niedziela, 30 listopada 2014

#12 grudniowy stosik filmowo-książkowy


Książki:
1) „Pulp Fiction. Wszystko o kultowym filmie Quentina Tarantino” Jason Bailey
2) „Quentin Tarantino. Rozmowy” Gerald Peary
3) „Stanley Kubrick. Rozmowy” Gene D. Phillips
4) „Sklepik z marzeniami” Stephen King
5) „Mapa nieba” Eben Alexander, Ptolemy Tompkins


Filmy:
1) X-Men: Przeszłość, która nadejdzie”
2) „Iron Man 3”
3) „25. godzina”
4) „Thor: Mroczny świat”

niedziela, 23 listopada 2014

Niezwykły świat Adama Elliota i jego animacji poklatkowych


Adam Elliot dysponuje niesamowitym, jakby odmiennym spojrzeniem na świat. Przez kilka bądź kilkadziesiąt minut możemy spojrzeć na wszystko jego oczami. Na pierwszy rzut oka uwagę przykuwają przede wszystkim ekscentryczni, niepowtarzalni, a czasem nawet nieco przerażający bohaterowie. Każdy z nich ma jakiś element charakterystyczny, który ubarwia całą historię. Trudności w relacjach z bliskimi, problemy ze zdrowiem, osamotnienie i próby znalezienia swojego miejsca w świecie to motywy, które wciąż pojawiają się w tych filmach. Mroczny, ponury nastrój okraszony nutką melancholii i pewnej tęsknoty sprawia, że seans wydaje się zupełnie niecodziennym przeżyciem.


Adam Elliot jest australijskim, niezależnym twórcą filmów animowanych, reżyserem i scenarzystą. Jego dorobek składa się z pięciu zrealizowanych tą samą techniką dzieł. Brały one udział w około sześciuset różnych festiwalach, odznaczono je ponad stoma nagrodami. Swoich głosów użyczyli w nich: Philip Seymour Hoffman, Toni Collette, Geoffrey Rush, Eric Bana, William McInnes czy Barry Humphries. Elliot określa swoją twórczość mianem: „Clayography” („Clay animated biography”), czyli wykonanej z użyciem masy plastycznej animacji poklatkowej („stop motion”) zawierającej wątki biograficzne. Zawsze konsekwentnie realizuje własne kreatywne wizje, których bohaterowie opierają się luźno na jego rodzinie i przyjaciołach. Miniaturowe postacie i scenografia są tworzone ręcznie. Po zrobieniu każdej klatki obiekty nieznacznie się przekształca lub zmienia się ich położenie. Po połączeniu wszystkich klatek sprawiają wrażenie ruchu.


Swój pierwszy krótkometrażowy film pt. „Wujek” wyprodukował w 1996 roku. Była to pierwsza część tzw. trylogii rodzinnej, która swoje rozwinięcie znalazła trzy lata później w „Kuzynie” i w 2000 roku w „Bracie”. Czarno-biała kolorystyka, chłodna tonacja i powtarzające się wątki z życia autora sprawiły, że jego specyficzny styl szybko się ukształtował i wyodrębnił. Esencją (czarnego) humoru i niepokojącego klimatu twórczości Australijczyka okazał się wyśmienity „Harvie Krumpet” z 2003 roku. Czas trwania zwiększył się do dwudziestu trzech minut, fabuła stała się bardziej skomplikowana i głębsza, a obraz nabrał kolorów. Przeciętnie kręcono pięć do dziesięciu sekund materiału dziennie. Za tę animację Elliot otrzymał ponad czterdzieści prestiżowych nagród, w tym Oscara. W 2009 roku premierę miał jego pierwszy film pełnometrażowy. „Mary i Max” pochłonął 5 lat pracy i 8,3 miliona dolarów australijskich. 120-osobowa ekipa oraz sześciu animatorów kręcili go nieprzerwanie przez 57 tygodni.

poniedziałek, 17 listopada 2014

9 filmów, których fenomenu nie rozumiem

Kolejność jest przypadkowa. Podkreślam, że żadnego filmu z listy nie uważam za zupełną porażkę. Znajdują się tu również te, które oceniam jako przeciętne, ale niewybitne. 

1. Avatar (2009)

Sukces tego filmu wiąże się głównie z wykorzystaniem innowacyjnej technologii. Genialne efekty specjalne i zdjęcia sprawiają, że oprawa wizualna rzeczywiście robi wrażenie. Nie można jednak tego powiedzieć o warstwie fabularnej, która jest banalna, wtórna i zupełnie nieporywająca. Gra aktorska nie zadziwia, brakuje zaskakujących zwrotów akcji. To idealny przykład przerostu formy nad treścią.

