poniedziałek, 5 marca 2018

Moje refleksje pooscarowe 2018

Sam Rockwell, Frances McDormand, Allison Janney, Gary Oldman

Tegoroczna ceremonia rozdania Oscarów okazała się mało ekscytująca. Nie w pełni usatysfakcjonowało mnie takie zwieńczenie sezonu nagrodowego, wyjątkowo doskwierało mi ugrzecznienie i sztywność całej gali. Lubię Jimmy'ego Kimmela, ale może w następnym roku gospodarzem zostałby Kumail Nanjiani? Uwielbiam jego poczucie humoru i celne komentarze. Pomimo większości przewidywalnych zwycięzców, zdarzyło się kilka naprawdę dużych zaskoczeń, które wydawały się wprawić w osłupienie nawet samych nagrodzonych. Statuetki za 4 z 13 nominacji zdobył „Kształt wody”, a 3 z 8 – „Dunkierka”. O dziwo, największym przegranym stały się „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, które otrzymały jedynie Oscary w kategoriach aktorskich, choć typowano je na faworyta również w innych.

Oto 7 najbardziej niezapomnianych, moim zdaniem, punktów gali.


1. Najlepszy film: „Kształt wody”
Nie ukrywam, że kiedy „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” nie zgarnęły statuetki za najlepszy scenariusz oryginalny, moja pewność co do ich zwycięstwa w głównej kategorii mocno się zachwiała. Nie mogłam jednak uwierzyć własnym oczom, kiedy wyczytano tytuł filmu Guillermo del Toro i najwyraźniej on sam też, bo aż sprawdził zawartość koperty. „Kształt wody” nie zasługuje na nagrodę za najlepszy film. Nie jest to nawet najlepsze dzieło w dorobku del Toro, a co dopiero najlepszy obraz ubiegłego roku. Za mało ma w sobie oryginalności, składa się z mnóstwa odświeżonych, ale jednak powszechnie znanych motywów fabularnych. Urzeka warstwą artystyczną, nie przeczę, ale to film Martina McDonagh zachwyca pomysłowością i nieprzewidywalnością. Szkoda, że Amerykanie tak nie docenili „Trzech billboardów...”. 


2. Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Frances McDormand – „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”
Coraz bardziej uwielbiam Frances i bardzo cieszy mnie jej obecność w świecie kinematografii. Gdzie się nie pojawi, wnosi ze sobą mnóstwo humoru, szaleństwa i bezkompromisowości. Nie waha się mówić, co jej przyjdzie do głowy i całe szczęście udało jej się jeszcze pod koniec ceremonii nieco rozruszać towarzystwo. Oczywiście Oscar dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej powędrował do jej rąk. Drugi do kolekcji.


3. Najlepszy scenariusz oryginalny: Jordan Peele – „Uciekaj!”
Nie spodziewałam się tego! Wygląda na to, że debiutant Jordan Peele też nie. Jakże jestem szczęśliwa, że Akademia doceniła rewelacyjny, odważny scenariusz, który stanowi zresztą bezapelacyjnie najmocniejszy punkt filmu „Uciekaj!”. Peele świetnie balansuje między gatunkami: thrillerem, horrorem i kinem społecznym, tworząc uniwersalny komentarz rzeczywistości. Połączenie szalonych dosłowności z fascynującymi metaforami sprawia, że całość nabiera zadziwiającej głębi. Ach, muszę się zabrać za powtórkę tego filmu.


4. Najlepsze zdjęcia: Roger A. Deakins – „Blade Runner 2049”
Wreszcie! Dopiero 14. nominacja do Oscara przyniosła Deakins'owi zasłużoną od dawna statuetkę. Zajmował się zdjęciami do takich dzieł jak: „Skazani na Shawshank”, „Fargo”, „To nie jest kraj dla starych ludzi”, „Sicario” czy „Skyfall”. To bez wątpienia jeden z mistrzów w swojej dziedzinie, o ogromnym dorobku i doświadczeniu. Dzięki jego pracy „Blade Runner 2049” zahipnotyzował nawet tych, co nie zaangażowali się w fabułę. Przecudowne kadry!


5. Najlepszy scenariusz adaptowany: James Ivory – „Call Me by Your Name”
Kolejny specjalista w swojej dziedzinie, James Ivory otrzymał nagrodę za scenariusz do mojego ukochanego „Call Me by Your Name”. Choć nie było to zaskoczeniem, okazało się naprawdę poruszającą chwilą. Prawie 90-letni już reżyser, scenarzysta i producent ma w dorobku takie obrazy jak: „Okruchy dnia”, „Pokój z widokiem” czy „Maurycy”. Uwielbiam jego nieprzemijającą wrażliwość i doskonałe emocjonalne wyczucie bohaterów. Ogromny podziw należy mu się za to, że z książki Acimana poprowadzonej w pierwszej osobie stworzył niezwykle przejmującą i piękną historię. Skrócił oryginał, a przy tym zachował jego esencję. (Ta koszula!) Trochę tylko smutno, że to jedyne wyróżnienie dla „Call Me...".

***
Pozytywnie zaskoczyło mnie również, że wygrały moje ulubione filmy w kategoriach: krótkometrażowy dokument i krótkometrażowy film aktorski. Nie mogę nie wspomnieć o obecności na gali i zwycięstwie pięknej Danieli Vegi – „Fantastyczna kobieta”. Również Sam Rockwell odebrał oczywiście swoją zasłużoną statuetkę za rolę w „Trzech billboardach za Ebbing, Missouri”.


6. Najlepsza piosenka: „Remember Me”, wyk. Miguel i Natalia Lafourcade – „Coco”
Zgadza się, zwyciężyła najgorsza z nominowanych piosenek czy raczej: jedyna kiepska. Przekaz jest wspaniały, ale utwór w oderwaniu od filmu niestety zupełnie nie powala. Najchętniej nagrodziłabym „Visions of Gideon”, bo to prawdziwa perełka muzyczna i wiąże się z popisem aktorskim Timmy'ego Chalamet.


7. Najlepszy krótkometrażowy film animowany: Glen Keane, Kobe Bryant – „Dear Basketball”
Moim przewidywanym zwycięzcą był właśnie „Dear Basketball” aż do momentu, kiedy go obejrzałam... W tym roku mieliśmy inne znacznie bardziej udane nominacje w tej kategorii. Nagrodzony obraz to urocza laurka z muzyką Johna Williamsa, ale pozbawiona pomysłu, banalna i z niezbyt wyróżniającą się stroną wizualną. W dodatku koszykarz Kobe Bryant z Oscarem? Serio? Naprawdę, Akademio, nie mogliście spojrzeć obiektywnie na nominowane filmy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz