scenariusz: Tony Kushner
muzyka: John Williams
produkcja: USA
gatunek: biograficzny, polityczny
Poważna tematyka, najlepiej polityczna, drobiazgowo
dopracowany scenariusz, wymuskane kostiumy i scenografia, kilka genialnych
kreacji aktorskich, chłodna kolorystyka, a wszystko przesiąknięte patosem –
recepta na oscarowy sukces? Na pewno sprawdza się ona w przypadku najnowszej
produkcji Stevena Spielberga pt. „Lincoln”. Została odznaczona aż 12
nominacjami do tej statuetki.
Akcja
rozgrywa się w 1865 roku w czasie wojny secesyjnej. Abraham Lincoln (Daniel
Day-Lewis) za wszelką cenę pragnie wprowadzić do konstytucji 13. poprawkę,
która zniosłaby niewolnictwo. Według prezydenta nowe prawo powinno zostać
uchwalone przed końcem konfliktu, a pokój najwyraźniej zostanie zawarty za
kilka miesięcy. Lincoln jest zdeterminowany, ale jego poglądy spotykają się z
dużym sprzeciwem, głównie mieszkańców konserwatywnego Południa. Jego żona Mary
Todd Lincoln (Sally Field) stara się go wspierać i cierpliwie znosić jego
decyzje.
„Lincoln” to bez wątpienia film zrealizowany z wielkim
rozmachem. Wszystko wydaje się tu wymuskane i ‘idealne’. Twórcy na siłę starają
się doprowadzić do perfekcji każdy, nawet najdrobniejszy element. Akcja
rozgrywa się wręcz ślamazarnie. Nie wciąga, choć chwilami przykuwa uwagę. Fabuła
nie zaciekawiła mnie ani nie zaintrygowała. Nie wywołała we mnie praktycznie
żadnych głębszych emocji. Nie jestem więc usatysfakcjonowana. Dzieło kuleje jednak najbardziej od strony scenariusza.
Historia nie nudzi, ale jest niezwykle nużąca. Wiele scen okazało się niepotrzebnie
przydługich. Bohaterowie rozmawiają cały czas, właściwie to jedyne źródło
akcji. Ciągłe obrady w ciemnych gabinetach, pokojach i na sali sądowej po
pewnym czasie stają się dość monotonne. Spodobał mi się wątek najstarszego syna
prezydenta granego przez Josepha Gordon-Levitta. Niestety zostaje on szybko
zepchnięty na dalszy plan. W końcu to 13 poprawka ma odgrywać tu główną rolę.
Gra aktorska to zdecydowanie najwybitniejszy element tej
produkcji. Daniel Day-Lewis, który wcielił się w tytułową rolę zagrał
fenomenalnie. Niesamowicie wczuł się w bohatera i okazał się naprawdę
wiarygodny. Wszystkie jego gesty wydają się doskonale opanowane. Zachowuje się
bardzo naturalnie, nawet opowiadając zabawne anegdotki na poruszany właśnie
temat. Day-Lewis’owi kroku dotrzymuje popisowa Sally Field. Mary
próbuje być cierpliwa, ale często ma własne zdanie niż jej mąż i nie waha się
mu tego uświadomić. Aktorka spisała się wspaniale i zaliczyła genialny występ. Na
drugim planie pojawia się również Tommy Lee Jones jako Thaddeus Stevens.
Poradził sobie znakomicie w roli polityka nie unikającego ciętych ripost. W „Lincolnie” na uwagę zasługuje perfekcyjna strona
wizualna. Doskonałe kostiumy i świetnie skomponowana scenografia stanowią
ciekawe tło dla filmu. Niestety, klimat wydał mi się chłodny i przez to nieco
odpychający. Zdjęcia mają surowe barwy, choć w większości są bardzo dobre.
Czy obraz Spielberga zgarnie najwięcej statuetek na
tegorocznej gali oscarowej? Wątpię. Posypał się grad nominacji, wiele z nich
wydaje się zbyt oczywistych. Choć nagroda dla Daniela Day-Lewisa byłaby w pełni
zasłużona.
„Lincoln” to dzieło niezachwycające i średnio interesujące.
Określiłabym je jako idealny film historyczny z brawurowym aktorstwem – pełen podniosłości,
ale niewiele ponadto.
Ocena: 6/10
O, widzę kolejna recenzja "Lincolna". Cóż, widzę, że sądzimy podobnie. Poza naprawdę konkretnym aktorstwem, czegoś zabrało temu filmowi. Mnie zwyczajnie znudził.
OdpowiedzUsuńArchibald Sofia
Niestety zgadzam się. Film był bardzo monotonny i mnie w ogóle nie wciągnął. Chociaż trzeba przyznać, że mimo wszystko wyróżnia się on spośród (wielu) mało ambitnych produkcji Hollywoodu. Czytałam, że Spielberg przez wiele lat bardzo starannie przygotowywał się do realizacji i faktycznie widać to w każdym opracowanym szczególe filmu. Ale jednak czegoś tam brakowało.
OdpowiedzUsuńŻaden film nie powinien męczyć ani nudzić. W końcu podczas oglądania widzowie oczekują przede wszystkim rozrywki, wytchnienia i refleksji.
A ja uważam, że tym razem Daniel Day-Lewis powinien ustąpić miejsca dla Joquina Phoenixa, który w "Mistrzu" zagrał dużo lepszą rolę. Choć jak wszyscy mówią, stanie się tak, jak wszyscy przewidują - Day-Lewis z trzecią statuetką :) Sam film no nudny, nudny, nudny i tak można by było cały czas :) Choć 12 nominacji bym mu nie dał, faktycznie na niektóre zasłużył :))
OdpowiedzUsuństraszna nuda
OdpowiedzUsuńHeh, komentarz kurtularnego jak najbardziej adekwatny:)
OdpowiedzUsuńZa to, co do Pawła - też uważam, że Phoenix zagrał lepszą rolę, ale w życiu nie zgodzę się, że dużo lepszą. Day-Lewis to prawdziwy aktorski mistrz, który Lincolna zagrał fenomenalnie. Wystarczy porównać sobie tę rolę chociażby z występem w Aż poleje się krew, by dostrzec cały kunszt Day-Lewisa. Phoenix natomiast w Mistrzu zagrał rolę życia, wspiął się na sam szczyt swoich umiejętności, dla mnie był najlepszy w 2012.
Dzięki za recenzję, wybieram się na ten film :)
OdpowiedzUsuń