reżyseria: Emir Kusturica
scenariusz: David Atkins
muzyka: Goran Bregović
produkcja: Francja, USA
gatunek: dramat, fantasy, komedia
Do dziś miło wspominam mój pierwszy seans filmu „Czarny
kot, biały kot” (moja recenzja TUTAJ), który okazał się dużym zaskoczeniem i niezwykłym doświadczeniem.
Oczarowana wyjątkowym stylem Emira Kusturicy, postanowiłam sięgnąć po „Arizona
Dream”. Skończyłam je oglądać dopiero za drugim podejściem, ale warto było!
Wizja reżysera jest szalona, intrygująca i przesiąknięta absurdalnym humorem.
23-letni Nowojorczyk Axel Blackmar (Johnny Depp) pracuje
w urzędzie rybołówstwa. Zajmuje się znakowaniem ryb, do których ma wręcz
mistyczny stosunek. Pewnego dnia ulega namowom kuzyna Paula (Vincent Gallo) i przyjeżdża
do Arizony na ślub swojego wuja Leo (Jerry Lewis). Prowadzi on luksusowy salon
samochodowy, który pragnie przekazać Axel’owi. Wkrótce mężczyzna poznaje
ponętną i ekstrawagancką wdowę Elaine (Faye Dunaway) o niezaspokojonych
potrzebach seksualnych i jej pogrążoną w depresji pasierbicę Grace (Lili
Taylor), której wielką miłością są żółwie. Axel wdaje się romans ze starszą z
nich i jego kilkudniowy pobyt w Arizonie znacznie się przedłuża.
„Arizona Dream” to nietuzinkowa i surrealistyczna
produkcja. Emir dał popis swojej niebywałej wyobraźni i stworzył naprawdę spójne dzieło. Zrealizował je w fascynujący i groteskowy sposób oraz ze sporą dawką
ironii. Historia jest z pozoru banalna i niezbyt oryginalna, powoli okazuje się
jednak, że pierwsze wrażenie myli. Fabuła staje się coraz bardziej niesamowita
i absurdalna, a akcja nabiera szybszego tempa. Rozgrywa się w dziwnej scenerii,
scenografia jest intrygująca. Początkowo film nieco nudzi, ale później wciąga i
nie pozwala oderwać od siebie uwagi. Niepospolity humor stanowi nieodłączny
element tego dzieła. Komizm płynie tu nawet z najprostszych sytuacji. Wyjątkowo
rozbawił mnie występ Paula Legera. Bohater ukazał scenę filmową, w której uchyla się przed nadlatującym samolotem.
Scenariusz okazał się znakomity i ciekawy, a jego
największa zaleta to nieprzewidywalność. Nigdy nie wiadomo, co się dalej
wydarzy, a u Kusturicy wszystko wydaje się możliwe. Ryby unoszą się w powietrzu
i mają dwoje oczu po jednej stronie, ludzie nagle zaczynają latać. Fabuła zaskakuje
i zadziwia, mimo, że często brak w niej logiki i sensu. Nie wpływa to jednak
negatywnie na odbiór i rozumienie treści obrazu. Na ekranie panuje niekiedy chaos,
ale to zamierzony zabieg - twórcy mają wszystko pod kontrolą. Tego typu sceny
nadają dynamizmu całej akcji i stają się też źródłem największych
niedorzeczności (w tym wypadku liczy się to na plus). Wszyscy bohaterowie okazali się bardzo wyraziści i
barwni. Podkreśla to dziwna scena z urodzin Elaine. Ona, Axel, Grace i Paul
siedzą razem w pokoju i rozmawiają jak chcieliby umrzeć. Nie do wiary, ile to
mówi o nich samych.
Nie ukrywam, że gra aktorska zrobiła na mnie naprawdę
duże wrażenie. Johnny Depp w roli Axela spisał się wspaniale, mimo wielu wad,
jego postać darzę sympatią. Brawurowo zagrał niedojrzałego i naiwnego
marzyciela, który podejmuje romans ze starszą kobietą. Pragnie stworzyć z nią
ustabilizowany związek, co od początku wydaje się niemożliwe. Uważam, że to
jeden z lepszych występów Depp’a i na pewno na długo zapadnie mi w pamięć. Warto zwrócić też uwagę na Faye Dunaway, która wcieliła
się w rolę nieposkromionej Elaine. Moim zdaniem poradziła sobie bardzo dobrze i
wykreowała tak denerwującą i rozhisteryzowaną bohaterkę jak to tylko możliwe.
Zachowanie wdowy i jej wymysły sprawiają jednak, że wkrótce okazuje się nie do
zniesienia również dla widza. Znakomicie wypadła Lili Taylor, jej Grace wydała mi się
najbardziej intrygującą postacią. Jest nieszczęśliwa i nie czerpie radości z
życia. Uwielbia grać na akordeonie, czym wprawia wszystkich w złość i kocha
żółwie. Jej wątek zostaje rozwiązany w dość zaskakujący, choć wydawałoby się, jedyny
dobry dla niej sposób. Goran Bregović stworzył cudowną i wyrazistą muzykę do tej
produkcji. Nadaje jej specyficzny klimat i pomaga opowiedzieć historię. Utwory to równie niezwykłe kompozycje co sama fabuła. Właśnie dlatego razem tak
świetnie współgrają i dopełniają się.
„Arizona Dream” to cudaczna podróż, w której fantazja
niekiedy przenika się z rzeczywistością. Polecam, choć produkcja na pewno nie
trafi do wszystkich.
Ocena: 8/10
niedawno oglądałam :) mam podobne wrażenia co Ty,było to moje pierwsze spotkanie z E. Kusturica ale jestem pewna że będę częściej do niego zaglądać
OdpowiedzUsuńNiestety, wstyd się przyznać, ale jeszcze Kusturicy nie oglądałem, choć w planach mam od dawna. Ale jak zacznę, to wlaśnie od tego filmu.
OdpowiedzUsuńMnie ten film kusi z powodu Faye Dunaway, która bardzo podobała mi się w "Bonnie and Clyde".
OdpowiedzUsuń