środa, 17 września 2014

Medea (2014) - National Theatre

reżyseria: Carrie Cracknell
na podstawie sztuki Eurypidesa, w nowej wersji Bena Powera

Setki lat temu Eurypides stworzył sztukę o kobiecie, która po zdradzie i porzuceniu przez męża poprzysięgła mu krwawą zemstę. Choć czasy się zmieniły, a dziś większą popularnością cieszą się inne dramaty greckie, to właśnie ten pozostaje jedną z najbardziej intrygujących i równocześnie jakże uniwersalnych historii. Pokazuje do czego może się posunąć opętana przez gniew i szaleńczą zazdrość osoba. Wciąż chętnie porusza się taką tematykę, a także dyskutuje na temat stanu psychiki matki, która decyduje się zabić swoje ukochane dzieci. „Medea” stanowi więc iście fascynujący portret psychologiczny i wnikliwe studium obłędu.

Medea (Helen McCrory) zerwała niegdyś więź z domem rodzinnym i popełniła wiele zbrodni dla swojego męża, Jazona (Danny Sapani). Urodziła mu dwójkę synów, z którymi tworzą na pozór stabilną rodzinę. Mężczyzna zakochuje się w córce Kreona, Kreuzie i postanawia ją poślubić. Medea załamuje się, nie próbuje tłumić w sobie złości i nienawistnych uczuć. Nie może wybaczyć ukochanemu odejścia i zdrady. Gdy władca Koryntu postanawia zesłać ją na wygnanie, błaga go o jeszcze jeden dzień. Po uzyskaniu aprobaty przygotowuje plan zemsty na Jazonie.


Dogłębna analiza uczuć bohaterki, którą popisał się Eurypides okazuje się interesująca i zaskakująca nawet dla współczesnego odbiorcy. Choć ponad dwa tysiące lat temu kobiety miały ograniczone prawa, powstał tak błyskotliwy i wyrazisty obraz Medei. Staje się on idealną podstawą do stworzenia genialnej sztuki, która poruszy tak jak za dawnych czasów. National Theatre zdecydował się zainscenizować ten utwór w bardziej nowoczesnej postaci. Dzięki temu, tematyka wydaje się tak aktualna, można ją łatwo odnieść do współczesności.  Carrie Cracknell odrzuciła oryginalną wersję i oparła się na tekście Bena Powera. Spektakl jest zatem dość unowocześnioną wersją dramatu antycznego z zachowaniem wierności fabule. Dynamiczna oprawa muzyczna nadaje klimat i podkreśla nastrój. Scenografia i kostiumy nie pochodzą z epoki, odtwórczyni głównej roli przechadza się w spodniach, możliwe jest tu oglądanie telewizji i robienie zdjęć. Takie zmiany nie wpływają jednak na przekaz dzieła i wciąż na pierwszym planie pozostaje wyraźnie wyrysowana Medea.


Teatr wydaje się idealnym miejscem, żeby w przejmujący i niepatetyczny sposób ukazać najgłębsze emocje bohaterów. W porównaniu z planem filmowym scena pozwala aktorom na bardziej ekspresyjną i sugestywną grę. Powtarzające się poetyckie monologi udowadniają, że słowami i sprawną gestykulacją można wyrazić wszystko. Czy czasem nie jest jednak ciekawiej pozostawić pewne rzeczy niedopowiedziane? Jako widzowie jesteśmy wielokrotnie świadkami osobistych wynurzeń Medei i rozmów, które prowadzi sama ze sobą. Z jednej strony z jej słów dokładnie wiemy, co myśli, ale z drugiej – tak naprawdę niełatwo w pełni zrozumieć jej zachowanie i uczynki. Z tyłu pojawiają się niekiedy chór kobiet pełniący jakby funkcję głosu sumienia czy będący po prostu urojeniem. Reżyserka nie stara się w żaden sposób stawiać osądów na temat stanu umysłowego bohaterki, chce zostawić to naszej interpretacji. Napięcie, emocje i znakomita gra aktorska sprawiają, że trudno nie wciągnąć się w tę tragiczną historię.


Twórcy nie przywiązują  szczególnej wagi do wydarzeń, które miały miejsce przed tym jak Jazon z żoną osiedli w Koryncie. Liczne przekręty i morderstwa, które popełnili są zatem tylko zdawkowo wspomniane. Twórcy skupiają się natomiast na wnikliwym portrecie matki, która pod wpływem gniewu, żalu i zazdrości zabija swoje własne dzieci. Sama przyznaje, że kocha je bezgranicznie, ale do zbrodni skłania ją szaleńcza nienawiść do byłego kochanka. Żeby zniszczyć mu życie, nie waha się dokonać nieodwracalnych i tragicznych w skutkach czynów. Skazując go na cierpienie, sama także pogrąża się w szaleństwie i wszechogarniającej rozpaczy. Współczesna konwencja spektaklu oferuje znacznie więcej możliwości. Choreografia w połączeniu ze świetną muzyką naprawdę oczarowuje. Warstwa artystyczna wydaje się nieprzesadnie dopracowana i pomysłowa. Scena składa się jakby z dwóch poziomów. Na dole mieszka Medea, a na górze znajduje się wszystko jakby dla niej nieosiągalne – m.in. ślub Jazona i Kreuzy. Na pierwszy rzut oka widać ogromny kontrast: smutek i żałość ściera się ze szczęściem i beztroską.


Helen McCrory udowadnia jak wszechstronną i charyzmatyczną jest aktorką. Ze zdumiewającą wiarygodnością ukazuje każde z oblicz Medei i radzi sobie brawurowo. Potrafi być czarująca jako kochająca matka, rozedrgana i rozpaczliwa jako porzucona żona i przerażająca jako żądna zemsty kobieta. W tak zupełnie skrajnych sytuacjach okazuje się elektryzująca i wprost nie można oderwać od niej wzroku. Z łatwością ukazuje ogrom emocji targających jej bohaterką i kradnie show pozostałym członkom obsady. Do najciekawszych należą sceny, w których dochodzi do konfrontacji między nią a Danny’m Sapani, czyli Jazonem. Kumulujące się przez cały czas napięcie osiąga apogeum i doprowadza do nieprzewidywalnych konsekwencji. W ich relacji nienawiść miesza się z miłością, co wywołuje również moc wrażeń u odbiorcy.

W Kinie Nowe Horyzonty miałam już przyjemność obejrzeć cztery przedstawienia z National Theatre: „Frankenstein”, „Koriolan”, „Czas wojny” i „Król Lear”. Każdy kolejny seans stanowił równie niezapomniane i pasjonujące przeżycie. Tym razem nie wahałam się ani na chwilę i z ciekawością wybrałam się na „Medeę”. Transmitowano ją na żywo prosto ze sceny w Londynie, napisy zaś przetłumaczono na podstawie dialogów zarejestrowanych na próbie. Nie zawiodłam się, choć to chyba najsłabszy z tych pięciu spektakli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz