sobota, 16 lutego 2013

Lincoln (2012), czyli o zniesieniu niewolnictwa

reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Tony Kushner
muzyka: John Williams
produkcja: USA
gatunek: biograficzny, polityczny

Poważna tematyka, najlepiej polityczna, drobiazgowo dopracowany scenariusz, wymuskane kostiumy i scenografia, kilka genialnych kreacji aktorskich, chłodna kolorystyka, a wszystko przesiąknięte patosem – recepta na oscarowy sukces? Na pewno sprawdza się ona w przypadku najnowszej produkcji Stevena Spielberga pt. „Lincoln”. Została odznaczona aż 12 nominacjami do tej statuetki.

Akcja rozgrywa się w 1865 roku w czasie wojny secesyjnej. Abraham Lincoln (Daniel Day-Lewis) za wszelką cenę pragnie wprowadzić do konstytucji 13. poprawkę, która zniosłaby niewolnictwo. Według prezydenta nowe prawo powinno zostać uchwalone przed końcem konfliktu, a pokój najwyraźniej zostanie zawarty za kilka miesięcy. Lincoln jest zdeterminowany, ale jego poglądy spotykają się z dużym sprzeciwem, głównie mieszkańców konserwatywnego Południa. Jego żona Mary Todd Lincoln (Sally Field) stara się go wspierać i cierpliwie znosić jego decyzje. 


„Lincoln” to bez wątpienia film zrealizowany z wielkim rozmachem. Wszystko wydaje się tu wymuskane i ‘idealne’. Twórcy na siłę starają się doprowadzić do perfekcji każdy, nawet najdrobniejszy element. Akcja rozgrywa się wręcz ślamazarnie. Nie wciąga, choć chwilami przykuwa uwagę. Fabuła nie zaciekawiła mnie ani nie zaintrygowała. Nie wywołała we mnie praktycznie żadnych głębszych emocji. Nie jestem więc usatysfakcjonowana. Dzieło kuleje jednak najbardziej od strony scenariusza. Historia nie nudzi, ale jest niezwykle nużąca. Wiele scen okazało się niepotrzebnie przydługich. Bohaterowie rozmawiają cały czas, właściwie to jedyne źródło akcji. Ciągłe obrady w ciemnych gabinetach, pokojach i na sali sądowej po pewnym czasie stają się dość monotonne. Spodobał mi się wątek najstarszego syna prezydenta granego przez Josepha Gordon-Levitta. Niestety zostaje on szybko zepchnięty na dalszy plan. W końcu to 13 poprawka ma odgrywać tu główną rolę.


Gra aktorska to zdecydowanie najwybitniejszy element tej produkcji. Daniel Day-Lewis, który wcielił się w tytułową rolę zagrał fenomenalnie. Niesamowicie wczuł się w bohatera i okazał się naprawdę wiarygodny. Wszystkie jego gesty wydają się doskonale opanowane. Zachowuje się bardzo naturalnie, nawet opowiadając zabawne anegdotki na poruszany właśnie temat. Day-Lewis’owi kroku dotrzymuje popisowa Sally Field. Mary próbuje być cierpliwa, ale często ma własne zdanie niż jej mąż i nie waha się mu tego uświadomić. Aktorka spisała się wspaniale i zaliczyła genialny występ. Na drugim planie pojawia się również Tommy Lee Jones jako Thaddeus Stevens. Poradził sobie znakomicie w roli polityka nie unikającego ciętych ripost. W „Lincolnie” na uwagę zasługuje perfekcyjna strona wizualna. Doskonałe kostiumy i świetnie skomponowana scenografia stanowią ciekawe tło dla filmu. Niestety, klimat wydał mi się chłodny i przez to nieco odpychający. Zdjęcia mają surowe barwy, choć w większości są bardzo dobre.

Czy obraz Spielberga zgarnie najwięcej statuetek na tegorocznej gali oscarowej? Wątpię. Posypał się grad nominacji, wiele z nich wydaje się zbyt oczywistych. Choć nagroda dla Daniela Day-Lewisa byłaby w pełni zasłużona.

„Lincoln” to dzieło niezachwycające i średnio interesujące. Określiłabym je jako idealny film historyczny z brawurowym aktorstwem – pełen podniosłości, ale niewiele ponadto.
Ocena: 6/10

6 komentarzy:

  1. O, widzę kolejna recenzja "Lincolna". Cóż, widzę, że sądzimy podobnie. Poza naprawdę konkretnym aktorstwem, czegoś zabrało temu filmowi. Mnie zwyczajnie znudził.
    Archibald Sofia

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety zgadzam się. Film był bardzo monotonny i mnie w ogóle nie wciągnął. Chociaż trzeba przyznać, że mimo wszystko wyróżnia się on spośród (wielu) mało ambitnych produkcji Hollywoodu. Czytałam, że Spielberg przez wiele lat bardzo starannie przygotowywał się do realizacji i faktycznie widać to w każdym opracowanym szczególe filmu. Ale jednak czegoś tam brakowało.
    Żaden film nie powinien męczyć ani nudzić. W końcu podczas oglądania widzowie oczekują przede wszystkim rozrywki, wytchnienia i refleksji.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja uważam, że tym razem Daniel Day-Lewis powinien ustąpić miejsca dla Joquina Phoenixa, który w "Mistrzu" zagrał dużo lepszą rolę. Choć jak wszyscy mówią, stanie się tak, jak wszyscy przewidują - Day-Lewis z trzecią statuetką :) Sam film no nudny, nudny, nudny i tak można by było cały czas :) Choć 12 nominacji bym mu nie dał, faktycznie na niektóre zasłużył :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Heh, komentarz kurtularnego jak najbardziej adekwatny:)
    Za to, co do Pawła - też uważam, że Phoenix zagrał lepszą rolę, ale w życiu nie zgodzę się, że dużo lepszą. Day-Lewis to prawdziwy aktorski mistrz, który Lincolna zagrał fenomenalnie. Wystarczy porównać sobie tę rolę chociażby z występem w Aż poleje się krew, by dostrzec cały kunszt Day-Lewisa. Phoenix natomiast w Mistrzu zagrał rolę życia, wspiął się na sam szczyt swoich umiejętności, dla mnie był najlepszy w 2012.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za recenzję, wybieram się na ten film :)

    OdpowiedzUsuń