piątek, 25 maja 2012

Mroczne Cienie (2012), czyli historia dziwnej rodziny

tytuł oryginalny: Dark Shadows
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Seth Grahame-Smith
muzyka: Danny Elfman
produkcja: USA
gatunek: fantasy, horror, komedia

„Mroczne Cienie” to niezbyt interesująca, ale trochę zadziwiająca produkcja w reżyserii Tima Burtona. Opowiada dziwną i według mnie zbyt skomplikowaną historię człowieka, który popełnił niewybaczalny błąd i został skazany na wieczne potępienie.

Żyjący w XVIII wieku  Barnabas Collins (Johnny Depp) cieszy się ogromnym bogactwem i wpływami. Zyski czerpie głównie z rybołówstwa. Ma wszystko, co jest mu potrzebne do szczęścia. Odkrywa nawet swoją prawdziwą miłość, młodą Josette duPres (Bella Heathcote). Jego największa wada to słabość do kobiet. Mężczyzna ma romans z tajemniczą Angelique Bouchard (Eva Green). Kobieta che okręcić go sobie wokół palca, lecz ten łamie jej serce. Okazuje się, że kobieta jest potężną czarownicą. Z zemsty niszczy szczęśliwe życie rodziny Barnabasa, a jego zamienia w wampira. Mieszkańcy na czele z dawną kochanką zwracają się przeciwko niemu i grzebią go żywcem. Po niespełna 200 latach, w 1972 roku Collins zostaje odkopany i uwolniony. Odkrywa, że świat uległ ogromnym zmianom, do których musi się przyzwyczaić. Postanawia wrócić do swojego rodzinnego miasta i posiadłości, którą zamieszkują teraz jego potomkowie. Barnabas dowiaduje się, że zdominowany przez konkurencję rybny biznes upadł, a Collinsowie stracili niemal cały majątek i wpływy. Wampir stara się im pomóc ponownie rozkręcić interes i przywrócić rodzinie niegdyś utraconą pozycję. Na jego drodze staje przebiegła Angelique Bouchard, która za wszelką cenę pragnie go odzyskać.


W XX wieku głową rodziny Collinsów jest zaradna i stanowcza Elizabeth (Michelle Pfeiffer). Mieszka ze swoją zbuntowaną córką, Carolyn (Chloë Grace Moretz), z samolubnym i żądnym pieniędzy bratem, Roger’em (Jonny Lee Miller), jego mało rozmownym synem Davidem (Gulliver McGrath). Towarzyszy im również posłuszny pomocnik, Wille Loomis (Jackie Earle Haley), alkoholiczka dr Julia Hoffman (Helen Bonham Carter) oraz guwernantka, spokojna Victoria Winters (Bella Heathcote). Collinsowie z pozoru wydają się być normalną rodziną. Jednak każdy z nich ukrywa jakiś sekret i ma swoje ukryte, często nikczemne plany.

Na seans wybrałam się głównie ze względu na obdarzonego ogromną wyobraźnią Tima Burtona. Bardzo cenię jego produkcje za stronę wizualną i artystyczną. Reżyser jest dokładny w tworzeniu swojego filmowego świata. Bardzo stara się zachwycić widza niepowtarzalnością i urokiem. Często zadziwia również pomysłem i fabułą. Mimo oryginalności, której bezsprzecznie Burtonowi nie brakuje, mam wrażenie, że w „Mrocznych Cieniach” starał się, jakby na siłę umieścić jak najwięcej niezwykłych elementów i tajemniczych postaci. Muszę przyznać, że nie wyszło mu to najlepiej.


Dzieło jest nieznośnie przeciętne i niezbyt ciekawe. Klimat nie zachwyca, wszystko wydaje się być nieco kiczowate. Fabuła to banalny zlepek różnych obrazów, które czasami kompletnie nie mają sensu i do siebie nie pasują. Niezły pomysł nie stworzył dobrej podstawy dla tej produkcji. „Mroczne Cienie” nie wywołują praktycznie żadnych emocji oprócz zdziwienia, które pojawiło się w moim przypadku kilkakrotnie. Konstrukcja scenariusza jest prosta i niepotrzebnie doprawiona wieloma bezsensownymi wydarzeniami. Akcja rozkręca się w naprawdę żółwim tempie. Pierwsze 30 min. są tak nudne, że oglądanie ich to istna katorga. Mimo wszystko obraz kilkakrotnie mnie zaskoczył, zarówno pozytywnie, jaki i negatywnie. Humor zawarty w tym filmie opiera się na mało zabawnych i raczej niskich lotów żartach.



Aktorstwo przedstawia całkiem dobry poziom i nieco poprawia moją ocenę tego obrazu. Niestety, zawiodłam się na Johnny’m Depp’ie, odtwórcy roli wampira-kobieciarza. Mimiką twarzy i gestami często nie potrafił odpowiednio ukazać tego, co czuje. Grał prawie nieustannie z kamienną twarzą. Według mnie lepiej znalazłby się w ‘normalniejszej’ roli, których w jego dorobku ostatnio jest bardzo niewiele. Moim zdaniem najlepiej spisała się Eva Green. Świetnie zagrała uwodzicielską Angelique, która potrafiła manipulować innymi. Udało się wyrazić emocje targające bohaterką, nienawiść i miłość, którymi darzyła Barnabasa. Znakomita Helena Bonham Carter stworzyła interesującą kreację psychiatry dr Julie Hoffman, która chciała spełnić swoje sekretne marzenie. Również dobrze wypadła Michelle Pfeiffer, która doskonale pokazała nieustępliwość i zaradność, dzięki którym Elizabeth Collins cieszyła się autorytetem w rodzinie. Moim zdaniem postacie są zbyt podkolorowane i bardzo nienaturalne. Wydaje mi się, jakby twórcy chcieli z każdej z nich zrobić odmieńca, przez co niemal każdy bohater jest dziwaczny w złym tego słowa znaczeniu.

Scenografia, charakteryzacja i kostiumy są dobrze raczej odpowiednio dopasowane. Muzyka Danny’ego Elfmana nie zrobiła na mnie wrażenia. W niektórych momentach zupełnie nie pasuje do tego, co się dzieje na ekranie. Niekiedy odczuwałam jej dotkliwy brak. Kompozycje są bardzo przeciętne.

„Mroczne Cienie” rozczarowały mnie, spodziewałam się dobrej, czarnej komedii. Uważam, że nie film jest wart uwagi i seans można sobie bez wyrzutów sumienia darować.
Ocena: 4/10

4 komentarze:

  1. No cóż, nadal chcę obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Film jest dobry, ale jak na Burtona jednak rozczarowuje. Bo jakby oddzielić od "Mrocznych cieni" Tima, to mamy prostą historię z przymrużeniem oka. Eva jest rewelacyjna, Johnny już nie pierwszej świeżości (nie zaskakuje).
    Najlepiej jakby ograniczyć reżyserowi budżet, wtedy kreatywność by zyskała drugą młodość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fabuła nie powala, ale to nie wina Burtona, tylko pomysłodawców serialu o tym tytule, na podstawie którego Burton film nakręcił. Z resztą - w większości - się zgadzam. Rozczarowujące to wszystko bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mało mnie interesuje ten film. Pewnie dlatego, że nie przepadam za Burtonem i przemielonym w tej chwili Deppem.

    OdpowiedzUsuń