piątek, 3 stycznia 2014

Filmowe podsumowanie 2013 roku - wyróżnienia

Najlepszy film: „Koneser”

„Koneser” stanowi fascynujące i nieco melancholijne studium samotności. Giuseppe Tornatore powoli i sprawnie, niczym doświadczony malarz, snuje zadziwiającą historię. W tytułową rolę wcielił się Geoffrey Rush, który po raz kolejny udowodnił swój ogromny talent aktorski. Wykreował charyzmatycznego i nietuzinkowego bohatera, pełnego gracji i lekkiej nonszalancji. Żyje we własnym, niedostępnym dla innych świecie, w którym najważniejszą wartością okazuje się wszechobecna sztuka. Fabuła wywołuje wiele emocji, jest doskonale skonstruowana i spójna. Najcenniejszy aspekt, jaki ma do zaoferowania film to cudowny klimat. Uwagę zwraca drobiazgowość i barwność scenografii; zachwyca niezliczona liczba pięknych dzieł malarskich, intrygujące rzeźby i wiekowe meble. Niezapomniane wrażenia artystyczne zapewnia nie tylko wspaniała warstwa wizualna, ale i niezwykła ścieżka dźwiękowa autorstwa Ennia Morricone.

Najgorszy film: „Wielkie wesele”

Nawet znakomicie dobrana i doświadczona obsada nie zawsze jest gwarancją filmowego sukcesu. Robert de Niro, Diane Keaton i Susan Sarandon nie podołali głupocie i niskiemu poziomowi „Wielkiego wesela”. Główny problem stanowi beznadziejny, wtórny i do bólu przewidywalny scenariusz, który opiera się tylko i wyłącznie na wulgarnych dowcipach. Humor jest nieśmieszny i niesmaczny, a więc film nie spisuje się nawet jako niezobowiązująca komedia. Składają się na niego żałosne sceny, nic niewnosząca fabuła, niemiłosiernie przerysowane i banalne postacie. Opieranie się na stereotypach i brak jakichkolwiek zahamowań twórców powoduje, że seans staje szybko niemal niestrawny. Jedyną zaletą okazuje się ładna scenografia i kostiumy.

Najbardziej wyczekiwany film: „Hobbit: Pustkowie Smauga”

Minęło już 10 lat odkąd Peter Jackson zabrał nas w niezapomnianą i długą podróż do Śródziemia za sprawą genialnej trylogii „Władca Pierścieni”. Reżyser sam najwyraźniej stęsknił się za światem, który powołał do życia ze stron powieści J.R.R Tolkiena. Początkowo się nie zgadzał, ale w końcu zdecydował się nakręcić kolejną trylogię. W grudniu 2012 roku mieliśmy okazję powrócić do tej niezwykłej krainy podczas seansu filmu „Hobbit: Niezwyła podróż”,  a rok później doczekaliśmy się premiery kolejnej części. „Pustkowie Smauga” nie jest filmem wybitnym czy nawet oddaną ekranizacją. Myślę, że przymykając oko na pewne nieścisłości, przekombinowaną fabułę i niepotrzebne postaci, można się naprawdę dobrze bawić. Historię o Bilbie Baggins’ie darzę ogromnym sentymentem, a aktora odgrywającego jego rolę, Martina Freemana, wyjątkową sympatią. Prawie trzy godzinny seans sprawił mi prawdziwą przyjemność i zapewnił ciekawe wrażenia.

Najbardziej niepotrzebny film: „Jeździec znikąd”

„Jeździec znikąd” nie jest pełnokrwistym westernem, ba, nawet nie chce aspirować do takiego miana. To raczej typowy przykład efektownej produkcji przygodowej przeznaczonej wyłącznie chwilowej rozrywce. Właściwie nie ma odpowiedniej grupy odbiorców, do której może być kierowana: za brutalna dla dzieci, zbyt przewidywalna dla starszych. Służące podtrzymaniu dynamicznego tempa sceny niekończących się pogoni i ucieczek okazują się oklepane i niezadziwiające. Twórcom nie udało się uniknąć także dłużyzn i absurdów fabularnych Jedynie finałowa akcja zwraca uwagę sprawnym montażem, znakomitą ścieżką dźwiękową i malarskością ujęć. Produkcja nie prezentuje właściwie nic nowego. Motywy bohaterów są bezsensowne i schematyczne, ich przemiany – zupełnie niewiarygodne, a relacje – sztuczne. Walka z ludzką pazernością, niesprawiedliwością, do bólu przewidywalnym i typowym czarnym charakterem okazuje się słabym pomysłem Gore’a Verbinski’ego.

