wtorek, 31 lipca 2012

Louis de Funès


Kiedy tylko choć na krótko pojawiałem się w filmach, starałem się być jak najbardziej widocznym, co sprawiało, że nawet w niewielkich rólkach byłem dostrzegalny, pamiętano mnie. Rezultat? Pewien producent powiedział do mnie pewnego dnia: Ten to ma prawdziwą gębę, zrobię z niego gwiazdę.
Louis de Funès 


Louis de Funès to chyba najsławniejszy i moim zdaniem najlepszy francuski aktor komediowy. W swoim dorobku posiada wiele genialnych i bardzo ciekawych ról. Grał w aż 149 filmach i w większości z nich stworzył naprawdę charakterystyczne i niepowtarzalne kreacje. Produkcje z jego udziałem biły rekordy popularności i oglądalności. Urodził się 31 lipca 1914 roku, a zmarł 27 stycznia 1983 roku. Dzisiaj przypada 98 rocznica jego urodzin. Zanim ostatecznie postanowił związać swoje życie ze sceną, krótko pracował w wielu miejscach. Był m.in. pomocnikiem księgowego, projektantem wystaw sklepowych, buchalterem, pomocnikiem asystenta w szkole oraz projektantem karoserii samochodowych. W latach 1935-1939 grywał na pianinie w paryskich barach i nocnych klubach przy placu Pigalle. To zajęcie podjął ponownie po zakończeniu wojny. De Funès Został odznaczony: Grand Prix śmiechu za pierwszoplanową rolę w Jak włos w zupienagrodą kina francuskiego - Victorem; nominacją do Oscara filmu „Wielka włóczęga”Orderem Legii Honorowej; oraz Césarem.
Nie żałuję, że moja kariera rozwijała się powoli. Pozwoliło mi to zrozumieć głębię rzemiosła. Wtedy jeszcze wypróbowywałem nieznane kolory, detale, mimikę, gesty, które sprawdzałem w małych rolach. Posiadłem pewien dorobek komiczny, którego nie mogłem wykorzystać w pełni w całej mojej dotychczasowej karierze. Zdałem sobie sprawę, że trzeba zawsze zaczynać od nowa.

Louis de Funes

Ogromnie cenię go za swobodę z jaką potrafił wcielić się w dowolną postać i całkiem wczuć się w rolę. Udawało mu się rozśmieszać mnie słowami, gestami i mimiką twarzy. Trzeba przyznać, że był wielkim artystą i genialnym komikiem. Dzięki temu każdy jego bohater stawał się w pewien sposób zabawny. W swej grze aktorskiej inspirował się postacią Kaczora Donalda. Śledził jego gesty, mimikę i głos, a później wykorzystywał w swoich filmach.

Chyba największą popularność przyniosła mu seria sześciu filmów o przygodach francuskiego żandarma (1964-1982). Pierwsza część nosi tytuł „Żandarm z Saint-Tropez”Żandarm Ludovic Cruchot jest pełen zapału, energiczny i żwawy, ale także bardzo surowy. Z gminy Belvédère zostaje przeniesiony do nadmorskiego kurortu Saint-Tropez na Lazurowym Wybrzeżu. Tam dostaje się pod dowództwo otyłego komendanta Jérôme'a Gerbera. Sam staje się przełożonym kilku fajtłapowatych żandarmów. Razem pilnują przestrzegania prawa i starają się walczyć z przestępczością. De Funès doskonale odegrał postać głównego bohatera. Stworzył z niego bardzo komiczną postać, łatwo wzbudził moją sympatię. Świetnie ukazywał emocje i uczucia bohatera.


Innym filmem z udziałem de Funèsa, który bardzo przypadł mi do gustu jest Oskar (1967). Opowiada, co niezwykłego i dziwnego wydarzyło się jednego dnia z życia dyrektora przedsiębiortswa, Bertranda Barniera. Francuski aktor ponownie popisał się tam swoimi umiejętnościami i bardzo mnie rozbawił.

Duże wrażenie de Funès zrobił na mnie także w produkcji Sławna restauracja” (1966). Wcielił się tam w rolę pana Septime'a, szefa ekskluzywnego lokalu.  Często posilają się u niego różne ważne osobistości, np. baronowie, książęta, ministrowie, sekretarze stanu. Pewnego dnia restaurację odwiedza nawet prezydent. Francuz zagrał genialnie i kolejny raz świetnie się spisał.

wtorek, 17 lipca 2012

Prestiż (2006), czyli rywalizacja dwóch magików

tytuł oryginalny: The Prestige
reżyseria: Christopher Nolan
scenariusz: Christopher Nolan, Jonathan Nolan
muzyka: David Julyan
produkcja: USA, Wielka Brytania
gatunek: dramat, thriller

„Każda sztuczka magiczna dzieli się na trzy etapy” – opowiada już na początku filmu Cutter, w którego rolę wcielił się Michael Caine. Pierwszy z nich to ‘obietnica’ – magik prezentuje jakiś zwyczajny przedmiot, który będzie służył jako rekwizyt podczas pokazu. Później następuje ‘punkt zwrotny’, kiedy dzieje się coś nadzwyczajnego, np. coś lub ktoś znika. Jednak najważniejszą i wieńcząca cały występ fazą jest ‘prestiż’. Wtedy przedmiot lub osoba pojawia się ponownie. Jeżeli wszystkie etapy przebiegły pomyślnie, publiczność nagradza magika brawami.

„Prestiż” to niesamowicie wciągająca i fascynująca produkcja w reżyserii Christophera Nolana. Została odznaczona nagrodą Satelita i 9 nominacjami, w tym dwoma do Oscara. Opowiada niezwykłą historię utalentowanych iluzjonistów,  przedstawiających porywające magiczne sztuczki  i mających wiele tajemnic. Dzieło wydaje się być dokładnie dopracowaną zagadką przygotowaną dla widza.

Akcja rozgrywa się pod koniec XIX wieku w Londynie. Dwaj ambitni i żądni sławy magicy, Robert Angier (Hugh Jackman) i Alfred Borden (Christian Bale) niegdyś wspólnie występowali i przyjaźnili się. Z pozoru wydają się podobni, ale naprawdę bardzo się od siebie różnią. Ich wyraźną wspólną cechą jest bezwzględne i cyniczne dążenie do celu. Podczas jednego z pokazów dochodzi  do nieszczęśliwego wypadku, ginie żona Roberta, Julia (Piper Perabo). Mężczyzna obwinia o jej śmierć swojego przyjaciela Alfreda. Od tamtej pory zaczynają darzyć siebie niechęcią, a wręcz wrogością. Pomiędzy nimi rozpoczyna się zacięta i zajadła rywalizacja o pozycję społeczną i sławę. Podejmują coraz drastyczniejsze i niebezpieczniejsze metody, aby pokonać przeciwnika.  


„Prestiż” to bardzo interesujący i wspaniały film. Od początku do samego końca trzymał mnie w napięciu i nie pozwolił odwrócić uwagi od ekranu. Historia w nim ukazana jest zajmująca i dość skomplikowana. Bohaterowie rekonstruują przeszłe wydarzenia na podstawie zeznań i pamiętników. Akcja rozgrywa się w szybkim, ale moim zdaniem odpowiednim tempie. Fabuła zaciekawiła mnie i zaintrygowała. Twórcy nieustannie serwują widzowi mnóstwo niespodziewanych zwrotów akcji, dzięki czemu w ogóle się nie nudzi. Zadziwiły mnie frapujące występy, które przedstawiają iluzjoniści. Ukazują także sekrety niektórych sztuczek magicznych. Według mnie scenariusz to najmocniejszy element tego dzieła. Jest doskonały, zaskakujący i oryginalny. Dialogi wydały mi się wiarygodne. Dziwne i absorbujące wydarzenia zachwyciły mnie i sprawiły, że produkcja zdobyła moje duże uznanie. Intryga została dokładnie przemyślana i doskonale dopracowana. Postaci oszukują nie tylko siebie nawzajem. Realizatorzy poprzez nich wodzą widza za nos i starają się jeszcze bardziej skomplikować całą sprawę. Muszę przyznać, że udało mi się odkryć rozwiązanie kawałka opowieści. Mimo wszystko zakończenie mnie zdziwiło.


Ogromny plus należy się także za brawurowe aktorstwo. Obsada jest genialna i wszyscy znakomicie poradzili sobie w tym filmie. Na największą uwagę zasługuje rewelacyjny Christian Bale, który stworzył zaskakującą kreację tajemniczego i bezwzględnego magika Alfreda Bordena.  Na początku wydaje się, że to właśnie główny czarny charakter. Później okazuje się, że właściwie każdy z bohaterów ma jakby dwa oblicza i coś ukrywa. Również rewelacyjnie spisał się Hugh Jackman jako Robert Angier, zwany Wielkim Dantonem. Nie cofnie się przed niczym, żeby odkryć sekrety swojego rywala. Ci dwaj aktorzy zagrali wybitnie. Świetnie ukazali zmienny charakter i wielkowymiarowość swoich bohaterów.  Przedstawili wielką gamę ich uczuć i emocji. Trudno jednoznacznie ocenić zachowania zarówno Bordena, jak i Angiera. Muszę jednak przyznać, że stałam po stronie tego pierwszego. Ciekawe kreacje ukształtowała też obsada drugoplanowa. Dawid Bowie jako eksperymentujący z prądem Nikola Tesla wypadł wspaniale. Michael Caine w roli Cuttera, opanowanego inżyniera Angiera, poradził sobie dobrze. Scarlett Johansson wcielająca się w rolę urokliwej Olivii Wenscombe poradziła sobie przyzwoicie.

Od strony wizualnej obraz jest również perfekcyjny. Ówczesny Londyn został pięknie ukazany, dzięki idealnej scenografii i kostiumom. Ulice, teatry, restauracje, niezwykłe urządzenia i wynalazki oraz siedziby magików zrobiły na mnie duże wrażenie. To dzieło zdobyło dwie nominacje do Oscara właśnie za scenografię i zdjęcia. Muzyka również przypadła mi do gustu, stała się cudownym tłem całej opowieści. Mam wrażenie, że ten film charakteryzuje się nieco mrocznym klimatem.

„Prestiż” to zdecydowanie jedna z najlepszych produkcji, jakie widziałam. Dałam jej się oczarować i porwać całej historii. Jest wyjątkowa i naprawdę warta uwagi. Gorąco polecam!
Ocena: 10/10

czwartek, 12 lipca 2012

Królowa (2006), czyli jak podejmować odpowiednie decyzje

tytuł oryginalny: The Queen
reżyseria: Stephen Frears
scenariusz: Peter Morgan
muzyka: Alexandre Desplat
produkcja: Francja, Wielka Brytania, Włochy
gatunek: dramat, biograficzny

„Królowa” to fascynujący, ale malo wciągający dramat biograficzny w reżyserii Stephena Frears’a. Został odznaczony 28 nagrodami, w tym Oscarem dla Helen Mirren jako najlepszej aktorki pierwszoplanowej, oraz 37 nominacjami. Historia w nim przedstawiona wydarzyła się naprawdę. Twórcy ukazali reakcję zwykłych ludzi i rodziny królewskiej od tej bardziej prywatnej strony na wiadomość o tragicznej śmierci księżnej Diany.

Diana, księżna Walii w 1980 stała się jedną z potencjalnych kandydatek na żonę dla Karola, następcy tronu Wielkiej Brytanii. Ich ślub odbył się 29 lipca 1981 w Katedrze Św. Pawła w Londynie, był międzynarodowym wydarzeniem społecznym. Ogromne zainteresowanie mediów towarzyszyło księżnej zarówno w trakcie małżeństwa, jak i po rozwodzie. Pośrednio doprowadziło ono w 1997 roku do wypadku samochodowego, w którym na miejscu zginęli kierowca Henri Paul i towarzysz księżnej, Dodi Al-Fayed. Diana zmarła w wyniku odniesionych obrażeń. Księżna zasłynęła działalnością przede wszystkim działalnością dobroczynną i charytatywną oraz zamiłowaniem do mody. Określano ją jako „Ikona Mody” lub „Księżna Ludu”.


Latem 1997 roku w nieszczęśliwym wypadku ginie uwielbiana przez poddanych, księżna Diana.  Ta wiadomość wstrząsa i smuci opinię publiczną. Wszyscy czują się przytłoczeni tą wielką dla nich tragedią. Królowa Elżbieta II (Helen Mirren) przebywa w tym czasie w zamku Balmoral na szkockiej prowincji. Wtedy dochodzi do niej ta wieść. Nie reaguje jednak na wzburzenie mediów i stara się od nich odgrodzić. Tłumy ludzi składają hołd zmarłej księżnej, kładąc niezliczoną ilość bukietów kwiatów przed królewską rezydencją. Coraz głośniej domagają się reakcji dworu. Prasa także podburza innych i atakuje rodzinę królewską. W Londynie wybrano na nowego premiera zaradnego Tony’ego Blaira (Michael Sheen). W tym trudnym okresie musi podjąć odpowiednie decyzje, aby ludzie nie odwrócili się od królowej. 


„Królowa” zdecydowanie nie należy do tej grupy filmów, które charakteryzują się wartką akcją i trzymającymi w napięciu wydarzeniami. Ta produkcja nie zachwyca, nie zaskakuje. Jednak ma w sobie coś takiego, że oglądałam go z zainteresowaniem, mimo tego, że historia wydała mi się mało rozbudowana. Akcja rozgrywa się powoli, dochodzi do niezbyt wyraźnego momentu kulminacyjnego. Scenariusz przedstawia średni poziom. Z jednej strony myślę, że jest zgodny z zamierzeniami reżysera, ale z drugiej dzieło wydało mi się trochę nudne. Dialogi oceniam jako odpowiednie. Podczas rozmów z królową są uroczyste, a w innych scenach zupełnie naturalne. Cała sprawa związana ze śmiercią księżnej Diany zaciekawiła mnie i z dużą uwagą śledziłam rozwój wypadków na królewskim dworze. Czasami jednak odrywałam się od seansu, z powodu, moim zdaniem, zbyt monotonnych i raczej niepotrzebnych sytuacji.


Według mnie, w tym filmie jeden z najważniejszych elementów stanowi aktorstwo, które jest znakomite. Szczególnie warto tutaj wyróżnić wspaniałą Helen Mirren, która wcieliła się w rolę nieuległej królowej Elżbiety II. Kobieta nie chciała reagować na to, jak ludzie oddają hołd Dianie. Również świetnie spisał się Michael Sheen jako premier Tony Blair. Mężczyzna stara się wspierać władczynię, wydaje się jej wierny i lojalny. Obsada drugoplanowa, na czele z James’em Cromwell’em grającym Księcia Filipa, też przyzwoicie sobie poradziła. Dobrze ukazali emocje i charaktery ich postaci. Scenografia została doskonale dobrana. W tej produkcji znalazłam także piękne kostiumy idealnie dopasowane do pozycji społecznej bohaterów. Muzyka moim zdaniem nie wyróżnia się, wydała mi się za mało wyrazista.

„Królowa” to dobre dzieło biograficzne skupiające się wokół jednego wydarzenia. Nie jest wyjątkowo ciekawe, jednak według mnie jest godne uwagi. Raczej polecam.
Ocena: 7/10

poniedziałek, 9 lipca 2012

Magia uczuć (2006), czyli granica wyobraźni

tytuł oryginalny: The Fall
reżyseria: Tarsem Singh
scenariusz: Tarsem Singh, Dan Gilroy, Nico Soultanakis
muzyka: Howard Shore, Krishna Levy
produkcja: USA, Wielka Brytania, Indie
gatunek: dramat, fantasy, przygodowy

„Magia uczuć” to fascynująca i inspirująca produkcja w reżyserii Tarsema Singh’a, który stworzył również scenariusz. Opowiada wzruszającą i niezwykłą historię przyjaźni dwóch różnych osobowości, ukazuje relacje między nimi i to jak zaczyna im na sobie zależeć. Wywołała u mnie dużo emocji, ale głównie tych pozytywnych.

Akcja rozgrywa się w 1912 roku, w szpitalu w Los Angeles. Roy Walker (Lee Pace) zostaje tam przewieziony z powodu poważnych ran odniesionych podczas kręcenia jednej z trudniejszych scen kaskaderskich. Czuje się przygnębiony i zrozpaczony nie tylko z tego powodu. Cierpi, ponieważ jego ukochana zostawiła go dla innego aktora. Wkrótce Roy poznaje małą pacjentkę, ciekawską pięciolatkę, Aleksandrię (Catinca Untaru), która ma złamaną rękę. Dziewczynka zaczyna darzyć go dużą sympatią. Codziennie go odwiedza i staje się jego wierną towarzyszką. Mężczyzna podczas każdego spotkania opowiada jej fragment niesamowitej i wciągającej opowieści opierającej się na jego życiu. Głównymi bohaterami są: Hindus, były niewolnik – Otto, włoski pirotechnik – Luigi, angielski przyrodnik Darvin i jego uwielbiana małpka oraz tajemniczy bandyta. Wszyscy postanowili pokonać nikczemnego i przebiegłego gubernatora Odiousa. Każdy miał jakiś powód: porwanie żony, śmierć bliskich, czy upokorzenie. Do żądnej zemsty grupy przystaje także tajemniczy mistyk, który chce się odegrać za wyjałowienie i zniszczenie jego doliny.


„Magia uczuć” to niezwykły i interesujący film. Śmieszy, smuci, zadziwia i skłania do refleksji. Fabuła trzyma w napięciu od chwili, gdy dowiadujemy się o ukrytych zamiarach Roy’a. Akcja rozgrywa się w odpowiednim tempie, jest zaskakująca. Na początku nie potrafiłam wczuć się we wspaniały klimat tego dzieła, jednak wkrótce bardzo się wciągnęłam. Historia bandyty i jego towarzyszy także mnie zaciekawiła i tak jak Aleksandria chciałam wiedzieć, co się dalej wydarzy. Dzięki swojej wyobraźni, Walker próbuje odgrodzić się od dramatu rozgrywającego się w rzeczywistości.

Aleksandria zachwyca się opowiadaniem i nie może przestać o nim myśleć. W głównych rolach wyobraża sobie znajome osoby: pielęgniarkę, lekarza, dostawcę lodu, swojego zmarłego ojca, a nawet Roy’a i siebie samą. Przez to granica między rzeczywistością a fikcją zdaje się zanikać.
W tym czasie Walker planuje, jak może uwolnić się od smutku i cierpienia. Do zrealizowania swojego planu stara się wykorzystać naiwną, przychylną mu dziewczynkę. Powoli jednak odkrywa, że wytworzyła się pomiędzy nimi silna więź.


Scenariusz przedstawia bardzo dobry poziom. Dialogi są trochę nienaturalne, ale wydaje mi się, że to celowy zabieg. Twórcy ukazali intrygujące i warte przemyślenia wydarzenia. Mam wrażenie, że wszystko zostało świetne dopracowane, że każdy szczegół dokładnie przemyślano. Pomysł na pokazanie relacji między ludźmi i ich emocji z tej innej perspektywy przypadł mi do gustu. Aktorstwo na dobrym poziomie. Niedoświadczona Catinca Untaru, która wcieliła się w rolę Aleksandrii, najprawdopodobniej dzięki swojemu młodemu wiekowi zachowywała się bardzo naturalnie i wiarygodnie. Doskonale przedstawiła, jak bardzo zależy jej na przyjaźni. Lee Pace jako Roy również przyzwoicie sobie poradził. Potrafił dobrze ukazać rozterki swojej postaci i to, że nie zawaha się przed niczym. Wszyscy bohaterowie tej produkcji są bardzo wyraziści i barwni. Każdy z nich jest wyjątkowy i zwraca na siebie uwagę.

Chyba największą zaletą tego filmu jest jego nadzwyczajny klimat. Historia o gubernatorze Odiousie i bohaterach z całego świata rozgrywa się w niesamowicie kolorowym i malowniczym otoczeniu. W tle widać zapierające dech budowle, piękne i bajkowe krajobrazy. Strona wizualna tej produkcji wydała mi się perfekcyjna. Cechuje się cudownymi zdjęciami, piękną scenografią i oryginalnymi kostiumami. Zachwycająca jest także muzyka, współtworzona przez Howarda Shore’a, twórcę genialnej ścieżki dźwiękowej we „Władcy Pierścieni”.

„Magia uczuć” to naprawdę zajmujące i zastanawiające dzieło. Z pozoru może wydawać się nieco dziwne, ale ma swój ogromny urok. Polecam obejrzeć i przekonać się o jego zaletach.
Ocena: 8/10

piątek, 6 lipca 2012

Dziewczyna z perłą (2003), czyli o muzie Vermeera

tytuł oryginalny: Girl With a Pearl Earing
reżyseria: Peter Webber
scenariusz: Olivia Hetreed, Tracy Chevalier
muzyka: Alexandre Desplat
produkcja: Luksemburg, Wielka Brytania
gatunek: dramat obyczajowy

„Dziewczyna z perłą” to przeciętna, ale piękna wizualnie produkcja w reżyserii Petera Webbera. Została odznaczona sześcioma nagrodami i 26 nominacjami, w tym trzema do Oscara. Opowiada niezwykłą historię powstawania obrazu „Dziewczyna z perłą”. Film przedstawia fragment życia malarza Johannesa Vermeera.

Akcja rozgrywa się w XVII wieku, w mieście Delft w Holandii. Siedemnastoletnia Griet (Scarlett Johansson) pochodzi z ubogiej rodziny i nie posiada wykształcenia. Aby wspomóc finansowo siebie i swoją rodzinę, podejmuje pracę służącej w domu cieszącego się sławą i uznaniem malarza, Johannesa Vermeera (Colin Firth) i jego żony, Cathariny (Essie Davis). Dziewczyna bezwzględnie słucha swoich pracodawców i stara się dokładnie wypełniać swoje obowiązki. Do powierzonych jej zadań, oprócz zwykłych czynności, należy także sprzątanie pracowni mistrza. Griet jest pod wrażeniem jego pięknych dzieł, pierwszy raz ma kontakt z prawdziwą sztuką. Mężczyzna powoli ukazuje jej piękno malarstwa, instruuje ją jak należy mieszać farby i je nakładać. Artysta ukrywa swoje relacje z dziewczyną przed rodziną, dlatego wokół nich pojawia się coraz więcej plotek. Catharina snuje domysły na ten temat i próbuje sprzeciwić się ich spotkaniom, lecz nie chce, aby jej mąż przestał pracować. Pewnego dnia Griet poznaje na targu uroczego syna rzeźnika, Pietera (Cillian Murphy). Wkrótce młodzi zaczynają darzyć się uczuciem.


„Dziewczyna z perłą” to niezbyt wciągający, ale niezwykle plastyczny film. Jego strona artystyczna jest wyśmienicie dopracowana, barwna i niepowtarzalna. Każda scena, a nawet ujęcie prezentuje się jak namalowany na płótnie obraz. Przyczyniają się do tego głównie wspaniale dobrane kostiumy, świetna scenografia i cudowne zdjęcia. Są najlepszymi elementami tego dzieła i sprawiają, że ma niesamowity klimat i niepowtarzalny charakter. Niestety, od strony fabularnej produkcja mnie nie zachwyciła. Historia okazuje się niezbyt intrygująca i skomplikowana, chwilami zwyczajnie nudzi i zupełnie nie porywa. Akcja rozgrywa się w wyjątkowo wolnym tempie, zastosowano tu wiele przewidywalnych rozwiązań. Uwagę przykuwa tu tylko kilka rzeczywiście fascynujących scen.



Scenariusz jest bardzo przeciętny, mało zaskakujący i absorbujący. Momentami miałam wrażenie, że twórcy w ogóle nie mieli pomysłu, czym mogą zadziwić i zjednać sobie widza. Dialogi są raz całkiem dobre, a innym razem nadzwyczaj nienaturalne i wręcz dziwne. Przedstawione wydarzenia wydają się monotonne, choć niewątpliwie miłe dla oka. Ostatnie minuty, które moim zdaniem powinny ciekawie i dobitnie zakończyć całą opowieść, niczym się nie wyróżniają. Aktorstwo jest przyzwoite, ale niewybitne. Scarlett Johansson, która wcieliła się w rolę wrażliwej Griet nie zachwyciła mnie, zagrała raczej powściągliwie. Mam wrażenie, że nie udało jej się odpowiednio ukazać uczuć i emocji swojej bohaterki. Lepiej poradził sobie Colin Firth jako Vermeer. Aktor dobrze ukazał głęboką fascynację, jaką darzył służącą. Moim zdaniem, najbardziej wyróżniał się jednak Tom Wilkinson w roli mecenasa sztuki, aczkolwiek jego kreacja także nie powala na kolana.

„Dziewczyna z perłą” nie do końca przypadła mi do gustu. Mimo wszystko, polecam seans tego dzieła, ze względu na jego stronę artystyczną, która zrobiła na mnie duże wrażenie.
Ocena: 6/10

wtorek, 3 lipca 2012

Tunele - Roderick Gordon i Brian Williams

„Tunele” to pierwszy tom serii powieści fantasy pod tym samym tytułem autorstwa Rodericka Gordona i Briana Williamsa. Opowiada niezwykłą, ale niezbyt interesującą historię chłopców, którzy odkrywają tajemnicze przejście do niebezpiecznego, podziemnego świata.

Z pozoru może się wydawać, że fabuła jest dość skomplikowana i przez to opowieść wciąga czytelnika. Mnie ta książka jednak zupełnie nie porwała i nie zaciekawiła.
„Tunele” w pigułce:
1.      ⅓ powieści – kopanie tuneli
2.      ⅓ powieści – życie pod ziemią
3.      ⅓ powieści – ucieczka

Czternastoletni Will mieszka w mieście Highfield razem ze swoim ojcem, kustoszem muzeum, doktorem Rogerem Burrows’em, uzależnioną od oglądania telewizji matką Celią oraz dwunastoletnią siostrą Rebeką, która wykonuje większość obowiązków domowych. Wydają się być wspaniałą i szczęśliwą rodziną, jednak w rzeczywistości bardzo się od siebie różnią i często nie mogą się ze sobą dogadać. Will nie ma wielu kolegów, wyśmiewają go w szkole, ponieważ jest albinosem. Dzieli ze swoim ojcem wspólną pasję – archeologię. Razem prowadzą wykopaliska, kopią tunele, często udaje im się odkryć różne stare przedmioty lub zagadkowe miejsca. Całkowicie oddają się swojemu hobby, poświęcają mu dużo czasu i energii. Wkrótce chłopiec zaprzyjaźnia się z Chesterem Rawls’em, którego zaraża swoim zamiłowaniem. Doktor Burrows dowiaduje się, że sir Gabriel Martineau zbudował niegdyś sieć tuneli pod miastem Highfield. Odkrywa wejście do jednego z nich i zdobywa też niesamowitą kulę wypełnioną dziwną substancją, świecącą w ciemności. W mieście zaczynają się pojawiać podejrzani, zamaskowani mężczyźni. Pewnego dnia, po kłótni z żoną kustosz znika. Will i Chester rozpoczynają własne poszukiwania. Wkrótce znajdują jego dziennik oraz zasypany tunel w piwnicy. Udaje im się go wydrążyć i docierają podziemnego szybu. Zjeżdżają windą głębiej pod ziemię i znajdują tam coś, co przechodzi ich najśmielsze oczekiwania.

„Tunele” są dość oryginalną, ale mało zajmującą książką. Opowieść wydała mi się monotonna i nudna. Nie trzymała mnie w napięciu, nie miałam uczucia, że nie mogę doczekać się, co się dalej wydarzy. Znalazło się w niej kilka naprawdę zaskakujących zwrotów akcji, jednak większość z nich jest bardzo absurdalna i nieprzekonująca. Pomysł całkiem mi się spodobał, dlatego uważam, że ta powieść ma niewykorzystany potencjał. Akcja rozwija się w żółwim tempie, przez co czytanie niemiłosiernie się dłuży. Przez pierwsze 400 stron nie dzieje się praktyczne nic frapującego i przyciągającego uwagę. Ostatnie 100 sprawiło jednak, że nie mogłam się oderwać od lektury. Mam wrażenie, że autorzy dysponują dużą ilość pomysłów, ale postanowili zostawić je do następnych części, a w tej stworzyć tylko porządne zakończenie, a raczej początek nowej przygody. Żałuję, że wątek z tajemniczymi postaciami pojawiającymi się znienacka w Highfield został potraktowany trochę ‘po łebkach’. Owszem, później wyjaśniło się kim byli, ale zabrakło mi jakiś intersujących wydarzeń z nimi związanych zanim to nastąpiło.

W tej powieści występuje wiele różnorodnych postaci. Moim zdaniem, są one niezbyt barwne i jednowymiarowe, przez co żaden z nich nie zyskał mojej sympatii. Nie przypadł mi do gustu również główny bohater, Will Burrows. Gdy jego przyjaciel Chester siedział zamknięty w więzieniu, ten początkowo chciał go uratować. Później jakby o nim zapomniał, a przypomniał sobie dopiero wtedy gdy sam chciał wrócić do domu. Nie spodobała mi się ta jego postawa. Jedna z nielicznych zalet tej książki to styl, w jakim jest napisana. Wydaje się, że twórcy świetnie go dopracowali, dzięki czemu język jest dobry i bardzo przystępny. 

„Tunele” to niczym nie wyróżniająca się, trochę nudnawa powieść. Nie polecam, chyba że naprawdę nie macie nic innego do czytania.
Ocena: 1,5/6