryginalności czy wyczucia estetyki. Nie chce się oglądać ani jego, ani jej, ani Paryża w takiej drętwej wersji. „Dziwne ptaki” irytują i wypompowują energię z widza.

Szron / Šerkšnas (2017)
reżyseria: Sharunas Bartas
scenariusz: Sharunas Bartas, Anna Cohen-Yanay
muzyka: Eitvydas Doškus
produkcja: Francja, Polska, Ukraina, Litwa
gatunek: dramat

Widzę, co twórcy chcieli osiągnąć, jaki przekaz chcieli nadać swojemu dziełu. Widzę nawet spory potencjał zarówno pod względem fabularnym, jak i audiowizualnym. Niestety nie mogę dawać więcej gwiazdek za same dobre chęci, kiedy realizacja okazuje się absolutnie fatalna. Pomysł daje szerokie spektrum możliwości na rozwój ciekawych bohaterów i stworzenie błyskotliwego komentarza do obecnej sytuacji na świecie. Dwójka młodych Litwinów ma za zadanie przewieźć samochodem pomoc humanitarną na Ukrainę. Nie są świadomi, na co się zgadzają i z czasem ujawnia się ich ignorancja. Z założenia podróż ma ich czegoś nauczyć, akcję poprowadzono jednak w niesamowicie amatorski sposób. Wygląda, jakby scenarzyści rozpisali jedynie początek i zakończenie, a po drodze wciskali dłużące się sceny rozmów, które nieudolnie mają przekazać pewne prawdy i wartości. Nie znoszę w kinie nachalnego moralizatorstwa, a „Szron” jawi się właśnie jako esencja łopatologicznego prowadzenia historii. Koszmarne dialogi! Nie czuć nawet emocji postaci, wszystkie konfrontacje wypadają raczej dennie i żenująco. Zamiast zachęcać do głębszych przemyśleń wywołują w widzu frustrację i znużenie. Nie ma żadnego napięcia, nie ma przejmujących wyzwań. Zachowanie ludzi wydaje się często kompletnie nielogiczne, a motywacje niezrozumiałe. Nie da się nikomu kibicować, bo każdy mocno irytuje. Główni bohaterowie zasługują na wyróżnienie dla największych idiotów na pierwszym planie. Aktorzy nie próbują wyciągnąć czegoś więcej ze swoich jednowymiarowych ról. Nie pomagają nawet Andrzej Chyra i Vanessa Paradis w obsadzie. Negatywnie zaskoczyła mnie również warstwa artystyczna. Zdjęcia są do bólu przeciętne, całość kręcono tylko na dwie kamery. Szkoda, bo ekipa wyjechała na parę miesięcy na Ukrainę, a więc nie brakowało potencjału, aby chociaż wizualnie film się sprawdził. Zadziwia mnie fakt, że „Szron” wyświetlono na otwarcie festiwalu obok „Podwójnego kochanka”, „The Ghost Story” i „Kobiety, która wyszła”.

Jeannette. Dzieciństwo Joanny d’Arc / Jeannette l'enfance de Jeanne d'Arc (2017)
reżyseria: Bruno Dumont
scenariusz: Bruno Dumont
muzyka: Gautier Serre
produkcja: Francja
gatunek: musical, komedia

Ostatni dzień festiwalu, nie znalazłam intrygujących produkcji w danym bloku, więc zdecydowałam się zaryzykować i dać szansę „Jeannette”. Czego się jednak można spodziewać po musicalu o dzieciństwie Joanny d’Arc? W dodatku w reżyserii człowieka odpowiedzialnego za slapstickowe „Martwe wody”. Nie zrozumcie mnie źle – „Martwe wody” mi się podobały, ale styl Dumont w połączeniu z gatunkiem i tematyką „Jeannette” mocno obniżyły moje oczekiwania. Niezaskakująco, miałam słuszne obawy. Już w pierwszej scenie pojawia się tytułowa bohaterka i przez kilka minut śpiewa jakąś pobożną piosenkę, brodząc w strumieniu. Porywający początek. Przyznam, że perspektywa siedzenia w fotelu kinowym przez kolejne dwie godziny wydała mi się wtedy dość przerażająca. Ostatecznie wytrzymałam i nie zasnęłam, ale relacja z wydarzeń rozgrywających się na ekranie okazałaby pewnie znacznie zabawniejsza niż sam film. Jako że mamy do czynienia z pastiszem, wszystkie piosenki są przydługie oraz intencjonalnie bardzo złe, bardzo tandetne i bardzo męczące – no dobrze, do tego, aby męczyły chyba niekoniecznie twórcy dążyli. Bohaterowie prowadzają przeintelektualizowane rozważania, śpiewają i tańczą w oderwany od rzeczywistości, a głównie od muzyki, sposób. Efekt zamierzony, oczywiście, tylko dlaczego na sali śmiały się dwie osoby? Utwory o wzniosłym przekazie skontrastowano z rockową oprawą i chaotyczną choreografią. Źródłem komizmu ma być zatem pomieszanie konwencji i absurdalność sytuacji. Niezły pomysł, problem w tym, że z każdym kolejnym wykonaniem widz czuje się coraz bardziej zażenowany i zmęczony. Po jakimś czasie głupota bohaterów nie jest już nawet powodem do uśmiechu. „Jeannette” okazuje się piekielnie jednostajna – zdecydowana większość akcji rozgrywa się w tym samym miejscu, mało się zmienia również w fabule, humor przedstawia ciągle identyczny poziom, a postacie nudzą. Szkoda, że zamiast dwugodzinnego filmu nie powstała krótkometrażówka albo skecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz