piątek, 3 maja 2013

Królewska Krew. Wieża Elfów - Michael J. Sullivan

„Królewska Krew. Wieża Elfów” to pierwszy i drugi tom „Odkryć Riyrii”, łotrzykowskiej serii fantasy autorstwa debiutanta, Michaela J. Sullivana. Tym, co na pierwszy rzut oka wyróżnia tę książkę od innych okazuje się objętość. Ma ona bowiem grubość aż 728 stron, na których historia zalicza zarówno wzloty, jak i upadki. Nie jest to genialna i wysublimowana powieść, ale naprawdę dobra i przyjemna rozrywka.

Przyjaciele, Hadrian Blackwater i Royce Melborn są znani jako duet Ryiria – sprawni i niebezpieczni złodzieje. Działają zazwyczaj nielegalnie i nie wahają się przed złamaniem prawa, gdy klienci ofiarują im sowite wynagrodzenie. Nie są jednak bezwzględnymi zabójcami, niekiedy zachowują się bardziej jak rycerze. Przypadkowo zostają uwikłani w misterny plan objęcia władzy. Oskarżeni o zabójstwo króla starają się pomóc prawowitemu następcy tronu i uratować jego siostrę przed śmiercią.

Pierwsza część swoją strukturą przypomina intrygę łotrzykowską, brakuje w niej jednak pomysłowości i ‘tego czegoś’, co przyciągnęłoby uwagę. Przyznam, że początki  były trudne – „Królewska Krew” dłużyła mi się niemiłosiernie. Raz, po raz odkładałam ją na półkę, ale uparłam się, że muszę ją wreszcie skończyć czytać. Ten tom zupełnie mnie nie porwał, traktuję go raczej jako przedsmak dla kolejnej opowieści. Akcja rozgrywa się wokół rodziny królewskiej – zabójstwa władcy, podróży Ryirii i księcia Alrica oraz tajemniczych poczynań jego siostry, Aristy. Fabuła jest monotonna i nieporywająca, zwroty akcji wydały mi się mierne i niespektakularne. Wydarzenia są raczej przewidywalne, a konwencja nie zadziwia i nie wywołuje praktycznie żadnych emocji. Dość szybko można się jednak utożsamić z głównymi bohaterami.

Gdy dotarłam do „Wieży Elfów”, okazało się, że może być już tylko lepiej. Drugim tomem Sullivan trafił do mnie w stu procentach! Brak tu typowych łotrzykowskich przygód, jest to fascynująca historia fantasy. Fabuła okazała się dynamiczna i naprawdę tajemnicza, absorbuje i zapada w pamięć. Pomimo tego, że akcja toczy się głównie w małej wiosce, zdumiewa i porusza wyobraźnię. Mamy tu dziwnego potwora, którego trzeba powstrzymać przed zgładzeniem mieszkańców. Ostatecznie, walka z nim stanowi także pretekst do odnalezienia spadkobiercy i przejęcia władzy. Intryga została sklecona mistrzowsko i okazała się dużym zaskoczeniem. Tom drugi zdumiewa, zaciekawia i nie pozwala się oderwać. Zabiera czytelnika w niesamowitą przygodę, w której nie ma miejsca na nudę.

Styl pisarski Sullivana jest raczej przystępny i dobry w odbiorze, jednak mam kilka uwag. Mnogość nazw miast, krain, imion naprawdę przytłacza i nie sposób ich wszystkich zapamiętać. Czasami ciężko się odnaleźć w gąszczu miejsc i postaci. Autor stara się opowiedzieć jak najwięcej o historii swojego świata, ale robi to w sposób nieco chaotyczny i niezbyt interesujący. W tym względzie nie sili się on na oryginalność, mamy tu sztandarowych przedstawicieli nurtu fantasy: królów, wojowników, elfy, krasnoludy, czarnoksiężników i nadzwyczajne stwory. Nie chcę tu jednak krytykować wykreowanych przez autora bohaterów, ponieważ to oni stanowią najbardziej intrygujący element tego dzieła.

Już na wstępie dostajemy dużą galę postaci, choć wydają się jeszcze jednowymiarowe. Początkowo, Royce i Hadrian nie zwracają uwagi, niby są przyjaciółmi, ale zachowują się dosyć sztucznie. Mam wrażenie, że pewne napięcie pomiędzy nimi pęka dopiero wraz z rozwojem akcji. Autor, poprzez czyny, a nie opisy, pokazuje jak bardzo się od siebie różnią. Royce to ten niższy, zwinny, szybki i sprytniejszy, a Hadrian – bardziej honorowy, opanowany, pomysłowy. Obaj świetnie walczą na miecze i potrafią się obronić. Później dowiadujemy się również nieco o ich pochodzeniu, co zwiększa apetyt na kolejne części. Duet złodziei łatwo można darzyć sympatią i nie sposób im nie kibicować. Ich przygody stają się motorem napędzającym całą akcję, dzięki temu książka w końcu potrafi wciągnąć.

Bardziej niezwykłe okazują się jednak postacie drugoplanowe. Każdy z nich jest barwny, a przede wszystkim niejednoznaczny. Moim zdaniem to największa zaleta tej powieści – bohaterów nie można łatwo sklasyfikować, określając, że jeden jest zły, a drugi dobry. Kierują się oni własnym intencjami, często zupełnie sprzecznymi ze sobą. Nie ma tu, więc oczywistego czarnego charakteru, wszyscy są w jakiś sposób fascynujący. Najbardziej złożonym wydaje się Esrahaddon, którego zamiarów nigdy nie da się do końca przewidzieć. W obu tomach czarnoksiężnik ukazał inne oblicza i chyba nikt nie jest pewien, jak wielką potęgą dysponuje i przeciw komu ją wykorzysta. Księżniczka Arista i Thrace, zdeterminowana dziewczyna z wioski Dahlgren to właściwie jedyne kobiece bohaterki, które odegrały znaczące role w tej powieści. Nie ma w niej również, jak to często bywa, płomiennego wątku miłosnego. „Odkryciom Ryirii” zdecydowanie wychodzi to na dobre.

Sullivan stworzył porządne i dość dopracowane powieści fantasy, po które warto sięgnąć. Kolokwialnie mówiąc: „szału nie ma”, ale przy „Wieży Elfów” bawiłam się naprawdę przednio.
Ocena: 4/6

1 komentarz:

  1. Średnio mi Sullivan podchodzi. To taki rodzaj fantastyki, którą dobrze się czyta, ale szybko się o niej zapomina.

    OdpowiedzUsuń