reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Seth Grahame-Smith
muzyka: Danny Elfman
produkcja: USA
gatunek: fantasy, horror, komedia
„Mroczne Cienie” to niezbyt interesująca, ale trochę zadziwiająca
produkcja w reżyserii Tima Burtona. Opowiada dziwną i według mnie zbyt
skomplikowaną historię człowieka, który popełnił niewybaczalny błąd i został
skazany na wieczne potępienie.
Żyjący w XVIII wieku
Barnabas Collins (Johnny Depp) cieszy się ogromnym bogactwem i wpływami.
Zyski czerpie głównie z rybołówstwa. Ma wszystko, co jest mu potrzebne do
szczęścia. Odkrywa nawet swoją prawdziwą miłość, młodą Josette duPres (Bella
Heathcote). Jego największa wada to słabość do kobiet. Mężczyzna ma romans z
tajemniczą Angelique Bouchard (Eva Green). Kobieta che okręcić go sobie wokół
palca, lecz ten łamie jej serce. Okazuje się, że kobieta jest potężną czarownicą.
Z zemsty niszczy szczęśliwe życie rodziny Barnabasa, a jego zamienia w wampira.
Mieszkańcy na czele z dawną kochanką zwracają się przeciwko niemu i grzebią go
żywcem. Po niespełna 200 latach, w 1972 roku Collins zostaje
odkopany i uwolniony. Odkrywa, że świat uległ ogromnym zmianom, do których musi
się przyzwyczaić. Postanawia wrócić do swojego rodzinnego miasta i posiadłości,
którą zamieszkują teraz jego potomkowie. Barnabas dowiaduje się, że zdominowany
przez konkurencję rybny biznes upadł, a Collinsowie stracili niemal cały
majątek i wpływy. Wampir stara się im pomóc ponownie rozkręcić interes i
przywrócić rodzinie niegdyś utraconą pozycję. Na jego drodze staje przebiegła Angelique
Bouchard, która za wszelką cenę pragnie go odzyskać.
W XX wieku głową rodziny Collinsów jest zaradna i stanowcza
Elizabeth (Michelle Pfeiffer). Mieszka ze swoją zbuntowaną córką, Carolyn (Chloë
Grace Moretz), z samolubnym i żądnym pieniędzy bratem, Roger’em (Jonny Lee
Miller), jego mało rozmownym synem Davidem (Gulliver McGrath). Towarzyszy im
również posłuszny pomocnik, Wille Loomis (Jackie Earle Haley), alkoholiczka dr
Julia Hoffman (Helen Bonham Carter) oraz guwernantka, spokojna Victoria Winters
(Bella Heathcote). Collinsowie z pozoru wydają się być normalną rodziną. Jednak
każdy z nich ukrywa jakiś sekret i ma swoje ukryte, często nikczemne plany.
Na seans wybrałam się głównie ze względu na obdarzonego
ogromną wyobraźnią Tima Burtona. Bardzo cenię jego produkcje za stronę wizualną
i artystyczną. Reżyser jest dokładny w tworzeniu swojego filmowego świata. Bardzo
stara się zachwycić widza niepowtarzalnością i urokiem. Często zadziwia również
pomysłem i fabułą. Mimo oryginalności, której bezsprzecznie Burtonowi nie
brakuje, mam wrażenie, że w „Mrocznych Cieniach” starał się, jakby na siłę umieścić
jak najwięcej niezwykłych elementów i tajemniczych postaci. Muszę przyznać, że
nie wyszło mu to najlepiej.
Dzieło jest nieznośnie przeciętne i niezbyt ciekawe.
Klimat nie zachwyca, wszystko wydaje się być nieco kiczowate. Fabuła to banalny
zlepek różnych obrazów, które czasami kompletnie nie mają sensu i do siebie nie
pasują. Niezły pomysł nie stworzył dobrej podstawy dla tej produkcji. „Mroczne
Cienie” nie wywołują praktycznie żadnych emocji oprócz zdziwienia, które
pojawiło się w moim przypadku kilkakrotnie. Konstrukcja scenariusza jest prosta i niepotrzebnie
doprawiona wieloma bezsensownymi wydarzeniami. Akcja rozkręca się w naprawdę żółwim
tempie. Pierwsze 30 min. są tak nudne, że oglądanie ich to istna katorga. Mimo
wszystko obraz kilkakrotnie mnie zaskoczył, zarówno pozytywnie, jaki i
negatywnie. Humor zawarty w tym filmie opiera się na mało zabawnych i raczej
niskich lotów żartach.
Aktorstwo przedstawia całkiem dobry poziom i nieco
poprawia moją ocenę tego obrazu. Niestety, zawiodłam się na Johnny’m Depp’ie,
odtwórcy roli wampira-kobieciarza. Mimiką twarzy i gestami często nie potrafił
odpowiednio ukazać tego, co czuje. Grał prawie nieustannie z kamienną twarzą.
Według mnie lepiej znalazłby się w ‘normalniejszej’ roli, których w jego
dorobku ostatnio jest bardzo niewiele. Moim zdaniem najlepiej spisała się Eva Green. Świetnie
zagrała uwodzicielską Angelique, która potrafiła manipulować innymi. Udało się
wyrazić emocje targające bohaterką, nienawiść i miłość, którymi darzyła
Barnabasa. Znakomita Helena Bonham Carter stworzyła interesującą kreację
psychiatry dr Julie Hoffman, która chciała spełnić swoje sekretne marzenie.
Również dobrze wypadła Michelle Pfeiffer, która doskonale pokazała
nieustępliwość i zaradność, dzięki którym Elizabeth Collins cieszyła się autorytetem
w rodzinie. Moim zdaniem postacie są zbyt podkolorowane i bardzo
nienaturalne. Wydaje mi się, jakby twórcy chcieli z każdej z nich zrobić
odmieńca, przez co niemal każdy bohater jest dziwaczny w złym tego słowa
znaczeniu.
Scenografia, charakteryzacja i kostiumy są dobrze raczej odpowiednio dopasowane. Muzyka Danny’ego Elfmana nie zrobiła na mnie wrażenia. W niektórych momentach zupełnie nie pasuje do tego, co się dzieje na ekranie. Niekiedy odczuwałam jej dotkliwy brak. Kompozycje są bardzo przeciętne.
„Mroczne Cienie” rozczarowały mnie, spodziewałam się
dobrej, czarnej komedii. Uważam, że nie film jest wart uwagi i seans można
sobie bez wyrzutów sumienia darować.
Ocena: 4/10
No cóż, nadal chcę obejrzeć.
OdpowiedzUsuńFilm jest dobry, ale jak na Burtona jednak rozczarowuje. Bo jakby oddzielić od "Mrocznych cieni" Tima, to mamy prostą historię z przymrużeniem oka. Eva jest rewelacyjna, Johnny już nie pierwszej świeżości (nie zaskakuje).
OdpowiedzUsuńNajlepiej jakby ograniczyć reżyserowi budżet, wtedy kreatywność by zyskała drugą młodość.
Fabuła nie powala, ale to nie wina Burtona, tylko pomysłodawców serialu o tym tytule, na podstawie którego Burton film nakręcił. Z resztą - w większości - się zgadzam. Rozczarowujące to wszystko bardzo.
OdpowiedzUsuńMało mnie interesuje ten film. Pewnie dlatego, że nie przepadam za Burtonem i przemielonym w tej chwili Deppem.
OdpowiedzUsuń