scenariusz: Dany Boon
muzyka: Philippe Rombi
produkcja: Francja, Belgia
gatunek: komedia
„Nic do ocelnia” to kolejna komedia autorstwa Dany’ego
Boona, który pełni funkcję reżysera, scenarzysty i oczywiście aktora. Ponownie
wyśmiewa powszechnie panujące stereotypy i poglądy. Wydawało się, że śmieszne
postacie, garść żartów i niezwykłe miejsce, w którym toczy się akcja, jest
przepisem na zabawną produkcję. Tak stało się w przypadku genialnego „Jeszcze dalej niż północ”. Niestety, dla tego filmu ta recepta na sukces się nie
sprawdziła.
1 stycznia 1993 roku następuje zniesienie granic celnych
w Unii Europejskiej. Posterunki graniczne, francuski Courquain i belgijski
Koorkin, wkrótce zostaną zlikwidowane. Pracujący w nich do tej pory ludzie są z
tego powodu niezadowoleni i smutni. Zamiast nich pojawi się patrol w postaci
Belga i Francuza. Do tej roli zostaje wyznaczony Belg, frankofob, Ruben
Vandevoorde (Benoît Poelvoorde). Jego francuskim towarzyszem staje się
dobrotliwy Mathias Ducatel (Dany Boon). Przy pomocy zdezelowanego,
rozpadającego się, starego Renault Sedana rozpoczynają swoją nową pracę,
polegającą na kontrolowaniu terenów po obu stronach granicy. Początkowo
mężczyźni nie mogą dojść do porozumienia. Ruben widzi w Mathias’ie tylko odwiecznego
wroga. Francuz ukrywa też przed nim swoją miłość do siostry Belga, Louise
(Julie Bernard). Dzięki swojej nowej pracy stosunki między mężczyznami ulegają
poprawie.
„Nic do oclenia” jest raczej przeciętnym i mało
interesującym dziełem. Przyjemnie się go ogląda, ale moim zdaje nadaje się
tylko do jednokrotnego seansu. Pomysł na ten film jest wspaniały, dlatego myślę,
że ma wielki, niewykorzystany potencjał. Historia stanowi świetną podstawę i
jest naprawdę bardzo oryginalna. Produkcja jest jednak niesamowicie nużąca. Twórcom, mimo wielu
usilnych prób, nie udaje się zaciekawić widza. Film nie wywołuje praktycznie
żadnych emocji, oprócz śmiechu pojawiającego się co kilkadziesiąt minut (za
rzadko!). Muszę przyznać, że czasami moje myśli odbiegały od tego, co się
działo na ekranie. To jedna ze słabszych komedii jakie widziałam. Plus należy się jednak za to, że przykuwa uwagę niezwykłymi, różnorodnymi, dziwnymi osobami, które napotykają na swej drodze główni bohaterowie. Humor zawarty w tej produkcji wydaje się być jednak trochę prymitywny i niskich lotów.
Najmocniejszym punktem jest brawurowe aktorstwo. Dany Boon
ponownie zachwycił, doskonale zagrał poczciwego i życzliwego Francuza. Jednak
największe ukłony kieruję w kierunku Bienoîta Poelvoorde, którego do tej pory
kojarzyłam tylko z roli Brutusa z „Asterix’a na olimpiadzie”. Znakomicie
potrafił ukazać wybuchowy charakter swojego bohatera, dzięki temu udało mu się
wykreować genialną postać. Scenariusz przedstawia raczej średni poziom. Dialogi momentami
wydają się być przydługie, nudne i rozwlekłe. Mimo to, można znaleźć sporo całkiem
ciekawych i śmiesznych scen (np. naprawienie Renaulta Sedana, pościg za Jacques’em
na autostradzie, a szczególnie Ruben wciąż wymachujący pistoletem). Niektóre
wydarzenia są według mnie zupełnie niepotrzebne i tylko komplikują całą, i tak
nieciekawą, akcję. Jednym z niewielu dobrych elementów w tym filmie jest
przyjemna muzyka. Stanowi doskonałe tło i nadaje szybsze tempo bardzo
powolnym wydarzeniom.
Jako wielbicielka „Jeszcze dalej niż północ” czuję się
zawiedziona. Mimo wszystko myślę, że „Nic do oclenia” to lekka i całkiem znośna
komedia. Moim zdaniem nie jest godna uwagi, dlatego z seansu można spokojnie zrezygnować. Raczej nie polecam.
Ocena: 5/10
Straszna kiszka
OdpowiedzUsuń