środa, 28 listopada 2012

Fight Club (Podziemny Krąg) - Chuck Palahniuk

„Podziemny krąg” to pierwsza opublikowana i chyba najbardziej znana powieść autorstwa Chucka Palahniuka. Narratorem jest tu bezimienny mężczyzna, który opowiada o tym, jak jego życie uległo gwałtownej i nieodwracalnej zmianie. Jego historia wydała mi się nieprzewidywalna i nieco absurdalna.

Główny bohater pracuje dla firmy motoryzacyjnej w Wydziale Skarg i Odszkodowań. Mieszka samotnie w dużym apartamencie. Nieustannie zamawia dla siebie meble z IKEI. Zawsze stara się jak najdokładniej dopasować każdy nowy element do wyglądu wnętrza. Często ma służbowe wyjazdy, które zmuszają go do przemieszczania się pomiędzy różnymi strefami czasowymi. Stanowi to jedną z przyczyn jego bezsenności. Lekarz zaleca mu, aby zobaczył, czym jest prawdziwe cierpienie i udał się na spotkanie grupy wsparcia śmiertelnie chorych. Narrator stosuje się do tej rady i po wysłuchaniu zwierzeń ludzi, wreszcie udaje mu się zasnąć. Wkrótce zaczyna regularnie przychodzić na inne zebrania, m.in. cierpiących na raka jąder, chorych na gruźlicę czy mających pasożyty w mózgu. Odkrywa, że czuje się po tym o wiele lepiej. Jakiś czas później poznaje Tylera Durdena, który imponuje mu swoją pewnością siebie i bezprecedensowym zachowaniem w pracy. Na grupie wsparcia przyłapuje kobietę, która również znajduje pocieszenie w tym zajęciu. Marla Singer nie jest chora, dlatego bohater nie może znieść tego, że ona też oszukuje. Gdy mieszkanie narratora zostaje doszczętnie zniszczone, dzwoni do Tylera. Zamieszkują razem i zakładają klub walki. Pojedynki stają się dla nich skutecznym typem terapii.

Czytając tę książkę pierwszy raz zetknęłam się twórczością Palahniuka. Zagłębiając się w nią poznałam jego, jakże charakterystyczny, styl pisarski. Wydał mi się intrygujący i nieprzeciętny. Pierwszym, na co zwróciłam uwagę to specyficzna narracja. Powieść rozpoczyna się finałową sceną, dlatego jest się nieco zdezorientowanym. Ten zabieg powoduje, że ciekawość i fascynacja zwiększa się. Główny bohater snuje refleksyjną opowieść o tym, co wydarzyło się wcześniej. Dowiadując się, jak doszło do takiego zakończenia, naprawdę nie można wyjść z podziwu dla pomysłowości autora. Często krytykuje on problemy społeczne i gospodarcze. Nie brakuje mu także cynicznego poczucia humoru. Stosuje zazwyczaj prosty język, jaki posługuje się na co dzień, nie stara się sięgać po bardziej ambitne środki wyrazu. Używa niewyszukanych słów i krótkich zdań. Występują u niego także powtórzenie i urwane myśli, czym przypomina ustną relację. Moim zdaniem, ułatwia to znacznie odbiór całości tekstu i nadaje mu realizmu. Czyta się go dość szybko i z wielką chęcią dowiedzenia się, jak wszystko się rozwinie i do czego doprowadzi.

„Podziemny krąg” to naprawdę niepospolita i chwilami dziwna książka. Nie jest jednak wybitna i nie zrobiła na mnie oszałamiającego wrażenia. Całość wydała mi się dość spójna i przede wszystkim pasjonująca. Fabuła jest zaskakująca, niekiedy zabawna lub trochę niesmaczna. Ukazane wydarzenia zadziwiają i przykuwają uwagę. Niektóre sceny okazały się dość brutalne, ale to celny zabieg. Dzieło nie trzyma w napięciu, ale niesamowicie wciąga. Sprawia, że czytelnik wciąż stara się dostrzec ukryty przekręt. Zakończenie odkrywa przed nami niezwykłą zagadkę. Tytułowy klub walki stanowi dla mężczyzn oderwanie się od codzienności. Mogą tam odreagować stres i zapomnieć o problemach. Jest to dla nich swoista grupa wsparcia.

Podsumowując, „Fight Club” to solidna i absorbująca książka. Według mnie, warto po nią sięgnąć.
Ocena: 4,5/6

sobota, 24 listopada 2012

Atlas chmur (2012), czyli wielowątkowe widowisko

tytuł oryginalny: Cloud Atlas
reżyseria: Tom Tykwer, Lana Wachowski, Andy Wachowski
scenariusz: Tom Tykwer, Lana Wachowski, Andy Wachowski
muzyka: Reinhold Heir, Johnny Klimek, Tom Tykwer
produkcja: Honkong, Niemcy, Singapur, USA
gatunek: dramat, sci-fi

Wyobraź sobie, że przeglądasz program telewizyjny. O tej samej godzinie będzie emitowane aż sześć filmów, które chcesz obejrzeć. Włączasz telewizor i niezdecydowany przeskakujesz po kanałach.

Właśnie do tego można porównać seans najnowszego dzieła rodzeństwa Wachowskich i Toma Tykwera. Z tą różnicą, że mnogość wydarzeń nie sprawia tutaj raczej problemu dla odbiorcy. „Atlas chmur” jest porywający i niesamowity, okazuje się również genialnie i bardzo zręcznie zrealizowany. Składa się aż z sześciu różnych wątków. Oczywistą trudność stanowiło zgrabne zmontowanie całości tak, aby widz się nie pogubił. Moim zdaniem, twórcom udało się to doskonale. Każdy wątek stanowi oddzielną, fascynującą, choć nieco chaotyczną historię. Dzieją się one w różnych miejscach, czasie i przestrzeni, wszystkie się jednak łączą i świetnie uzupełniają. Co najciekawsze, narracje przeplatają się ze sobą nawzajem. 


Rzadko się zdarza, aby jeden aktor grał tyle ról:

Tom Hanks - Dr Henry Goose / Kierownik hotelu / Isaac Sachs / Dermot Hoggins / Aktor grający Cavendisha / Zachry
Halle Berry  - Członkini plemienia / Jocasta Ayrs / Luisa Rey / Gość na indyjskim przyjęciu / Ovid / Meronym
Jim Broadbent - Kapitan Molyneux / Vyvyan Ayrs / Timothy Cavendish / Koreański muzyk / Prorok
Hugo Weaving - Haskell Moore / Tadeusz Kesselring / Bill Smoke / Pielęgniarz Noakes / Członek Rady Mephi / Stary Georgie
Jim Sturgess - Adam Ewing / Ubogi klient hotelu / Ojciec Megan / Szkocki góral / Hae-Joo Chang / Szwagier Zachriego
Doona Bae - Tilda / Matka Megan / Meksykanka / Sonmi-451 / Sonmi-351 / Prostytutka Sonmi
Ben Whishaw - Chłopak pokładowy / Robert Frobisher / Właściciel sklepu z płytami / Georgette / Współplemieniec
Keith David - Kupaka / Joe Napier / An-kor Apis / Prorok
James D'Arcy - Młody Rufus Sixsmith / Stary Rufus Sixsmith / Pielęgniarz James / Archiwista
 Xun Zhou - Talbot / Kierowniczka hotelu / Yoona-939 / Rose
David Gyasi - Autua / Lester Rey / Duophsyte
Susan Sarandon - Madame Horrox / Starsza Ursula / Yusouf Suleiman / Przeorysza
Hugh Grant - Wielebny Giles Horrox / Pracownik hotelu / Lloyd Hooks / Denholme Cavendish / Jasnowidz Rhee / Wódz Kona


Opowieści okazują się na swój sposób wyjątkowe i niezwykle absorbujące. Prezentują zupełnie odmienne style i gatunki. Można tu wyróżnić komedię, science fiction, thriller, czy melodramat.
Dla mnie, najbardziej fascynujące jest jednak śledzenie niewiarygodnych przemian aktorów. Grają oni po kilka różnych ról, każda wydaje się inna, ale w pewien sposób powiązana z poprzednią. Niektóre z nich są naprawdę ważne dla całej akcji, inne pojawiają się tylko przelotnie, w jednym ujęciu. „Atlas chmur” pokazuje, że charakteryzacja naprawdę czyni cuda. Niektóre osoby trudno jest rozpoznać, tak bardzo zmieniono ich wygląd. Obsada jest naprawdę imponująca, wszyscy poradzili sobie brawurowo. Moim zdaniem najlepiej spisał się jednak znany z roli Elronda, Hugo Weaving. Wcielił się on w sześć barwnych postaci, od złowieszczego Starego Georgie’go, przez płatnego zabójcę, aż po przerażającą pielęgniarkę w domu starców. Jego bohaterów cechuje zazwyczaj zły charakter i bezwzględność. Warto wyróżnić również wyśmienitego Toma Hanksa, którego chwilami nie można rozpoznać pod blond lub siwymi włosami. Pozytywnie zaskoczyła mnie też Halle Berry, Jim Sturgess i Jim Broadbent. Myślę, że największe filmowe przemiany przeszedł Hugh Grant, szczególnie jako jasnowidz Rhee i wódz plemienia Kona. Aktor znany głównie z komedii romantycznych zagrał bardzo dobrze, a to chyba jego pierwszy występ w takiej superprodukcji. 


Scenariusz jest znakomity i zadziwiający, zaskakuje i trzyma w napięciu. Przenosi nas do różnych miejsc w świecie i epok. Sprawia, że film ogląda się z dużą uwagą i ciekawością. Całość jest cudowna i naprawdę robi wrażenie. Niestety osobno, każda historia nie wydaje mi się zbyt skomplikowana i inspirująca. Szczególnie do gustu przypadł mi wątek muzyka Roberta Frobishera (Ben Whishaw) oraz nieszczęsnego Timothego Cavendisha (Jim Broadbent). Znajduje się tu sporo pseudofilozoficznych scen i bezsensownych dialogów. Można to zauważyć głównie w rozdziale o Sonmi, która głosi hasła o tym, jak 'wszystko jest połączone'. Zamiast głębokiego przesłania, takie monologi prezentują się raczej jako jeden wielki bełkot. Perfekcyjnie zrealizowana okazuje się także strona wizualna tej produkcji. Charakteryzacja jest kapitalna, kostiumy i scenografia zapierają dech. Ścieżka dźwiękowa jest fenomenalna i poruszająca, słucha jej się z czystą przyjemnością. Efekty specjalnie olśniewają i nie pozwalają ani na chwilę oderwać wzroku od ekranu.

„Atlas chmur” to bardzo dobre i oszałamiające widowisko. Z łatwością dałam się porwać jego szaleństwu. Naprawdę warte uwagi – polecam!
Ocena: 7/10

środa, 21 listopada 2012

Melancholia (2011), czyli w obliczu tego, co nieuchronne

reżyseria: Lars von Trier
scenariusz: Lars von Trier
muzyka: Richard Wagner
produkcja: Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy
gatunek: dramat, sci-fi, katastroficzny, psychologiczny

Koniec świata wydaje się wręcz uniwersalnym materiałem na film. Stanowi doskonałą sposobność dla twórcy, aby ukazać własne przemyślenia i ujawnić najśmielsze wytwory swojej fantazji. Lars von Trier również podjął się tego, moim zdaniem,  oczywistego, lecz trudnego tematu. Jego interpretacja tego wydarzenia jest niesamowita i piękna. Naprawdę nie waham się pisząc te słowa. Ukazał przede wszystkim głębię ludzkich emocji, niekiedy zupełnie sprzecznych. Od początku wiadomo, jakie będzie zakończenie, mimo tego dzieło ogląda się z ogromną uwagą.

Na początek dostajemy rewelacyjny pokaz obrazów. Przedstawiają bohaterów w różnych pozach i w czasie wykonywania jakiś czynności. Sceny rozgrywają się w zwolnionym tempie, w tle słychać niesamowitą i przejmującą muzykę. Widzimy m.in. pannę młodą w sukni ślubnej biegnącą na trawie lub tonącą w wodzie, inną kobietę zapadającą się w pole golfowe. Ten nietypowy wstęp stanowi tylko przedsmak dla dalszej części.


Film podzielono na dwie części. Pierwsza z nich opowiada o Justine (Kirsten Dunst), pannie młodej. Akcja toczy się na jej weselu. Wszystko jest bogato udekorowane i cudownie przygotowane. Początkowo kobieta wydaje się szczęśliwa i radosna. Jej wybrankiem jest Michael (Alexander Skarsgård). Jako widzowie jesteśmy świadkami wielkiego wydarzenia w ich życiu. Przyglądamy się skomplikowanym relacjom rodzinnym i zawodowym. Matka głównej bohaterki (Charlotte Rampling), wiecznie niezadowolona i nastawiona pesymistycznie do ślubu nakazuje gościom bawić się, póki jeszcze mogą. Jej słowa powoli zaczynają się sprawdzać. Justine czuje się coraz gorzej, jest niemiła i nieczuła dla swoich bliskich. Jej siostra, Claire (Charlotte Gainsbourg) denerwuje się widząc jej zachowanie. Wesoła atmosfera spotkania staje się coraz bardziej nieznośna. Wesele kończy się niesmakiem i niespełnionymi oczekiwaniami.

Druga część ma miejscu już po weselu. Justine przenosi się do domu swojej siostry. Niedoszła panna młoda czuje się jeszcze gorzej. Ma huśtawki nastroju, wydaje się wyczerpana i pogrążona w ciężkiej depresji. Claire stara się jej pomóc, ale niewiele może zdziałać. Wkrótce okazuje się, że planeta Melancholia ma zderzyć się z Ziemią. Justine nie wątpi, że w ten sposób dojdzie do końca świata. Im bliżej do feralnej nocy, tym jej samopoczucie stabilizuje się, staje się coraz spokojniejsza. Jej siostra zachowuje się wręcz odwrotnie. Mimo zapewnień męża, Johna (Kiefer Sutherland), że do zderzenia na pewno nie dojdzie, ogarnia ją panika i rozpacz.


To naprawdę porządne i dobre kino, ale nie uważam, że to wybitna pozycja. Moim zdaniem gdyby nie perfekcyjna Kirsten Dunst, całość wypadłaby słabiej. W filmie właściwie niewiele się dzieje, ale mimo tego nie nudzi ani nie dłuży się. Ma w sobie to „coś”, co sprawia, że ogląda się go z wielką uwagą i zaciekawieniem. Akcja rozgrywa się bardzo powoli, stopniowo stopniuje się napięcie. Wątek wesela, który pozornie nie wydaje się ważny dla całej historii, ma duże znaczenie dla całości. Każdy element ma swoje ściśle określone miejsce. Według mnie nie ma tu żadnych zbędnych scen, ani ujęć. „Melancholia” trzyma w napięciu i niezwykle wciąga, chociaż wiadomo, jaki będzie finał. Bohaterom cały czas towarzyszy klimat niepokoju i nieuchronnej zagłady. Twórcy pokazują, że przed końcem świata nie można się uchronić. Jego nadejście jest nieubłagane i żaden człowiek się przed nim nie ukryje.


„Melancholia” okazała się także wyborną ucztą dla oczu. Wizualnie jest cudowna. Szczególne wrażenie wywarła na mnie fascynująca sekwencja obrazów na początku. Efekty specjalne są fantastyczne i zachwycające. Charakterystyczna jest także niestabilna praca kamery, trochę jakby ktoś spoglądał się ukradkiem, co dzieje się w życiu tych ludzi. Muzykę Wagnera oceniam jako świetnie dobraną i nieco przerażającą. Scenariusz nie jest nieprzewidywalny, ale nie o to chodzi w tym dziele. Doskonale ukazano różne postawy ludzkie w obliczu końca świata.

Jednym z najlepszych elementów tego filmu jest brawurowa gra aktorska. Niebywałe wrażenie zrobiła na mnie Kirsten Dunst, która zagrała znakomicie i najlepiej z całej obsady. Okazała się największym zaskoczeniem, nie spodziewałabym się po niej tak dobrego występu. Jej mimika twarzy i gestykulacja mówiła wszystko o Justine, w której rolę wcieliła się. Umiała perfekcyjnie ukazać jej uczucia i problemy emocjonalne, bohaterka okazuje się bardzo skomplikowana. Początkowo wesoła, zmienia się nie do poznania. Dunst spisała się wyśmienicie i to chyba najlepsza rola w jej karierze. Charlotte Gainsbourg jako Claire poradziła sobie bardzo dobrze, ale pozostała w cieniu Kirsten. Wspaniale sprostała wyzwaniu i wypadła przekonująco. Siostra Justine na początku jest spokojna, a później w obliczu zagrożenia załamuje się. Aktorzy drugoplanowi zagrali przyzwoicie, stali się wspaniałym tłem dla głównych postaci.

„Melancholia” to niepowtarzalny spektakl ludzkich emocji i dobry film. Okazał się bardzo absorbującym i jednocześnie niepokojącym dziełem. Polecam, bo naprawdę warto; nie mam jednak wątpliwości – to dzieło nie dla wszystkich.
Ocena: 7,5/10

sobota, 17 listopada 2012

Ze zdziwieniem mi do twarzy cz. 2. - kino specyficzne, niepospolite i intrygujące


Po sporej w przerwie w blogowaniu, chcę Wam przedstawić drugą odsłonę przeglądu (pierwsza TUTAJ) dzieł wyjątkowych i wywołujących niekiedy zupełnie sprzeczne emocje. Dzisiejsza trójka to same animacje. Kolejnym czynnikiem, który je łączy jest także nieco niepokojący i mroczny klimat.
**

4. Koralina i tajemnicze drzwi / Coraline (2009)

Świat, w którym żyje Koralina jest szary i ponury. Dziewczynka wydaje się nieszczęśliwa, bo chociaż tętni energią, na co dzień nie ma robić. Mieszka w dużym, wyblakłym domu razem ze swoimi wiecznie zapracowanymi i zajętymi rodzicami. Nie znajdują oni czasu dla córki. Pewnego dnia Koralina znajduje ukryte w salonie małe drzwi. Odnajduje do nich kluczyk i postanawia sprawdzić, co się znajduje po drugiej stronie. Przejście prowadzi do miejsca, który z pozoru wygląda niemal identycznie jak jej świat. Okazuje się jednak zupełnie inne. Jest barwne, żywe i pozornie piekne. Dziewczynka znajduje w nim odpowiedników swojej mamy i taty, sąsiadów, a nawet przyjaciela. Wszyscy zamiast oczu mają guziki. 
„Koralina”, stworzona na podstawie powieści Neila Gaimana, to znakomita i wciągająca  produkcja. Opowiada inspirującą i pouczającą historię. Chwilami trzyma w napięciu i przykuwa uwagę. Dużym plusem są również niesamowite i wyraziste postacie, takie jak dwie przyjaciółki - panna Spink i panna Forcible, pan Bobo, czy tajemniczy kot. Dzieło to jedna z najbardziej interesujących animacji, jakie widziałam. Wydała mi się również nieco przerażająca, głównie za sprawą guzików...
Ocena: 8/10

5. Mary & Max (2009)

Mary Dinkle ma osiem lat i mieszka w Australii. Nie jest szczęśliwa, nie cieszy się życiem, nie ma przyjaciół. Postanawia napisać list do jakiegoś Amerykanina. Wybiera losowy adres i wysyła wiadomość do nowojorczyka, Maxa Horovitza. Mężczyzna to czterdziestoletni samotnik. Postanawia odpisać dziewczynce i wkrótce zaczynają ze sobą regularnie korespondować. Mimo dzielącej ich dużej odległości, zaprzyjaźniają się. Zwierzają się ze swoich problemów i wspierają się nawzajem.
„Mary & Max” to przykład takiego filmu, który oszczędzając na środkach, snuje cudowną opowieść. Pokazuje silne więzy przyjaźni między różnymi ludźmi. Mają odmienne charaktery, osobowości, pochodzenie, płeć i wiek. Tym co ich łączy jest samotność, potrzeba akceptacji i szczęścia. Scenariusz nie wydal mi się skomplikowany, ale jakże fascynujący. Ciekawym zabiegiem okazało się zastosowanie zimnych i smutnych barw. Otoczenie Maxa jest szare, a Mary brązowe. Czerwień została zastosowana jako świetny kontrast. Produkcja cechuje się, dzięki temu nieco smutnym charakterem, mimo to zrobiła na mnie duże wrażenie.
Ocena: 8/10

6. 9 (2009)

Akcja rozgrywa się w post-apokaliptycznym świecie, z którego zniknęli wszyscy ludzie. Pewien naukowiec zostawił po sobie na Ziemi dziewięć małych, ożywionych figurek. 9 odnajduje inne podobne do niego postacie, które ukrywają się przed grożącymi im niebezpieczeństwami ze strony różnych maszyn. 
Zdecydowanie najstraszniejsza z dzisiejszych propozycji. Szara, ponura, mało optymistyczna wizja przyszłości nie zachwyca. Scenariusz okazał się całkiem oryginalny, ale jednak czegoś mi w nim zabrakło. Plusem jest to, że bohaterowie są charakterystyczni, mimo tego, że z wyglądu niewiele się od siebie różnią. Ta produkcja wydała mi się nieco interesująca, trochę nieprzewidywalna, ale nie porywająca.  
Ocena: 6/10

czwartek, 8 listopada 2012

Ze zdziwieniem mi do twarzy cz. 1. - kino specyficzne, niepospolite i intrygujące


Dzisiaj chcę Wam przedstawić pierwszą część przeglądu dzieł niezwykłych i oryginalnych. Wybrałam kilka tworów, według mnie, dziwnych i intrygujących, opowiadających zupełnie nietypowe historie. Szczególnie utkwiły mi one w pamięci, mimo tego, że nie wszystko trafiły w mój gust. Kolejność jest przypadkowa.
*

1. Miasto zaginionych dzieci / La Cite des enfants perdus (1995)

Starszy mężczyzna o imieniu Krank nie jest szczęśliwy. Mieszka na platformie na środku morza wraz z wieloma klonami i panią Bismuth. Cierpi, ponieważ nie potrafi śnić. Porywa dzieci i przenika do ich umysłów, aby wykraść im sny. Wkrótce młodszy brat One'a, także zostaje uprowadzony. Z pomocą rezolutnej dziewczynki o imieniu Miette, mężczyzna postanawia go uwolnić.
„Miasto zaginionych dzieci” to ciekawa i niezwykła produkcja. Oceniam ją jako dobrą, ale nie na wysokim poziomie. Zwróciłam w niej przede wszystkim uwagę na wyjątkową fabułę i bardzo wyraziste postaci. Każda z nich wydaje się dokładnie przemyślana i niepowtarzalna: bezwzględne siostry syjamskie, samotny nurek żyjący pod wodą, czy osoby z tajemniczej organizacji. Cenię również fantastyczną scenografię i znakomite kostiumy. Wygląd miasta One'a, siedziby Kranka, wszystkie urządzenia, korytarze, nawet najdrobniejsze przedmioty sprawiają, że film cechuje fascynujący i nieco mroczny klimat.
Ocena: 7/10