2. Piknik pod wiszącą skałą / Picnic at Hanging Rock (1975)

Produkcja jest przestylizowana i nachalnie filozoficzna. Wydarzenia rozwijają się bardzo powoli, wydaje się, że dążą do intrygującego rozwiązania, ale wkrótce całe napięcie siada. Przytłaczająca monotonia i specyficzny klimat powodują, że seans okazuje się męczący. Tajemnica zniknięcia bohaterek niesie ze sobą wiele pytań, zakończenie okazuje się jednak ogromnym rozczarowaniem. 

3. Angielski pacjent / The English Patient (1996)

Nie mogę uwierzyć, że to dzieło zdobyło 9 Oscarów. Trwa aż 2 godziny 40 minut, dodatkowo czas ten niemiłosiernie się dłuży. Opowieść mnie nie porwała i nie wzruszyła, tylko straszliwie znudziła. Ani Ralph Fiennes, ani Juliette Binoche nie przykuli mojej uwagi na tyle, żebym potrafiła emocjonalnie zaangażować się w ich losy. Nie wiem, czy z chęcią, ale na pewno spróbuję po te pozycję ponownie sięgnąć.

4. Pamiętnik / The Notebook (2004)

To bez wątpienia jedna z najbardziej ckliwych, przesłodzonych i przereklamowanych historii miłosnych, jakie kiedykolwiek nakręcono. Opiera się na oklepanych dialogach i ogranych schematach – dziewczyna z zamożnego domu i ubogi chłopak, rozstanie, zazdrość i długa rozłąka. Wszystko już kiedyś było. „Pamiętnik” stanowi taki typowy przewidywalny wyciskacz łez. Wartości nie doda mu nawet chemia między Rachel McAdams i Ryanem Gosling’iem.

5. Joe Black (1998)

Ten trzygodzinny film oferuje oryginalne spojrzenie na motyw przemijania i śmierci, ale szybko ulatuje z pamięci. Akcja jest niezwykle jednostajna i nie buduje stopniowo napięcia. Zaskakuje tylko na początku, później twórcy popadają w przesadnie sentymentalny nastrój. Pomimo mądrego i prostego przesłania, fabuła nie chwyta za serce. Zdjęcia, scenografia i muzyka są nijakie i bez wyrazu. Przed oczami mam wciąż tragiczną fryzurę Pitta.

6. Frank (2014)

Wiele osób podkreśla niezwykłość „Franka” i znakomitą rolę Michaela Fassbendera. Twórcy konstruują całą opowieść wokół ekscentrycznego wokalisty, ale nie dysponują konkretnymi  pomysłami na rozwinięcie jego wątku. Film aspiruje do miana ambitnego kina, ale w rzeczywistości nie ma w nim nic odkrywczego pod względem treści czy formy. Jeden wyszukany pomysł na tytułową postać nie wynagrodzi pretensjonalności i beznadziejnej konstrukcji scenariusza.

7. Blue Velvet (1986)

Chyba nigdy nie zapomnę, jak już na samym wstępie główny bohater znajduje ludzkie ucho. Typowo lynchowskie, nieco absurdalne zawiązanie akcji szybko jednak przeradza się w mało interesującą historię. Nie wciągnęła mnie ani atmosfera, ani zagadka. Po pewnym czasie emocje gdzieś wyparowują, przekształcając się w obojętność i znudzenie. Jak uwielbiam szaleństwo tego reżysera, „Blue Velvet” do mnie nie trafia.

8. Fargo (1996)

Moja raczej średnia opinia na temat filmu braci Coen wiąże się pewnie z tym, że najpierw sięgnęłam po serial z 2014 roku. Miałam więc wysokie oczekiwania i nadzieje wobec pierwowzoru, który okazał się całkiem przeciętny. Sam pomysł wydaje się ciekawy, ale odnoszę wrażenie, że twórcy nie wykorzystali do końca potencjału scenariusza. Zaskoczył mnie również Oscar dla Frances McDormand, której gra aktorska nie wyróżnia się wyjątkowo na tle obsady.  

9. Odlot / Up (2009)

Dom unoszący się w powietrzu, dzięki niezliczonej ilości balonów? Świetnie! Nietuzinkowy duet: zgryźliwy staruszek i energiczny skaut? Jasne, że tak! Pomimo fantastycznej koncepcji, ta animacja okazała się kompletnie inna niż się spodziewałam. Nie przekonuje mnie poczucie humoru, a przygody, z jakimi mierzą się bohaterowie jedynie mnie zmęczyły. W sumie bajka wydaje się nienajgorsza, ale z pewnością nie należy do moich ulubionych.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Po prostu życie (2014), czyli krytyk, geniusz i wizjoner

tytuł oryginalny: Life Itself
reżyseria: Steve James
muzyka: Joshua Abrams
produkcja: USA
gatunek: biograficzny, dokumentalny

Wyjątkowo trudno jest stworzyć interesujący i zapadający w pamięć dokument, który wywoła silne emocje u widza. Intrygujący temat często może stać się obiecującym materiałem na film, ale trzeba jeszcze umieć go sprawnie i pomysłowo wykorzystać. Na tegorocznym American Film Festiwal zwycięzcą w sekcji American Docs okazał się obraz pt. „Po prostu życie”.

Roger Joseph Ebert urodził się 18 czerwca 1942 w Urbanie. Był znanym i cenionym amerykańskim krytykiem filmowym oraz dziennikarzem. W 1967 roku rozpoczął pracę jako twórca recenzji filmowych dla gazety „Chicago Sun-Times”. W latach 1976–1999 wraz z Genem Siskelem, którego początkowo szczerze nie lubił, prowadził program telewizyjny „Siskel and Ebert at the Movies”. Razem oceniali i dyskutowali na temat filmów, kłócąc się często ze względu na różne poglądy. Ebert organizował wiele wykładów i prelekcji, napisał 3 scenariusze (m.in. „Poza doliną lalek”) i blisko 20 książek (pośród nich „Life Itself”) oraz tysiące recenzji publikowanych w ponad 200 mediach prasowych. W 1975 roku uhonorowano go prestiżową nagrodą Pulitzera, otrzymał także stopień doktora „honoris causa” od American Film Institute. Zmarł 4 kwietnia 2013 roku w Chicago na raka.

Ebert z Genem Siskelem

Steve James, nominowany do Oscara za dokument sportowy „W obręczy marzeń”, postanowił podjąć się produkcji obrazu traktującego o życiu jednego z najsławniejszych krytyków filmowych. Zaopatrzony jedynie w kamerę odwiedzał go w 2013 roku, gdy ten przebywał w szpitalu. Ebert od 2002 roku zmagał się z rakiem tarczycy i gruczołu ślinowego. Przeszedł poważne operacje, które zakończyły się jednak ciężkimi komplikacjami uniemożliwiającymi mówienie. Usunięto mu później część kości szczękowej. Przez kilka lat występował publicznie, ale nigdy nie przestał oglądać filmów i pisać o nich. Prowadził własnego bloga, dzięki któremu utrzymywał bliższy kontakt z czytelnikami. Ostatnią recenzję opublikował trzy tygodnie przed śmiercią. James prowadził z Rogerem długie rozmowy i korespondował z nim mailowo. Zadawał mu najróżniejsze pytania,  na które ten prawie zawsze z chęcią udzielał wyczerpujących odpowiedzi.


„Po prostu życie” to przede wszystkim fascynujący portret niesamowitego człowieka, który całkowicie poświęcał się swojej pasji. Twórcy w poruszający i sugestywny sposób ukazują wydarzenia, które szczególnie wpłynęły na rozwój jego kariery. Szeroka wiedza filmowa i oryginalny, łamiący przyjęte konwencje styl Eberta zjednał sobie wielu sympatyków. Jego wytrwałość i poczucie ambicji są naprawdę godne podziwu. Reżyser okazuje się znakomitym i spostrzegawczym obserwatorem. Dzięki niemu możemy poznać bliżej sylwetkę postaci, która tak wiele zdziałała dla kina i docenić pracę, jaką wykonała. Sceny ze szpitala przeplatają się ze zdjęciami, materiałami z telewizji i wywiadami. Składają się na wspaniałą historię, a seans stanowi wprost niezapomniane przeżycie. Wciąż nie mogę przestać myśleć o wszystkich emocjach, które towarzyszyły mi podczas oglądania. To zdecydowanie najlepszy dokument, jaki kiedykolwiek widziałam.

Ebert z żoną Chaz

Dzieło zapewnia tak wiele wrażeń również dzięki świetnemu montażowi, którym zajął się sam Steve James. Stara się sięgać po najciekawsze szczegóły, które sprawią, że widz nie będzie mógł oderwać oczu od ekranu. Nie ma tu więc żadnych dłużyzn, a przeskoki czasowe są niewielkie. Wiele uwagi poświęcono specyficznej przyjaźni Rogera z rywalem Gene Siskelem oraz miłości do młodszej od siebie Chaz. Wypowiedzi przyjaciół, reżyserów i innych krytyków dopełniają wizerunek inteligentnego i obdarzonego dobrym poczuciem humoru, aczkolwiek upartego i przekonanego o własnej racji mężczyzny. Jego opinie niejednokrotnie decydowały o ogólnym sukcesie lub porażce danej produkcji. Udostępniał je też większej publiczności. Martin Scorsese uważał, że udało mu się zaistnieć właśnie dzięki Ebertowi. Przychylnie wspominał go także m.in. Werner Herzog, Errol Morris czy Ramin Bahrani. Pomimo tego, że w ostatnich latach życia poruszał się na wózku i używał syntezatora mowy, jego otwartość i zaskakujący optymizm bez wątpienia inspirują i motywują.

„Po prostu życie” to zręcznie zrealizowany i poruszający  dokument biograficzny. Jest to intymna i piękna historia Rogera Eberta – wielkiego artysty w swoim fachu. Gdy tylko nadarzy się okazja, koniecznie należy po tę pozycję sięgnąć.
Ocena: 9/10