Najlepszy film: „Koneser”
„Koneser” stanowi fascynujące i nieco melancholijne studium
samotności. Giuseppe Tornatore powoli i sprawnie, niczym doświadczony malarz,
snuje zadziwiającą historię. W tytułową rolę wcielił się Geoffrey Rush, który po
raz kolejny udowodnił swój ogromny talent aktorski. Wykreował charyzmatycznego
i nietuzinkowego bohatera, pełnego gracji i lekkiej nonszalancji. Żyje we
własnym, niedostępnym dla innych świecie, w którym najważniejszą wartością
okazuje się wszechobecna sztuka. Fabuła wywołuje wiele emocji, jest doskonale
skonstruowana i spójna. Najcenniejszy aspekt, jaki ma do zaoferowania film to
cudowny klimat. Uwagę zwraca drobiazgowość i barwność scenografii; zachwyca niezliczona
liczba pięknych dzieł malarskich, intrygujące rzeźby i wiekowe meble.
Niezapomniane wrażenia artystyczne zapewnia nie tylko wspaniała warstwa
wizualna, ale i niezwykła ścieżka dźwiękowa autorstwa Ennia Morricone.
Nawet znakomicie dobrana i doświadczona obsada nie zawsze
jest gwarancją filmowego sukcesu. Robert de Niro, Diane Keaton i Susan Sarandon
nie podołali głupocie i niskiemu poziomowi „Wielkiego wesela”. Główny problem
stanowi beznadziejny, wtórny i do bólu przewidywalny scenariusz, który opiera
się tylko i wyłącznie na wulgarnych dowcipach. Humor jest nieśmieszny i
niesmaczny, a więc film nie spisuje się nawet jako niezobowiązująca komedia.
Składają się na niego żałosne sceny, nic niewnosząca fabuła, niemiłosiernie
przerysowane i banalne postacie. Opieranie się na stereotypach i brak
jakichkolwiek zahamowań twórców powoduje, że seans staje szybko niemal
niestrawny. Jedyną zaletą okazuje się ładna scenografia i kostiumy.
Najbardziej wyczekiwany film: „Hobbit: Pustkowie Smauga”
Minęło już 10 lat odkąd Peter Jackson zabrał nas w niezapomnianą
i długą podróż do Śródziemia za sprawą genialnej trylogii „Władca Pierścieni”. Reżyser
sam najwyraźniej stęsknił się za światem, który powołał do życia ze stron
powieści J.R.R Tolkiena. Początkowo się nie zgadzał, ale w końcu zdecydował się
nakręcić kolejną trylogię. W grudniu 2012 roku mieliśmy okazję powrócić do tej
niezwykłej krainy podczas seansu filmu „Hobbit: Niezwyła podróż”, a rok później doczekaliśmy się premiery kolejnej
części. „Pustkowie Smauga” nie jest filmem wybitnym czy nawet oddaną
ekranizacją. Myślę, że przymykając oko na pewne nieścisłości, przekombinowaną
fabułę i niepotrzebne postaci, można się naprawdę dobrze bawić. Historię o
Bilbie Baggins’ie darzę ogromnym sentymentem, a aktora odgrywającego jego rolę,
Martina Freemana, wyjątkową sympatią. Prawie trzy godzinny seans sprawił mi
prawdziwą przyjemność i zapewnił ciekawe wrażenia.
Najbardziej niepotrzebny film: „Jeździec znikąd”
„Jeździec znikąd” nie jest pełnokrwistym westernem, ba,
nawet nie chce aspirować do takiego miana. To raczej typowy przykład efektownej
produkcji przygodowej przeznaczonej wyłącznie chwilowej rozrywce. Właściwie nie
ma odpowiedniej grupy odbiorców, do której może być kierowana: za brutalna dla
dzieci, zbyt przewidywalna dla starszych. Służące podtrzymaniu dynamicznego
tempa sceny niekończących się pogoni i ucieczek okazują się oklepane i
niezadziwiające. Twórcom nie udało się uniknąć także dłużyzn i absurdów
fabularnych Jedynie finałowa akcja zwraca uwagę sprawnym montażem, znakomitą ścieżką
dźwiękową i malarskością ujęć. Produkcja nie prezentuje właściwie nic nowego. Motywy bohaterów są bezsensowne i schematyczne, ich przemiany – zupełnie
niewiarygodne, a relacje – sztuczne. Walka z ludzką pazernością,
niesprawiedliwością, do bólu przewidywalnym i typowym czarnym charakterem
okazuje się słabym pomysłem Gore’a Verbinski’ego.
Największe przeżycie filmowe: „Grawitacja”
„Grawitacja”
stanowi cudowne i olśniewając wizualnie widowisko. Szczególnie w 3D, robi
niewiarygodne wrażenie i wywołuje silne emocje. Tematyka kosmosu jest ogromnym
polem do popisu dla twórców filmowych. Alfonso Cuarón potwierdza swój kunszt
reżyserski i nieustannie zadziwia. Cechuje go wspaniałe wyczucie estetyki i
subtelność. Zręcznie wykorzystuje niezliczone możliwości, jakie zapewnia mu współczesna
technologia, udaje mu się, dzięki temu wciągnąć widza w sam środek akcji. Pomimo
ogromnej skali obrazu, nie ma tu przepychu i efekciarstwa, Technologii
komputerowej użyto bardzo rozmyślnie. Forma i treść dopełniają się wzajemnie,
uwagę przykuwa niezwykły artyzm i wrażliwość. Twórcy stawiają na prostotę i
dosadność, fabuła nie jest jednak tylko pretekstem do ukazania zapierających
dech scenerii. Losy dwójki astronautów okazują się bowiem naprawdę poruszające.
Najlepszy sequel: „Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia”
„Igrzyska śmierci” nie były idealne. Dość niska kategoria
wiekowa uniemożliwiła dosadne ukazanie brutalności zawodów, a wiele scen
pominięto. Z kolei „W pierścieniu ognia” jest bardzo dobrym filmem i jednocześnie
naprawdę wiernie opiera się na swoim książkowym pierwowzorze. Zastosowanie
intrygujących rozwiązań fabularnych umożliwia ukazanie wszystkich istotnych
sytuacji i postaci. Zmiana reżysera szybko staje się widoczna i najwyraźniej
zupełnie trafiona. Mniej dynamiczny i niechaotyczny montaż sprawia, że seans to
świetna rozrywka. Efekty specjalne podkreślają na jak dużą skalę rozgrywają się
wydarzenia, ale także jak monumentalny jest sam film. Skorzystano wreszcie z
niezliczonych możliwości, jakie dają wymyślne kostiumy Katniss i mieszkańców
Kapitolu, doskonale dobrano także scenografię. Przy tej całej warstwie
wizualnej na pierwszy plan wysuwa się jednak najważniejszy wątek, czyli
początki rewolucji w Panem.
Największe zaskoczenie: „Millerowie”
Amerykańskie komedie zwykle nie grzeszą błyskotliwością i
inteligentnym poczuciem humoru. „Millerowie” nie są wyjątkiem, ale tym, co ich
wyróżnia stanowi wciągająca i zabawna fabuła. Żarty niekiedy nie są wysokich
lotów, ale za to naprawdę śmieszą. O dziwo, film niesie za sobą ostatecznie też
mądre przesłanie i dobry finał. Aktorzy poradzili sobie z postawionym zadaniem i
stworzyli zgrany zespół. Pomysł przedstawienia historii zmyślonej rodziny wydaje
się intrygujący, obcy sobie ludzie muszą bowiem udawać, że znają się od zawsze.
Wątek kryminalny, ucieczki i pościgi za nimi stanowi okazję do wielu
zaskakujących wydarzeń. Seans to naprawdę przednia rozrywka.
Największe rozczarowanie: „Dziewczyna z lilią”
„Dziewczyna z lilią” opiera się na intrygującym pomyśle,
lecz potencjał ostatecznie okazuje się całkowicie zmarnowany. Na początku film
jawi się wręcz jako kolorowy i pretensjonalny pokaz slajdów wychwalających
możliwości efektów specjalnych. Twórcy pragną popisać się jak największą
ilością niezwykłych rozwiązań, urządzeń, pojazdów i potraw, co chwilę zasypując
nimi widza. Zamiast zachwycać swoją wyobraźnią i oryginalnością, nudzą i nadają
klimatowi dużej kiczowatości. Im więcej pokazują, tym mniej tak naprawdę zwraca
się na wszystko uwagę. Surrealizm przekształca się w sztuczność, która jest po
prostu męcząca. Przekombinowana oprawa wizualna przytłacza i przysłania znikomą
fabułę. Akcja rozgrywa się zbyt dynamicznie, po pewnym czasie gwałtownie
zwalnia i posuwa się w ślimaczym tempie. Na ekranie panuje chaos, w którym gubią
się bohaterowie, widz i prawdopodobnie sam reżyser. Absurdalność, nielogiczność
i kompletna bezsensowność ukazywanych wydarzeń nie wywołuje żadnych emocji,
tylko ironiczny śmiech.
Najlepsza oprawa artystyczna: „Wielki Gatsby”
„Wielki Gatsby” jest
wręcz idealną i świetnie skonstruowaną ekranizacją powieści F.S. Fitzgeralda. Twórcy
doskonale ukazali przepych i luksus, w jakim pławią się najbogatsi. Film
wydaje się nieco kiczowaty i groteskowy, stanowi to jednak intrygujący zabieg
artystyczny. Baz Luhrmann świetnie wyważa te dwa składniki, nigdy nie
przekraczając granicy dobrego smaku. Obraz jest wymowny i sugestywny, pełen zaskakujących
kontrastów. Wyrazista strona wizualna podkreśla główną myśl i przesłanie.
Jednym z najważniejszych atutów okazuje się genialna i niesamowicie
zróżnicowana ścieżka dźwiękowa. Ryzykowne połączenie klimatu jazzu lat 20-tych
ubiegłego wieku i muzyki współczesnej nadaje niepowtarzalny klimat. Nowoczesne
i mocne brzemienia znakomicie współgrają z barwną scenografią i kostiumami.
Najlepszy klimat: „Stoker”
„Stoker” opowiada intrygującą i niepokojącą historię o głęboko
ukrywanych pragnieniach i żądzach. Akcja jest prowadzona w dosyć
niejednoznaczny sposób, cały czas towarzyszy jej subtelna atmosfera tajemnicy i
czyhającego niebezpieczeństwa. Wiele scen jest tu niedopowiedzianych,
pozostawionych własnej interpretacji, a niektóre okazują się bardzo dosłowne. Twórcy
doskonale budują i stopniują napięcie, które w końcu osiąga zadziwiający punkt
kulminacyjny. Udaje im się osiągnąć też inny zamierzony efekt: emocjonalne
zaangażować widza w historię głównej bohaterki i jej specyficznej rodziny. Warstwa
wizualna robi ogromne wrażenie, Chan-wook Park brawurowo wykorzystuje grę
światła i barw. Ważnym atutem wydaje się także genialny i bardzo sprawny
montaż, który pomaga w ciekawy sposób spełnić całą wizję. Ujęcia przenikają
się, sceny rozgrywają się równolegle, nadając jeszcze bardziej wyjątkowy klimat
produkcji.
*W podsumowaniu nie brałam pod uwagę filmów z 2012 roku mających polską premierę w 2013.
Zdecydowanie zgadzam się z wyborem "Wielkiego Gatsby'ego" i "Grawitacji". Oba były niesamowitymi przeżyciami w kinie. Natomiast moim zdaniem druga część "Igrzysk śmierci" wcale nie jest najlepszym sequelem. Zbyt dużo tam powtórzeń i niejasności, co sprawia wrażenie filmu wyprodukowanego "na siłę". Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńOj tak, "Wielkie wesele" to była straszna padaczka. Tak straszna że już o niej zapomniałem i niestety teraz mi o tym przypomniałaś :)
OdpowiedzUsuńOj "Koneser" to był na prawdę świetny, wciągający film, który z przyjemnością jeszcze obejrzę. A co do "Jezdzca znikąd" byłam w kinie i być moze nie wciagnal mnie na 100% i juz pewnie do niego nie wroce, ale bawilam sie przy nim dobrze :) Zaś "Wielki Gatsby" to kolejna znakomita rola DiCaprio, który wkupil sie w moje łaski po roli w "Django" i od tej pory moglabym go ogladac i ogladac... i na szczescie mialam wczoraj szanse w "Wilku z Wall Street".
OdpowiedzUsuńBardzo fajne podsumowanie :)
zapraszam kino-strefa.blogspot.com
Każdy strasznie jara się tą "Grawitacją", cholera. Chyba czas najwyższy to obejrzeć. Ogólnie mało filmów oglądnąłem z tamtego roku, także jeśli chodzi o oburzanie się lub głaskanie po główce patrząc na Twe typy, to nic ciekawego nie mam do powiedzenia :C
OdpowiedzUsuń