2. Trio z Belleville / Les Triplettes de Belleville (2003)

Champion jest osieroconym chłopcem, którego wychowuje babcia Madame Souza. Jest on zwykle ponury i rzadko się uśmiecha. Babcia pragnie jego radości, dlatego kupuje mu przeróżne rzeczy, m.in. psa, telewizor i fortepian, jednak wnuczek nie wydaje się do nich przekonany. Wkrótce zauważa, że interesuje się on kolarstwem. Madame Souza daje mu w prezencie mu rower. Champion dorasta i ten przedmiot staje się nieodłącznym elementem jego życia. Codzienne żmudne ćwiczenia wyczerpują go fizycznie. Bierze nawet udział w specjalnych zawodach, które okazują się punktem zwrotnym w życiu zarówno jego, jak i babci.
Przyznam, że pisanie o tym filmie nie sprawia mi łatwości. Jest on dla mnie ciężki i nawet trochę przerażający. Najprawdopodobniej to przez tę oryginalną animację, która sprawiła, że stał się ponury i dziwny. Historia jest interesująca, ale nie porywająca. Klimat wywołał u mnie niepokój i zdziwienie. Kolory są wyblakłe. Postaci okazały się przerysowane, a ich niektóre cechy zostały umyślnie uwypuklone. Warto zwrócić większą uwagę na kapitalną muzykę i wspaniałe piosenki Tria z Belleville. Mimo wszystko, cenię ten film i na długo pozostanie mi w pamięci.
Ocena: 7/10

3. Magia uczuć / The Fall (2006)

Kaskader Roy Walker zostaje przewieziony do szpitala z powodu ciężkich ran odniesionych podczas kręcenia filmu. Cierpi nie tylko dlatego, że doznał urazu, ale też dlatego, że ukochana zostawiła go dla innego aktora. Wkrótce Roy poznaje ciekawską pięcioletnią Aleksandrię, która ma złamaną rękę. Podczas każdego spotkania mężczyzna opowiada jej kolejny fragment frapującej opowieści opierającej się na jego życiu. Dziewczynka przywiązuje się do niego i darzy go ogromną sympatią. 
 „Magia uczuć” to piękna i inspirująca produkcja, która daje widzowi dużo radości. Ukazuje przede wszystkim więź, jaka wytworzyła się między różnymi ludźmi. Powoli odkrywają, że zaczyna im na sobie bardzo zależeć. Z pozoru akcji w tym filmie jest niewiele, dynamiczna historia rozgrywa się w wyobraźni Roy'a. Opowiada Aleksandrii losy barwnych bohaterów, którzy przeżywają nadzwyczajne przygody. Mnie również porwała ta opowieść. Jej strona wizualna okazała się cudowna. Zniewalające krajobrazy, kolorowe i świetne kostiumy oraz imponująca scenografia. To kolejna pozycja w moim przeglądzie, która cechuje się bardzo charakterystycznym i zachwycającym klimatem. Ścieżka dźwiękowa Howarda Shore'a jest też wspaniała. Więcej o tym dziele pisałam już TUTAJ.
Ocena: 8/10

*
W najbliższym czasie pojawi się część druga i trzecia przeglądu „Ze zdziwieniem mi do twarzy”. A jakie są Wasze propozycje?

piątek, 2 listopada 2012

Hugo i jego wynalazek (2011), czyli kolorowa podróż w przeszłość

tytuł oryginalny: Hugo
reżyseria: Martin Scorsese:
scenariusz: John Logan
muzyka: Howard Shore
produkcja: USA
gatunek: familijny, fantasy, przygodowy

Po wyśmienitej „Wyspie Tajemnic” przyszedł czas na kolejny seans filmu w reżyserii Martina Scorsese. „Hugo i jego wynalazek” opowiada barwną historię chłopca, który jest sierotą i właścicielem niezwykłego robota. Produkcja została odznaczona 13 nagrodami, w tym aż pięcioma Oscarami, oraz 42 nominacjami. W tym roku królowała na gali rozdania statuetek Akademii Filmowej, dlatego wiązałam z niej duże oczekiwania. Niestety, raczej się zawiodłam.

Hugo Cabret (Asa Butterfield), od śmierci swojego ojca (Jude Law), mieszka sam w tajemnych korytarzach i przez nikogo nie uczęszczanych pomieszczeniach paryskiego dworca. Na co dzień zajmuje się ustawianiem i reperowaniem zegarów. Żyje z kradzieży, dlatego stara się zachować anonimowość. Często musi ukrywać się i uciekać przed nadzorcą stacji kolejowej (Sacha Baron Cohen), aby nie trafić do sierocińca. Najcenniejszym przedmiotem, jaki posiada chłopiec jest mechaniczny człowiek. Nie może go jednak uruchomić, ponieważ nie posiada odpowiedniego klucza. Hugo podejrzewa, że wynalazek ukrywa wiadomość od jego ojca. Pewnego dnia poznaje skrytego właściciela sklepu z zabawkami (Ben Kingsley). Później wraz z ciekawską Isabelle (Chloë Grace Moretz) próbuje rozwikłać zagadkę robota i tajemniczego Georgesa Méliès.


Trudno jest jednoznacznie ocenić „Hugo i jego wynalazek”. Z jednej strony to ładna, niesamowicie kolorowa i bajkowa produkcja, z drugiej strony okazała się bardzo przewidywalna i niezaskakująca. Zahipnotyzowały mnie fantastyczne zdjęcia i efekty specjalne. Zwróciłam uwagę także na doskonały, nagrodzony dwoma Oscarami dźwięk. Panorama Paryża zapiera dech. Scenografia i kostiumy zrobiły na mnie naprawdę pozytywne wrażenie, wydały mi się cudowne i wyjątkowe. Barwy niekiedy bardzo ze sobą kontrastują, ale wcale nie rażą w oczy. Dzięki temu film urzeka wizualnym pięknem. Film ma wiele słabych stron. Akcja rozgrywa się bardzo powoli i w ogóle nie trzyma w napięciu. Fabuła jest nudna i mało zajmująca. Niestety, tutaj Howard Shore mnie nie zachwycił. Muzykę oceniam jako niezbyt wyszukaną i nieintrygującą.


Scenariusz jest się średni i niezbyt ciekawy. Mam wrażenie, że twórcy poszli nieco na łatwiznę, chcąc zaczarować widza jedynie obrazem. Na początku wydawało mi się, że szykuje się naprawdę fascynująca historia. Wyszło z tego jednak monotonne i proste dzieło, jednak wspaniałe od strony artystycznej. Wątek mechanicznego człowieka uważam za banalnie rozwinięty. Spodobały mi się jednak sceny, w których występuje Sacha Baron Cohen. Są zabawne i przykuwają uwagę. Aktorstwo przedstawia dobry poziom. Odtwórca tytułowej roli, Asa Butterfield spisał się przyzwoicie. Okazał się całkiem wiarygodny. Chloë Grace Moretz jako Isabelle aż za bardzo starała się wypaść jak najlepiej. Moim zdaniem jej gra aktorska jest nienaturalna i trochę sztuczna. Mimo tego, bohaterkę darzę sympatią. To właśnie ona staje się najlepszym przyjacielem Hugona i pomaga mu.


Starsza część obsady poradziła sobie znakomicie. Warto wyróżnić Sachę Barona Cohena jako nadzorcę stacji kolejowej. Mimo z pozoru mało znaczącej roli, ku mojej uciesze, aktor pojawia się na ekranie dość często. Wydaje się, że sposób mówienia i każdy jego gest jest dokładnie przemyślany. Zagrał fenomenalnie, dzięki niemu akcja chwilami nabiera dynamiki. Ben Kingsley w roli właściciela sklepu z zabawkami świetnie ukazał zgryźliwy charakter swojej postaci. W miarę rozwoju wydarzeń dowiadujemy się, jaką tajemnicę skrywa. Na drugim planie wystąpił również Christopher Lee jako bibliotekarz. Szkoda, że pojawiał się tylko kilka razy.

Uważam, że „Hugo i jego wynalazek” ma duży, niewykorzystany potencjał. Podziwiam jego stronę artystyczną. Czy polecam? Niekoniecznie.
Ocena: 5/10