Największe przeżycie filmowe: „Grawitacja”

„Grawitacja” stanowi cudowne i olśniewając wizualnie widowisko. Szczególnie w 3D, robi niewiarygodne wrażenie i wywołuje silne emocje. Tematyka kosmosu jest ogromnym polem do popisu dla twórców filmowych. Alfonso Cuarón potwierdza swój kunszt reżyserski i nieustannie zadziwia. Cechuje go wspaniałe wyczucie estetyki i subtelność. Zręcznie wykorzystuje niezliczone możliwości, jakie zapewnia mu współczesna technologia, udaje mu się, dzięki temu wciągnąć widza w sam środek akcji. Pomimo ogromnej skali obrazu, nie ma tu przepychu i efekciarstwa, Technologii komputerowej użyto bardzo rozmyślnie. Forma i treść dopełniają się wzajemnie, uwagę przykuwa niezwykły artyzm i wrażliwość. Twórcy stawiają na prostotę i dosadność, fabuła nie jest jednak tylko pretekstem do ukazania zapierających dech scenerii. Losy dwójki astronautów okazują się bowiem naprawdę poruszające.

Najlepszy sequel: „Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia”

„Igrzyska śmierci” nie były idealne. Dość niska kategoria wiekowa uniemożliwiła dosadne ukazanie brutalności zawodów, a wiele scen pominięto. Z kolei „W pierścieniu ognia” jest bardzo dobrym filmem i jednocześnie naprawdę wiernie opiera się na swoim książkowym pierwowzorze. Zastosowanie intrygujących rozwiązań fabularnych umożliwia ukazanie wszystkich istotnych sytuacji i postaci. Zmiana reżysera szybko staje się widoczna i najwyraźniej zupełnie trafiona. Mniej dynamiczny i niechaotyczny montaż sprawia, że seans to świetna rozrywka. Efekty specjalne podkreślają na jak dużą skalę rozgrywają się wydarzenia, ale także jak monumentalny jest sam film. Skorzystano wreszcie z niezliczonych możliwości, jakie dają wymyślne kostiumy Katniss i mieszkańców Kapitolu, doskonale dobrano także scenografię. Przy tej całej warstwie wizualnej na pierwszy plan wysuwa się jednak najważniejszy wątek, czyli początki rewolucji w Panem.

Największe zaskoczenie: „Millerowie”

Amerykańskie komedie zwykle nie grzeszą błyskotliwością i inteligentnym poczuciem humoru. „Millerowie” nie są wyjątkiem, ale tym, co ich wyróżnia stanowi wciągająca i zabawna fabuła. Żarty niekiedy nie są wysokich lotów, ale za to naprawdę śmieszą. O dziwo, film niesie za sobą ostatecznie też mądre przesłanie i dobry finał. Aktorzy poradzili sobie z postawionym zadaniem i stworzyli zgrany zespół. Pomysł przedstawienia historii zmyślonej rodziny wydaje się intrygujący, obcy sobie ludzie muszą bowiem udawać, że znają się od zawsze. Wątek kryminalny, ucieczki i pościgi za nimi stanowi okazję do wielu zaskakujących wydarzeń. Seans to naprawdę przednia rozrywka.

Największe rozczarowanie: „Dziewczyna z lilią”

„Dziewczyna z lilią” opiera się na intrygującym pomyśle, lecz potencjał ostatecznie okazuje się całkowicie zmarnowany. Na początku film jawi się wręcz jako kolorowy i pretensjonalny pokaz slajdów wychwalających możliwości efektów specjalnych. Twórcy pragną popisać się jak największą ilością niezwykłych rozwiązań, urządzeń, pojazdów i potraw, co chwilę zasypując nimi widza. Zamiast zachwycać swoją wyobraźnią i oryginalnością, nudzą i nadają klimatowi dużej kiczowatości. Im więcej pokazują, tym mniej tak naprawdę zwraca się na wszystko uwagę. Surrealizm przekształca się w sztuczność, która jest po prostu męcząca. Przekombinowana oprawa wizualna przytłacza i przysłania znikomą fabułę. Akcja rozgrywa się zbyt dynamicznie, po pewnym czasie gwałtownie zwalnia i posuwa się w ślimaczym tempie. Na ekranie panuje chaos, w którym gubią się bohaterowie, widz i prawdopodobnie sam reżyser. Absurdalność, nielogiczność i kompletna bezsensowność ukazywanych wydarzeń nie wywołuje żadnych emocji, tylko ironiczny śmiech.

Najlepsza oprawa artystyczna: „Wielki Gatsby”

„Wielki Gatsby” jest wręcz idealną i świetnie skonstruowaną ekranizacją powieści F.S. Fitzgeralda. Twórcy doskonale ukazali przepych i luksus, w jakim pławią się najbogatsi. Film wydaje się nieco kiczowaty i groteskowy, stanowi to jednak intrygujący zabieg artystyczny. Baz Luhrmann świetnie wyważa te dwa składniki, nigdy nie przekraczając granicy dobrego smaku. Obraz jest wymowny i sugestywny, pełen zaskakujących kontrastów. Wyrazista strona wizualna podkreśla główną myśl i przesłanie. Jednym z najważniejszych atutów okazuje się genialna i niesamowicie zróżnicowana ścieżka dźwiękowa. Ryzykowne połączenie klimatu jazzu lat 20-tych ubiegłego wieku i muzyki współczesnej nadaje niepowtarzalny klimat. Nowoczesne i mocne brzemienia znakomicie współgrają z barwną scenografią i kostiumami.

Najlepszy klimat: „Stoker”

„Stoker” opowiada intrygującą i niepokojącą historię o głęboko ukrywanych pragnieniach i żądzach. Akcja jest prowadzona w dosyć niejednoznaczny sposób, cały czas towarzyszy jej subtelna atmosfera tajemnicy i czyhającego niebezpieczeństwa. Wiele scen jest tu niedopowiedzianych, pozostawionych własnej interpretacji, a niektóre okazują się bardzo dosłowne. Twórcy doskonale budują i stopniują napięcie, które w końcu osiąga zadziwiający punkt kulminacyjny. Udaje im się osiągnąć też inny zamierzony efekt: emocjonalne zaangażować widza w historię głównej bohaterki i jej specyficznej rodziny. Warstwa wizualna robi ogromne wrażenie, Chan-wook Park brawurowo wykorzystuje grę światła i barw. Ważnym atutem wydaje się także genialny i bardzo sprawny montaż, który pomaga w ciekawy sposób spełnić całą wizję. Ujęcia przenikają się, sceny rozgrywają się równolegle, nadając jeszcze bardziej wyjątkowy klimat produkcji.

*W podsumowaniu nie brałam pod uwagę filmów z 2012 roku mających polską premierę w 2013.

4 komentarze:

  1. Zdecydowanie zgadzam się z wyborem "Wielkiego Gatsby'ego" i "Grawitacji". Oba były niesamowitymi przeżyciami w kinie. Natomiast moim zdaniem druga część "Igrzysk śmierci" wcale nie jest najlepszym sequelem. Zbyt dużo tam powtórzeń i niejasności, co sprawia wrażenie filmu wyprodukowanego "na siłę". Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, "Wielkie wesele" to była straszna padaczka. Tak straszna że już o niej zapomniałem i niestety teraz mi o tym przypomniałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj "Koneser" to był na prawdę świetny, wciągający film, który z przyjemnością jeszcze obejrzę. A co do "Jezdzca znikąd" byłam w kinie i być moze nie wciagnal mnie na 100% i juz pewnie do niego nie wroce, ale bawilam sie przy nim dobrze :) Zaś "Wielki Gatsby" to kolejna znakomita rola DiCaprio, który wkupil sie w moje łaski po roli w "Django" i od tej pory moglabym go ogladac i ogladac... i na szczescie mialam wczoraj szanse w "Wilku z Wall Street".
    Bardzo fajne podsumowanie :)
    zapraszam kino-strefa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Każdy strasznie jara się tą "Grawitacją", cholera. Chyba czas najwyższy to obejrzeć. Ogólnie mało filmów oglądnąłem z tamtego roku, także jeśli chodzi o oburzanie się lub głaskanie po główce patrząc na Twe typy, to nic ciekawego nie mam do powiedzenia :C

    OdpowiedzUsuń