na podstawie sztuki Eurypidesa, w nowej wersji Bena Powera
Setki lat temu Eurypides stworzył sztukę o kobiecie,
która po zdradzie i porzuceniu przez męża poprzysięgła mu krwawą zemstę. Choć
czasy się zmieniły, a dziś większą popularnością cieszą się inne dramaty
greckie, to właśnie ten pozostaje jedną z najbardziej intrygujących i
równocześnie jakże uniwersalnych historii. Pokazuje do czego może się posunąć opętana
przez gniew i szaleńczą zazdrość osoba. Wciąż chętnie porusza się taką
tematykę, a także dyskutuje na temat stanu psychiki matki, która decyduje się
zabić swoje ukochane dzieci. „Medea” stanowi więc iście fascynujący portret
psychologiczny i wnikliwe studium obłędu.
Medea (Helen McCrory) zerwała niegdyś więź z domem rodzinnym i popełniła
wiele zbrodni dla swojego męża, Jazona (Danny Sapani). Urodziła mu dwójkę synów, z którymi
tworzą na pozór stabilną rodzinę. Mężczyzna zakochuje się w córce Kreona,
Kreuzie i postanawia ją poślubić. Medea załamuje się, nie próbuje tłumić w
sobie złości i nienawistnych uczuć. Nie może wybaczyć ukochanemu odejścia i
zdrady. Gdy władca Koryntu postanawia zesłać ją na wygnanie, błaga go o jeszcze
jeden dzień. Po uzyskaniu aprobaty przygotowuje plan zemsty na Jazonie.
Dogłębna analiza uczuć bohaterki, którą popisał się
Eurypides okazuje się interesująca i zaskakująca nawet dla współczesnego
odbiorcy. Choć ponad dwa tysiące lat temu kobiety miały ograniczone prawa, powstał
tak błyskotliwy i wyrazisty obraz Medei. Staje się on idealną podstawą do
stworzenia genialnej sztuki, która poruszy tak jak za dawnych czasów. National Theatre
zdecydował się zainscenizować ten utwór w bardziej nowoczesnej postaci.
Dzięki temu, tematyka wydaje się tak aktualna, można ją łatwo odnieść do
współczesności. Carrie Cracknell
odrzuciła oryginalną wersję i oparła się na tekście Bena Powera. Spektakl jest zatem
dość unowocześnioną wersją dramatu antycznego z zachowaniem wierności fabule.
Dynamiczna oprawa muzyczna nadaje klimat i podkreśla nastrój. Scenografia i
kostiumy nie pochodzą z epoki, odtwórczyni głównej roli przechadza się w
spodniach, możliwe jest tu oglądanie telewizji i robienie zdjęć. Takie zmiany
nie wpływają jednak na przekaz dzieła i wciąż na pierwszym planie pozostaje wyraźnie
wyrysowana Medea.
Teatr wydaje się idealnym miejscem, żeby w przejmujący i
niepatetyczny sposób ukazać najgłębsze emocje bohaterów. W porównaniu z planem
filmowym scena pozwala aktorom na bardziej ekspresyjną i sugestywną grę. Powtarzające
się poetyckie monologi udowadniają, że słowami i sprawną gestykulacją można
wyrazić wszystko. Czy czasem nie jest jednak ciekawiej pozostawić pewne rzeczy niedopowiedziane?
Jako widzowie jesteśmy wielokrotnie świadkami osobistych wynurzeń Medei i
rozmów, które prowadzi sama ze sobą. Z jednej strony z jej słów dokładnie
wiemy, co myśli, ale z drugiej – tak naprawdę niełatwo w pełni zrozumieć jej
zachowanie i uczynki. Z tyłu pojawiają się niekiedy chór kobiet pełniący jakby
funkcję głosu sumienia czy będący po prostu urojeniem. Reżyserka nie stara się
w żaden sposób stawiać osądów na temat stanu umysłowego bohaterki, chce zostawić
to naszej interpretacji. Napięcie, emocje i znakomita gra aktorska sprawiają,
że trudno nie wciągnąć się w tę tragiczną historię.
Twórcy nie przywiązują szczególnej wagi do wydarzeń, które miały
miejsce przed tym jak Jazon z żoną osiedli w Koryncie. Liczne przekręty i
morderstwa, które popełnili są zatem tylko zdawkowo wspomniane. Twórcy skupiają
się natomiast na wnikliwym portrecie matki, która pod wpływem gniewu, żalu i
zazdrości zabija swoje własne dzieci. Sama przyznaje, że kocha je
bezgranicznie, ale do zbrodni skłania ją szaleńcza nienawiść do byłego
kochanka. Żeby zniszczyć mu życie, nie waha się dokonać nieodwracalnych i
tragicznych w skutkach czynów. Skazując go na cierpienie, sama także pogrąża
się w szaleństwie i wszechogarniającej rozpaczy. Współczesna konwencja
spektaklu oferuje znacznie więcej możliwości. Choreografia w połączeniu ze świetną
muzyką naprawdę oczarowuje. Warstwa artystyczna wydaje się nieprzesadnie
dopracowana i pomysłowa. Scena składa się jakby z dwóch poziomów. Na dole
mieszka Medea, a na górze znajduje się wszystko jakby dla niej nieosiągalne – m.in.
ślub Jazona i Kreuzy. Na pierwszy rzut oka widać ogromny kontrast: smutek i
żałość ściera się ze szczęściem i beztroską.
Helen McCrory udowadnia jak wszechstronną i
charyzmatyczną jest aktorką. Ze zdumiewającą wiarygodnością ukazuje każde z
oblicz Medei i radzi sobie brawurowo. Potrafi być czarująca jako kochająca
matka, rozedrgana i rozpaczliwa jako porzucona żona i przerażająca jako żądna
zemsty kobieta. W tak zupełnie skrajnych sytuacjach okazuje się elektryzująca i
wprost nie można oderwać od niej wzroku. Z łatwością ukazuje ogrom emocji
targających jej bohaterką i kradnie show pozostałym członkom obsady. Do
najciekawszych należą sceny, w których dochodzi do konfrontacji między nią a
Danny’m Sapani, czyli Jazonem. Kumulujące się przez cały czas napięcie osiąga apogeum
i doprowadza do nieprzewidywalnych konsekwencji. W ich relacji nienawiść miesza
się z miłością, co wywołuje również moc wrażeń u odbiorcy.
W Kinie Nowe Horyzonty miałam już przyjemność obejrzeć
cztery przedstawienia z National Theatre: „Frankenstein”, „Koriolan”, „Czas wojny” i „Król Lear”. Każdy kolejny seans stanowił równie niezapomniane i
pasjonujące przeżycie. Tym razem nie wahałam się ani na chwilę i z ciekawością
wybrałam się na „Medeę”. Transmitowano ją na żywo prosto ze sceny w Londynie,
napisy zaś przetłumaczono na podstawie dialogów zarejestrowanych na próbie. Nie
zawiodłam się, choć to chyba najsłabszy z tych pięciu spektakli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz