niedziela, 30 marca 2014

Tylko kochankowie przeżyją (2013), czyli najcenniejsze są miłość i sztuka

tytuł oryginalny: Only Lovers Left Alive
reżyseria: Jim Jarmusch
scenariusz: Jim Jarmusch
muzyka: Jozef van Wissem
produkcja: Francja, Niemcy, USA, Wielka Brytania, Cypr
gatunek: horror, romans

Nie ma niezawodnego przepisu na dobry film, można jednak wyróżnić pewne czynniki, które w dużej mierze mogą zagwarantować mu uznanie i sympatię. Są to: wciągająca fabuła, wybitna gra aktorska (a nie sama obsada, bo to jeszcze o niczym nie świadczy) i pomysłowa forma. Co ważne, wszystko wpływa bezpośrednio na klimat, który w czasie seansu trafia także do widzów. Najnowsza produkcja ambitnego Jima Jarmuscha zapewnia naprawdę mroczny, niepokojący, ale i czarujący nastrój.

Wampir Adam (Tom Hiddleston) tworzy oryginalną muzykę, która zyskuje rzesze odbiorców, ale unika sławy i rozgłosu. Mieszka w odludnej części Detroit, kupuje kolejne gitary do swojej kolekcji i spędza czas, słuchając płyt winylowych. Powoli pogrąża się w melancholii i monotonni swojego życia, którą przerywa jednak przyjazd ukochanej, Eve (Tilda Swinton). Razem organizują nocne przejażdżki po mieście i po prostu czerpią przyjemność z każdej wspólnej chwili. Spokój zakłóca im nagle wizyta impulsywnej i szukającej wrażeń siostry Eve, Avy (Mia Wasikowska).


„Tylko kochankowie przeżyją”, dzięki spójności prostej warstwy fabularnej i artystycznej, stanowi małe dzieło sztuki. Te dwa aspekty idealnie się dopełniają i sprawiają, że seans jest naprawdę porywającym przeżyciem. Jim Jarmusch nie obawia się sięgać po znane i teraz szczególnie modne motywy, ale zdecydowanie wybija się ponad przeciętność. Nie popada w schematyczność, oklepanej już tematyce nadaje zupełnie innego wyrazu i jakości. Odnoszę wrażenie, że reżyser ma niesamowity dar do nawiązywania bliższego kontaktu z widzami poprzez film. Stopniowo, wraz z rozwojem akcji emocje towarzyszące bohaterom i fascynująca atmosfera nam także zaczynają się udzielać. Akcja rozgrywa się powoli, ale ostatecznie trochę brakuje w niej jakiś większych zaskoczeń. Pozornie prosta koncepcja przerodziła się w skomplikowaną i głęboką opowieść. Skłania do refleksji i wywołuje niezatarte wrażenia.


Jarmusch tworzy melancholijną i dramatyczną historię skupiającą się wokół problemów egzystencjalnych wiekowej pary. Staje w pewien sposób w opozycji do rozpowszechnionego ostatnio wizerunku wampira jako stworzenia idealnego, niemal bezproblemowego i dobrze odnajdującego się wśród zwykłych ludzi. Banalne motywy i rozczarowujące wątki miłosne zastąpił błyskotliwym przekazem i niesztampową fabułą. Adam i Eve wiodą życie na uboczu, wychodzą na zewnątrz tylko w nocy i unikają spotkań z innymi. Kontakty z otaczającym światem są dla nich trudne i stanowią ponure, pełne udręki zmagania. Wydają się nawet zmęczeni życiem i codziennie próbują sprostać postawionym wyzwaniom. Najbardziej cenią jednak wszystkie przejawy sztuki i poświęcają czas swoim pasjom. Pragną smakować życie, nie zapominając jednocześnie o swojej płomiennej miłości.


Pełna nostalgii i pewnej niewyjaśnionej tęsknoty za przeszłością historia jest elektryzująca i interesująca. Swój sukces zawdzięcza bowiem nie tylko solidnemu scenariuszowi i oprawie, ale też doborowej obsadzie. Tom Hiddleston, który wcielił się w rolę Adama, spisał się niezwykle przekonująco. Wrodzoną brytyjska grację i elegancję połączył z opanowaniem i wyczuciem. Jego gra cechuje się subtelnością i pewną dozą powściągliwości, a także kunsztem i emocjonalnością. Tilda Swinton jako Ewa spisała się bardzo dobrze, popisała się jednocześnie siłą i głęboką wrażliwością. Dzięki specyficznej i nieco chłodnej urodzie, udało jej się wykreować charakterystyczną postać. Pomimo dużej różnicy wieku, pomiędzy odtwórcami głównych ról występuje wyjątkowa chemia i porozumienie. Doskonale ze sobą współgrają i tworzą niepowtarzalny duet. Oboje ujmują subtelnością i zadziwiającą naturalnością. Na drugim planie pojawili się pełen charyzmy John Hart i ekspresyjna Mia Wasikowska.


Jarmusch jest prawdziwym artystą, który z gracją i wprawnością maluje cudowne filmowe obrazy. Dba o każdy, nawet najmniejszy szczegół, dopracowując wszystkie elementy do audiowizualnej perfekcji. Film okazuje się bardzo, choć nieco przesadnie wystylizowany. Twórcy nie przekraczają jednak granicy pomiędzy piękną stylistyką a sztucznością. Warto również zwrócić uwagę, co wspominałam już w przypadku „Broken Flowers”, na nowatorską i iście mistrzowską pracę kamery. Wyśmienite zdjęcia o niezwykłych odcieniach oczarowują i stają się zjawiskowym tłem dla rozgrywających się wydarzeń. Na różnorodność kadrów składają się ujęcia z ciekawych stron i perspektyw. Niektóre sceny, m.in. ta, w której Adam i Eve leżą spleceni razem nadzy na łóżku, zachwycają kompozycją i estetyką. Genialna scenografia i świetnie dobrane kostiumy powodują, że dzieło wydaje się klimatyczne i hipnotyzujące. Ścieżka dźwiękowa okazuje się wyrazista i wręcz obezwładniająca, dzięki czemu słucha się jej znakomicie.

„Tylko kochankowie przeżyją” to wysublimowany spektakl, który jest barwnym portretem z życia i okazuje się także źródłem zadumy. Polecam odkryć go samemu.
Ocena: 8/10

niedziela, 23 marca 2014

Frances Ha (2012), czyli z uśmiechem wobec życia

reżyseria: Noah Baumbach
scenariusz: Noah Baumbach, Greta Gerwig
produkcja: USA
gatunek: dramat, komedia

Kino zapewnia nam nie tylko niezapomniane przeżycia i emocje, ale także czystą rozrywkę i przyjemność. Nie trzeba przecież zawsze sięgać po poważny i trudny w odbiorze repertuar, który wymaga dużo skupienia i uwagi. Często lepiej można odpocząć i poprawić sobie humor, oglądając coś bardziej przystępnego o lżejszej tematyce. Do tego rodzaju dzieł należy niewątpliwie „Frances Ha”.

Frances (Greta Gerwig) ma dwadzieścia siedem lat i marzy o karierze profesjonalnej tancerki. Wciąż pracuje jako praktykantka, a chciałaby w końcu osiągnąć sukces i sławę. Nie zdaje sobie sprawy z upływu czasu i wciąż żyje chwilą. Mieszka ze swoją najlepszą przyjaciółką Sophie (Mickey Sumner), z którą uwielbia bezmyślnie spędzać czas. Są dla siebie najważniejsze i zupełnie nierozłączne. Frances musi zastanowić się wreszcie nad swoją przyszłością, gdy nagle współlokatorka postanawia się wyprowadzić.


„Frances Ha” jest niezobowiązującym i wyjątkowo optymistycznym filmem, który skutecznie umila nastrój. Historia okazuje się nieskomplikowana, ale jednocześnie pełna różnorodnych i silnych emocji. Choć nie zapewnia zaskoczeń i jakichkolwiek zwrotów akcji, wciąga i ma w sobie ogromny urok. Akcja okazuje się dość jednostajna, a wydarzenia składają się na inspirujący obraz życia pewnej szalonej, pomysłowej i trochę niedojrzałej kobiety. Z ekranu bije ogromna radość i beztroska, która sprawia, że przekaz dzieła jest niezwykle pozytywny. Brak rozwoju wątku miłosnego wychodzi mu ostatecznie na dobre i pozwala twórcom nie popaść w schematyczność. Skupiają się głównie na ciekawym motywie przyjaźni i nieustannego poszukiwania własnego miejsca w świecie. Te bliskie nam zagadnienia, chociaż tak codzienne i nieoryginalne, spajają wszystkie elementy w spójną i komplementarną całość.


Twórcy wydają się zupełnie świadomi swoich ograniczeń i możliwości. Wykorzystują tutaj czarno-białe zdjęcia, które doskonale nadają się do kameralnych, aspirujących do miana ambitnego kina filmów. W ten sposób starają się, żeby pod względem stylistyki „Frances Ha” w jakiś sposób wyróżniała się na tle innych. Problem w tym, że nie oferuje ona niczego odkrywczego i nie zadziwia. Ograniczona i skromna w użytych środkach forma doskonale współgra jednak z prostotą treści. Muzykę dobrano udanie, scenografia nie przykuwa za to zupełnie uwagi. Pomimo szarej i jak mogłoby się wydawać nieco ponurej warstwy wizualnej, kontrastowo, dzięki niej opowieść okazuje się niezwykle barwna i wesoła. Udało mi się naprawdę wczuć w całą atmosferę, dzięki czemu seans stał się dla mnie miłym i przyjemnym przeżyciem. Nie jestem tylko pewna, na jak długo pozostanie mi w pamięci.


Tytułowa bohaterka próbuje wreszcie odnaleźć swoje miejsce i jednocześnie cieszyć każdą chwilą. Czerpie niezwykłą przyjemność z tańca, dysponuje beztroskim i lekkim podejściem do życia. Uświadamia sobie, że stanowi ono pasmo zarówno sukcesów, jak i rozczarowań. Pomimo wszystkich niepowodzeń, bohaterka jednak nie poddaje się i szuka kolejnych szans, żeby w końcu osiągnąć sukces i spełnienie. Własną drogą wytrwale dąży do celu i chce się realizować. Najważniejszą wartością jest dla niej prawdziwa przyjaźń, która powoduje, że nie szuka nawet szczęścia w miłości. Greta Gerwig jest współautorką scenariusza, a także odtwórczynią tytułowej roli. Spisała się przekonująco i udało jej się zarazić widzów swoim niezwykle pozytywnym podejściem do życia. Nie można jej z pewnością odmówić ogromnego poczucia humoru. Rola Frances wymagała od niej jednak głównie naturalności, a nie poświęceń czy wybitnych umiejętności aktorskich. Zaskoczyła za to dużą charyzmą i pewnością siebie, które pozwoliły jej stworzyć naprawdę wiarygodną postać.

„Frances Ha” należy właściwie do Grety Gerwig, która na 1,5 godziny pozwala widzowi się zrelaksować i przypomina, że kino to także dobra zabawa. Polecam obejrzeć w wolnym czasie.
Ocena: 6/10

poniedziałek, 17 marca 2014

Wyśnione miłości (2010), czyli emocjonujące chwile

tytuł oryginalny: Les Amours imaginaires
reżyseria: Xavier Dolan
scenariusz: Xavier Dolan
produkcja: Kanada
gatunek: melodramat

Melodramaty oferują zwykle ckliwe i nieprzekonujące emocjonalnie opowieści, wynikające głównie z powtarzających się wciąż wątków i schematów. Zwykle są pełne gwałtownych uczuć, prezentują jednowymiarowych bohaterów i płytki przekaz. Oryginalne i wnikliwe spojrzenie jest zatem niezwykle cenne. Myślę, że „Wyśnione miłości” mogą aspirować do miana wyjątkowego obrazu w swoim gatunku.

Francis (Xavier Dolan) i Marie (Monia Chokri) od lat są nierozłącznymi i dobrymi przyjaciółmi. Pewnej nocy spotykają młodego chłopaka o imieniu Nicolas (Niels Schneider), który właśnie przyjechał do Montrealu. Po pewnym czasie zaczynają regularnie się spotykać i poświęcać sobie wiele uwagi. Wkrótce Francis i Marie stają się coraz bardziej zafascynowani nowym znajomym. Początkowa ciekawość i zauroczenie przeradza się w obsesję oraz wzajemną rywalizację o jego względy.


W wieku 20 lat Xavier Dolan samodzielnie wyreżyserował, napisał scenariusz i zagrał główną rolę w „Zabiłem moją matkę”. Zachwycił ogromną autentycznością i wrażliwością, które pozwoliły mu stworzyć niepowtarzalny klimat całej historii. Stanowi ona młodzieńczy obraz trudnych relacji syna z matką. Kontrastowo, „Wyśnione miłości” okazują się za to zdecydowanie bardziej dojrzałe oraz dopracowane, zarówno fabularnie, jak i artystyczne. Dotykają głęboko uniwersalnych dylematów związanych z przyjaźnią i miłością. Prosty scenariusz pozbawiono wszelkich łzawych i przekombinowanych momentów. W końcu pozostaje jedynie odarta z wyobrażeń i brutalna prawda, z którą ostatecznie wszyscy muszą się zmierzyć. Akcja rozgrywa się powoli, a wiele scen wydaje się niedopowiedzianych. Dzieło jest skromne i zapewnia bardzo kameralny, a chwilami wręcz intymny nastrój. Pomimo użycia niewyrazistych środków, zawiera silny przekaz i skłania do refleksji.


Reżyser ponownie ujawnia swoją spostrzegawczość i niezwykle wrażliwe spojrzenie na świat. Bije od niego ogromna szczerość i wiarygodność, które skłaniają do bliższego poznania jego dorobku. Swoją historię odziera z banałów, sztuczności i nadaje jej sugestywności. W ciekawy sposób ukazuje niestałe i płytkie uczucie, jakie połączyło trójkę niedojrzałych jeszcze emocjonalnie, młodych ludzi. Życie Francisa i Marie składa się z kolejnych romantycznych chwil, które ulatują zupełnie tak szybko, jak się pojawiają. Pustkę i bezsens, z których nawet wydają się nie zadawać sobie sprawy, wypełniają kolejnymi próbami odnalezienia chwilowej ekscytacji. Wszystko jednak po pewnym czasie się nudzi i odchodzi w niepamięć. Fatalne zauroczenie wynika nie tylko z ich wiecznie niezaspokojonej potrzeby miłosnych uniesień, ale także z sygnałów, jakie wysyła Nicolas. Nawet sam tytuł naprowadza nas w jakiś sposób na rozwój całej historii.


Główną oś akcji przeplatają rozmowy różnych bohaterów na temat ich własnych przeżyć miłosnych. Dopełniają w pewien sposób całość, wyrażając słowami to, co nie zostało wcześniej wypowiedziane. Dolan sięga również po bliski sobie motyw homoseksualizmu, który czyni czymś zupełnie naturalnym i niewyróżniającym się. Z charakterystyczną sobie subtelnością kreśli portrety psychologiczne postaci. Jako bystremu obserwatorowi nic nie umyka jego uwadze. W roli Francisa spisał się wyśmienicie i wymownie, choć nie jest to zjawiskowa kreacja. W przekonujący sposób ukazał najbardziej charakterystyczne aspekty młodości, takie jak radość z chwili, niecierpliwość, gwałtowność i zazdrość. Od razu widać, że Xavier naprawdę wczuł się w całą opowieść, dzięki uczestniczeniu w każdym etapie jej powstawania. Monia Chokri wydaje się nieco jego przeciwieństwem, choć oboje zachowują się szaleńczo i pod wpływem emocji. Jej gra okazuje się jednak bardziej spokojna i powściągliwa. Bohater Nielsa Schneidera oczarowuje i dysponuje wrodzoną naturalnością. Aktor dobrze poradził sobie z postawionym mu wyzwaniem.


Bez wątpienia warto zwrócić uwagę na doskonale przemyślaną i barwną warstwę wizualną. Obraz mówi nam czasami więcej niż słowa, bowiem bohaterowie nie potrafią naprawdę wyrazić siebie. Praca kamery jest zręczna i wprost mistrzowska, zawsze wydaje się całkowicie opanowana. Twórcy nie boją się także eksperymentować z nieszablonowymi ujęciami i korzystają z najdziwniejszych perspektyw. Przywiązują znaczenie do nawet najmniejszych szczegółów, stosują różnorodne odcienie i oświetlenie. Poukładane kompozycje niektórych zdjęć przypominają wręcz obrazki. Skromne koszty nie wpłynęły negatywnie na jakość i nie ograniczyły możliwości w realizacji. Intrygujące stroje i charakteryzacja rzucają się w oczy i nadają filmowi specyficznego charakteru. Muzyka świetnie współgra ze wszystkimi elementami i dopełnia tło. Wszystko to sprawia, że „Wyśnione miłości” jest dziełem inteligentnym, pasjonującym i kompletnym.

Jak na tak młody wiek, Xavier Dolan ma już niezwykłe doświadczenia życiowe i filmowe. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda mu się nas zaskoczyć. Serdecznie polecam!
Ocena: 8/10

piątek, 14 marca 2014

Zagubiona autostrada (1997), czyli ucieczka od rzeczywistości

tytuł oryginalny: Lost Highway
reżyseria: David Lynch
scenariusz: David Lynch, Barry Gifford
muzyka: Billy Corgan, Barry Adamson, Angelo Badalamenti, Trent Reznor
produkcja: USA, Francja
gatunek: thriller, dramat, kryminał

Filmy, które bawią się emocjami i zawierają intrygujący przekaz zapewniają naprawdę niezapomniane przeżycia. Pozostają w pamięci na długo, także dzięki wyjątkowej atmosferze w trakcie seansu. Czasem twórcom udaje się w dużym stopniu wpłynąć na widza i sprawić, że będzie on wręcz z zapartym tchem śledził rozwój fabuły. Początkowa niepewność przeradza się szybko w niezaspokojoną ciekawość dalszych losów bohaterów. Jak zapowiada się zatem „Zagubiona autostrada”?

Fred Madison (Bill Pullman) jest saksofonistą i wiedzie pozornie spokojne życie. Pewnego dnia, na schodach do swojej rezydencji znajduje kasetę wideo, na której ktoś zarejestrował okrutną zbrodnię popełnioną w jego sypialni. Mordercą okazuje się on sam, a ofiarą jego żona Renée (Patricia Arquette). Policjanci aresztują zdezorientowanego muzyka i zamykają go w więzieniu. Wkrótce odkrywają jednak, że w celi zamiast niego znajduje się jakiś nieznany młody mężczyzna.


Na pierwszy rzut oka „Zagubiona autostrada” prezentuje się bardzo przeciętnie i nie wydaje się oferować nic nowatorskiego. Gdy przyjrzymy się bliżej dostrzeżemy, że stanowi perfekcyjną układankę i jednocześnie labirynt bez jednego konkretnego wyjścia. Po pewnym czasie okazuje się, że nie występuje tutaj żadna chronologia, a wydarzenia rozgrywają się w nieuporządkowanej kolejności. Reżyser pobudza w ten sposób do myślenia i prowokuje do własnych interpretacji. Rozsypuje po drodze mnóstwo niezauważalnych wskazówek i korzysta z wyszukanych metafor, nie próbuje jednak nakierować na odpowiedni trop. Z użyciem skromnych środków potrafi opowiedzieć iście porywającą i nietuzinkową historię. Odrzuca wszelkie szablony i tradycyjne rozwiązania, podąża za to własną niezbadaną ścieżką. Uwielbia manipulować widzem i stawiać przed nim kolejne wyzwania. Konsekwentnie buduje napięcie i trzyma w niepewności do samego końca. Wyjątkowo trudno wydaje się jednak wysnuć poprawne i logiczne wyjaśnienia.


Obsada na czele z Billem Pullmanem i Patricią Arquette spisała się bardzo dobrze i stworzyła intrygujące portrety psychologiczne bohaterów. David Lynch podkreśla, że liczą się przede wszystkim osobiste wrażenia artystyczne, a nie dokładnie zrozumienie danego dzieła. „Zagubioną autostradą” udowadnia swoją ogromną pomysłowość i geniusz. Niewątpliwie jest mistrzem w kreowaniu niejednoznacznych postaci i nielinearnych fabuł. Chce, żeby widz nie był jedynie biernym obserwatorem, a czynnym uczestnikiem, angażuje go więc w sam środek akcji. Zadziwia, szokuje i nie pozostawia obojętnym. Zręcznie przeplata elementy surrealistyczne z realnymi i świetnie łączy je w zagadkową całość. Pokazuje, że granica między rzeczywistością a wyobraźnią czy snem może być bardzo cienka, a niekiedy zupełnie niewidoczna. Udaje mu się przedstawić całą złożoność swojego filmowego świata z użyciem skromnych środków. Niestety, uboga scenografia, nieco 'surowe' zdjęcia i mała liczba dekoracji powodują, że warstwa wizualna nie zachwyca.


Film stanowi wyśmienity thriller, a swoją konwencją przypomina senny koszmar. Początek nie zwiastuje całej gamy emocji, jaka się z nim wiąże. Historia w zaskakujący sposób oddziałuje bezpośrednio na niczego niespodziewającego się odbiorcę. Przez pierwsze czterdzieści minut wywołuje autentyczny niepokój, aż w końcu skutecznie stopniowane napięcie osiąga swoje apogeum. Odnoszę wrażenie, że niektóre sceny czy postacie mogą przerazić bardziej niż w niejednym horrorze. Sprawna praca kamery, płynny montaż i ciekawa narracja sprawiają, że atmosfera staje się szybko niezwykle przejmująca. Powtarzające się oraz powolne ujęcia nadają obrazowi jeszcze więcej tajemniczości. Psychodeliczny klimat potęguje również pieczołowicie dobrana ścieżka dźwiękowa, w której warto wyróżnić utwory Davida Bowie, Marilyna Mansona i zespołu Rammstein. Mroczne i mocne dźwięki kontrastują niekiedy z powoli rozwijającą się fabułą.

„Zagubiona autostrada” to bardzo specyficzne kino, które bez wątpienia nie każdemu przypadnie do gustu. Niektórzy dadzą się porwać szaleństwu Lyncha, a inni poczują się jedynie zagubieni i znudzeni. Polecam przekonać się samemu.
Ocena: 8/10

poniedziałek, 3 marca 2014

Moje refleksje pooscarowe 2014


Oscary oglądałam na żywo i muszę przyznać, że emocji nie zabrakło. „Grawitacja” okazała się niepokonana i zdobyła aż 7 złotych statuetek na 10 nominacji. Największym przegranym został „American Hustle”, który na taką samą ilość nominacji nie zwyciężył w żadnej kategorii. Ani razu nie odznaczono również „Tajemnicy Filomeny”, „Nebraski”, „Kapitana Phillips” czy „Wilka z Wall Street”. Matthew McConaughey, Jared Leto i debiutantka Lupita Nyong’o zdobyli swoje pierwsze Oscary, Leonardo DiCaprio musiał obejść się smakiem, a Akademia wciąż trzymała się utartych schematów i tym razem raczej nie zaskoczyła.



W tym roku Ellen DeGeneres powróciła w roli prowadzącej gali wręczenia najbardziej pożądanej nagrody filmowej. Poradziła sobie wspaniale i ani na chwilę nie pozwoliła widowni się nudzić. Jej pozytywne poczucie humoru sprawiło, że na sali panowała zabawna i dość luźna atmosfera. Zażartowała z nominowanej po raz osiemnasty Meryl Streep, mówiąc, że niedługo zabraknie jej sukienek. Zakpiła z kolejnego upadku Jennifer Lawrence, która potknęła się na czerwonym dywanie i zaproponowała, że następnym razem statuetkę przyniosą jej na miejsce. Bradley’owi Cooper’owi na pocieszenie wręczyła kupon na loterię za 2,25 dolara. Ellen zaskoczyła jednak najbardziej, gdy zamówiła na salę pizzę. Razem z dostawcą rozdawali kawałki na talerzach głodnej (wrażeń) publiczności. Później przechadzała się wśród pierwszych rzędów z kapeluszem Pharrella Williamsa, nakłaniając do zapłaty.


Prowadząca starała się także być aktywna w sieci i publikowała regularnie wpisy na twitterze. W pewnym momencie zeszła nawet ze sceny, aby zrobić sobie zdjęcie z Meryl Streep. Pierwsza przyłączyła się Julia Roberts, a po chwili jeszcze m.in. Jennifer Lawrence, Bradley Cooper, Brad Pitt, Angelina Jolie, Lupita Nyong’o i Kevin Spacey. Oscarowe selfie retweetowano najwięcej razy w historii: ponad 2 miliony! Tylko w ciągu pierwszych pół godziny zrobiło to aż 780 tys. osób.
  

Na scenie pojawili się m.in. U2, Karen O., Pharrell Williams i Idina Menzel wykonali aspirujące do Oscara piosenki. Na widowni zasiadała prawdziwa Philomena Lee i kapitan Phillips. Zaprezentowano filmiki ukazujące niezapomniane dzieła animowane, rozwój efektów specjalnych czy postacie, które na trwale zapisały się w historii kina. Poświęcono także czas, żeby uczcić pamięć niedawno zmarłych twórców i aktorów.


Najlepszy aktor drugoplanowy: Jared Leto – „Witaj w klubie”
Mój typ: Jared Leto – „Witaj w klubie”
Mój faworyt: Jared Leto – „Witaj w klubie”
Nagrodę wręczyła: Anne Hathaway

Najlepsze kostiumy: „Wielki Gatsby” – Catherine Martin
Mój typ: „American Hustle” – Michael Wilkinson
Mój faworyt: ,,American Hustle” – Michael Wilkinson
Nagrodę wręczyli: Naomi Watts i Samuel L. Jackson

Najlepsza charakteryzacja i fryzury: „Witaj w klubie” – Adruitha Lee i Robin Matthew
Mój typ: „Witaj w klubie” – Adruitha Lee i Robin Matthew
Mój faworyt: „Witaj w klubie” – Adruitha Lee i Robin Matthew
Nagrodę wręczyli: Naomi Watts i Samuel L. Jackson

Najlepszy krótkometrażowy film nominowany: „Pan Hublot”
Mój typ: „Pan Hublot”
Mój faworyt: „Pan Hublot”
Nagrodę wręczyli: Kim Novak i Matthew McConaughey

McConaughey i Leto
Najlepszy długometrażowy film animowany: „Kraina Lodu”
Mój typ: „Kraina lodu”
Mój faworyt: „Ernest i Celestyna”
Nagrodę wręczyli: Kim Novak i Matthew McConaughey

Najlepsze efekty specjalne: „Grawitacja”
Mój typ: „Grawitacja”
Mój faworyt: „Grawitacja”
Nagrodę wręczyli: Emma Watson i Joseph Gordon-Levitt

Najlepszy krótkometrażowy film aktorski: „Helium”
Najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny: „The Lady in Number 6”
Nagrody wręczyli: Kate Hudson i Jason Sudeikis

Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny: „O krok od sławy”
Nagrodę wręczył: Bradley Cooper

W tle: Benedict Cumberbatch
Najlepszy film nieanglojęzyczny: „Wielkie piękno”
Mój typ: „Wielkie piękno” / „Polowanie”
Mój faworyt: „W kręgu miłości”
Nagrodę wręczyli: Viola Davis i Ewan McGregor

Najlepszy dźwięk: „Grawitacja” – Christopher Benstead, Chris Munro, Niv Adiri, Skip Lievsay
Mój typ: „Co jest grane, Davis?” – Greg Orloff, Peter F. Kurland, Skip Lievsay
Mój faworyt: „Co jest grane, Davis?” – Greg Orloff, Peter F. Kurland, Skip Lievsay
Nagrodę wręczyli: Charlize Theron i Chris Hemsworth

Najlepszy dźwięk: „Grawitacja” – Glenn Freemantle
Mój typ: „Grawitacja” – Glenn Freemantle
Mój faworyt: „Grawitacja” – Glenn Freemantle
Nagrodę wręczyli: Charlize Theron i Chris Hemsworth

Najlepsza aktorka drugoplanowa: Lupita Nyong’o – „Zniewolony. !2 Years a Slave”
Mój typ: Lupita Nyong’o – „Zniewolony. 12 Years a Slave”
Mój faworyt: Julia Roberts – „Sierpień w hrabstwie Osage”
Nagrodę wręczył: Christoph Waltz


Najlepsze zdjęcia: „Grawitacja” – Emmanuel Lubezki
Mój typ: „Grawitacja” – Emmanuel Lubezki
Mój faworyt: „Grawitacja” – Emmanuel Lubezki
Nagrodę wręczyli: Amy Adams i Bill Murray

Najlepszy montaż: „Grawitacja” – Alfonso Cuarón i Mark Sanger
Mój typ: „Witaj w klubie” – Martin Pensa i John Mac McMurphy
Mój faworyt: „Witaj w klubie” – Martin Pensa i John Mac McMurphy
Nagrodę wręczyły: Anna Kendrick i Gabourey Sidibe

Najlepsza scenografia: „Wielki Gatsby” – Catherine Martin i Beverly Dunn
Mój typ: „Wielki Gatsby” – Catherine Martin i Beverly Dunn
Mój faworyt: „Wielki Gatsby” – Catherine Martin i Beverly Dunn
Nagrodę wręczyli: Jennifer Garner i Benedict Cumberbatch

Najlepszy film: „Zniewolony. 12 Years a Slave”
Najlepsza muzyka: „Grawitacja” – Steven Price
Mój typ: „Grawitacja” – Steven Price
Mój faworyt: „Grawitacja” – Steven Price
Nagrodę wręczyli: Jessica Biel i Jamie Foxx

Najlepsza piosenka: „Let it go”
Mój typ: „Let it go”
Mój faworyt: „Ordinary love”
Nagrodę wręczyli: Jessica Biel i Jamie Foxx

Najlepszy scenariusz adaptowany: „Zniewolony. 12 Years a Slave” – John Ridley
Mój typ: „Wilk z Wall Street” – Terence Winter
Mój faworyt: „Wilk z Wall Street” – Terence Winter / „Tajemnica Filomeny” – Steve Coogan i Jeff Pope
Nagrodę wręczyli: Penélope Cruz i Robert de Niro

Najlepszy scenariusz oryginalny: „Ona” – Spike Jonze
Mój typ: „Ona” – Spike Jonze
Mój faworyt: „Ona” – Spike Jonze
Nagrodę wręczyli: Penélope Cruz i Robert de Niro

Alfonso Cuarón z Oscarami za reżyserię i montaż
Najlepszy reżyser: Alfonso Cuarón – „Grawitacja”
Mój typ: Alfonso Cuarón – „Grawitacja”
Mój faworyt: Alfonso Cuarón – „Grawitacja”
Nagrodę wręczyli: Angelina Jolie i Sydney Poitier

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Cate Blanchett – „Blue Jasmine”
Mój typ: Cate Blanchett – „Blue Jasmine”
Mój faworyt: Cate Blanchett – „Blue Jasmine”
Nagrodę wręczył: Daniel Day-Lewis

Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Matthew McConaughey – „Witaj w klubie”
Mój typ: Matthew McConaughey – „Witaj w klubie” / Leonardo DiCaprio – „Wilk z Wall Street”
Mój faworyt: Matthew McConaughey – „Witaj w klubie” / Leonardo DiCaprio – „Wilk z Wall Street”
Nagrodę wręczyła: Jennifer Lawrence

Najlepszy film: „Zniewolony. 12 Years a Slave”
Mój typ: „Zniewolony. 12 Years a Slave”
Mój faworyt: „Witaj w klubie”
Nagrodę wręczył: Will Smith

Oscarowe selfie

niedziela, 2 marca 2014

Moje refleksje przedoscarowe 2014, czyli faworyci i przewidywania


W tym roku, zgodnie z moim postanowieniem, obejrzałam niemal wszystkie filmy nominowane do Oscara. Odnoszę wrażenie, że gdyby nie to prestiżowe odznaczenie, ominęłoby mnie wiele wrażeń i przyjemności. „Ona” odrzucała mnie początkowo niedorzecznym opisem, a okazała się genialna i poruszająca. „Nebraska” zabrała mnie w inspirującą podróż, a muzyki z „Co jest grane, Davis?” wciąż nie mogę przestać słuchać. Odkryłam „Wielkie piękno”, zaciekawił mnie „Ocalony”, (niezbyt skutecznie) wsłuchałam się w „Złodziejkę książek”, sięgnęłam po „Wielkiego mistrza” o tematyce kung-fu, wynudziłam się na „Minionki rozrabiają”, wytrwałam nawet seans żałosnego „Jackass: Bezwstydny dziadek”.

Moje TOP 9 z kategorii najlepszy film roku
1. „Witaj w klubie” – 9/10
2. „Ona” – 9/10
3. „Grawitacja” – 8/10
4. „Kapitan Phillips” – 8/10
5. „Wilk z Wall Street” – 7/10
6. „Tajemnica Filomeny” – 7/10
7. „Zniewolony. 12 Years a Slave” – 7/10
8. „Nebraska” – 7/10
9. „American Hustle” – 4/10

Zupełnie nie rozumiem oscarowego fenomenu „American Hustle”, gdyż poza solidnym aktorstwem oraz barwną, choć nieco kiczowatą warstwą wizualną nie ma on nic do zaoferowania. Fabuła jest nudna i niespójna, a sylwetki postaci – jednowymiarowe i przerysowane. Wydaje mi się, że to może być największy przegrany gali. 10 nominacji zdobyła również „Grawitacja”, która zwycięży zapewne w większości kategorii technicznych. Sukces okazałby się zupełnie zasłużony, gdyż obraz naprawdę zachwyca stroną wizualną i gwarantuje niezapomniane przeżycia.


Najlepszy film
Mój faworyt: „Witaj w klubie”
Film „Witaj w klubie” wywarł na mnie ogromne wrażenie i wciąż nie mogę przestać o nim myśleć. Cenię go za porywającą fabułę, wyśmienitą obsadę i solidną realizację. Myślę, że nagrodę zdobędzie jednak „Zniewolony. 12 Years a Slave”, który ze względu na swoją tematykę i biograficzną historię ma duże szanse uzyskać uznanie Akademii. Mocnym kandydatem wydaje się także „Wilk z Wall Street”.

Najlepsza reżyseria
Mój faworyt: Alfonso Cuarón – „Grawitacja”
Prace nad przygotowaniami i realizacją „Grawitacji” trwały aż kilka lat. Alfonso Cuarón zdecydowanie zasługuje na wygraną, choć konkurencja jest nadzwyczaj silna. Nie zdziwiłabym się, gdyby Steve McQueen lub Martin Scorsese zgarnęli mu nagrodę sprzed nosa.


Najlepszy aktor pierwszoplanowy
Mój faworyt: Leonardo DiCaprio – „Wilk z Wall Street” / Matthew McConaughey - „Witaj w klubie”
Leonardo DiCaprio należy do grona aktorów, którzy mogą nigdy nie dostać Oscara, choć zdecydowanie powinni mieć go w swoim dorobku. U Scorsese’a zagrał fenomenalnie i z ogromną charyzmą, cały film stanowi właściwe wielki popis jego kunsztu. Z kolei Matthew McConaughey dopiero w ostatnim czasie ujawnił swój niesamowity talent, występem w „Witaj w klubie” powalił mnie na kolana. Może to być dla niego jedyna taka okazja, żeby sięgnąć po najbardziej prestiżowe wyróżnienie, na które teraz z pewnością zasługuje. Christian Bale poradził sobie dobrze, ale nie wybitnie, a Chiwetel Ejiofor i Bruce Dern stworzyli za mało sugestywne kreacje, żeby liczyć się w rywalizacji. Szkoda, że wspaniały Joaquin Phoenix („Ona”) i Tom Hanks („Kapitan Phillips”) nie dostali nawet nominacji.


Najlepsza aktorka pierwszoplanowa
Mój faworyt: Cate Blanchett - „Blue Jasmine”
Amy Adams wydaje się jedyną poważną konkurentką Cate Blanchett, która ukradła Woody’emu Allen’owi cały film. Zagrała brawurowo i udało jej się skupić na sobie całą uwagę widza. Stworzyła wyrazistą i zaskakującą kreację, dzięki której nie wynudziłam się całkowicie na „Blue Jasmine”. Meryl Streep nieco przeszarżowała, a Sandra Bullock i Judi Dench stworzyły skromne w środkach wyrazu kreacje. Adams nie przekonała mnie swoją grą, myślę, że była zbyt mało wymowna. Emma Thompson w „Ratując pana Banksa” poradziła sobie dużo lepiej niż ona, a niestety zabrakło jej w gronie nominowanych.


Najlepszy aktor drugoplanowy
Mój faworyt: Jared Leto - „Witaj w klubie”
Jared Leto wcielił się w rolę transseksualisty chorego na AIDS i spisał się fenomenalnie. Jego pełen emocji występ przyćmił całą konkurencję i pozostawił w cieniu nawet ekspresyjnego Michaela Fassbendera. Po Złotym Globie Oscar dla Leto wydaje się wręcz oczywisty.

Najlepsza aktorka drugoplanowa
Mój faworyt: Julia Roberts - „Sierpień w hrabstwie Osage”
Do końca wahałam się nad wyborem faworytki w tej kategorii, gdyż żadna z aktorek nie wybiła się znacznie ponad konkurentki. W „Sierpniu w hrabstwie Osage” Julii Roberts w niektórych scenach udało się wybić nawet ponad Meryl Streep. Pokazała się z zupełnie innej strony i spisała naprawdę dobrze. Wbrew większości opinii wcale nie uważam, żeby Jennifer Lawrence zasługiwała w tym roku na drugiego z rzędu Oscara i nie sądzę, że go otrzyma. Mam za to nieodparte przeczucie, że Akademia przeznaczy go dla Lupity Nyong’o, która w „Zniewolonym” zadebiutowała na ekranie. Może się to okazać niezbyt korzystne na początku jej drogi aktorskiej. A gdzie wyróżnienie dla Scarlett Johansson? Głosem Samanthy zdołała oczarować widzów i ujawniła swoje umiejętności, nie pojawiając się nawet na ekranie.


Najlepszy scenariusz oryginalny
Mój faworyt: „Ona”
„Ona” okazuje się piękną i fascynującą historią miłości. Skutecznie opiera się wszelkim szablonom, głęboko porusza. Zawiera w sobie też ogromny ładunek emocjonalny, który udziela się w trakcie seansu. Zaskakujące rozwiązania fabularne sprawiają, że film zachwyca i pozostaje na długo w pamięci. To właśnie Spike Jonze, czyli reżyser i scenarzysta w jednej osobie powinien zdobyć złotą statuetkę.

Najlepszy scenariusz adaptowany
Mój faworyt: „Wilk z Wall Street”
Szalonej komedii Martina Scorsese’a należy się jakieś wyróżnienie, a jej sukces tkwi właśnie w znakomitym scenariuszu. Trzy godziny mijają niepostrzeżenie, dzięki szybkiej narracji i ciekawej fabule. Konkurencja jednak jest duża, tym bardziej, że aż cztery z pięciu nominowanych dzieł opierają się na autentycznych wydarzeniach.


Najlepszy film obcojęzyczny
Mój faworyt: „W kręgu miłości”
Nie widziałam tylko „L’image manquante”, a pozostałe filmy oceniam jako bardzo dobre. „W kręgu miłości” zadziwiła mnie nietuzinkową historią miłosną i ciekawymi bohaterami. „Wielkie piękno” zawiera niezwykle bogate i różnorodne wnętrze, stanowi po prostu wielki obraz życia. Mam wrażenie, że wygraną może wywalczyć jednak absorbujące „Polowanie”.

Najlepsza animacja
Mój faworyt: „Ernest i Celestyna”
Dopiero dzisiaj obejrzałam błyskotliwe „Ernest i Celestyna”, co zmieniło mój werdykt w tej kategorii. Tradycyjna, subtelna kreska w tej animacji i urocza historia niezwykłej przyjaźni ujęły mnie. Wydaje mi się, że nie ma szansy na zwycięstwo, ale trzymam mocno za nią kciuki. Pewnie obejdzie się bez zaskoczeń i Akademia wybierze „Krainę lodu”.


Najlepsze efekty specjalne
Mój faworyt: „Grawitacja”
To właściwie jedyna dziedzina, w której filmy fantasy i science fiction mogą dojść do głosu. Efekty w „Jeźdźcu znikąd” stanowią jedne z jego niewielu atutów, a drugą część „Hobbita” wręcz chciałoby się za coś odznaczyć. „Grawitacja” prawdopodobnie jednak i tutaj zgarnie zasłużonego Oscara.

Najlepsze zdjęcia
Mój faworyt: „Grawitacja”
Seans „Grawitacji” wspominam jako jedyny w swoim rodzaju. Cudowny klimat wiąże się niezaprzeczalnie oszałamiającymi zdjęciami, które chwilami zapierają dech. Prawdziwy majstersztyk! Podobają mi się jednak także ujęcia w „Co jest grane, Davis?” i „Nebrasce”.


Najlepszy dźwięk
Mój faworyt: „Co jest grane, Davis?”
Ścieżka dźwiękowa „Co jest grane, Davis?” zachwyciła mnie do tego stopnia, że często wracam do słuchania tych samych utworów. Wszystkie są świetnie skomponowane, a Oscar Isaac i Justin Timberlake potrafią uwieść głosem. Wykonywane w kameralnych knajpach i kafejkach piosenki brzmią doskonale.

Najlepsza piosenka
Mój faworyt: „Ordinary love” w wyk. U2 – „Mandela: Long Walk to Freedom”
Niestety, w wyścigu po Oscary z powodu nachalnej kampanii reklamowej odpadło „Alone Yet Not Alone”. Największe prawdopodobieństwo zwycięstwa ma chyba „Let it go” z „Krainy lodu”, choć wydaje się już nieco przereklamowane. „The Moon Song” w wykonaniu Scarlett Johansson jest czarująco kameralna, a „Happy” – przyjemna w odbiorze. „Ordinary love” urzekło mnie jednak klimatem i brzmieniem. Żałuję, że Ed Sheeran nie wywalczył sobie nominacji za nastrojowe „I see fire”.


Najlepszy montaż
Mój faworyt: „Witaj w klubie”
Świetny montaż  w „Witaj w klubie” sprzyja dynamicznej narracji i moim zdaniem zasługuje na Oscara. Zgarnie go pewnie i tak niezaskakująco „Grawitacja” albo „Kapitan Phillips.” W „Zniewolonym” nie udało się odpowiednio ukazać upływu czasu, w którym główny bohater przebywał w niewoli. Zamiast 12 lat wydaje się, że minęło zaledwie kilka miesięcy, więc wyróżnienie w tej dziedzinie jest zupełnie nietrafione.

Najlepsze kostiumy:
Mój faworyt: „American Hustle”
To chyba jedyna kategoria, w której byłabym skłonna przyznać jakieś wyróżnienie „American Hustle”. Strona fabularna filmu zupełnie mnie zawiodła, ale kostiumy są jego najbardziej charakterystycznym elementem. Na ekranie dominują barwne garnitury i strojne sukienki z długimi dekoltami.


Najlepsza scenografia
Mój faworyt: „Wielki Gatsby”
Cieszą mnie dwie nominacje dla „Wielkiego Gatsby’ego”, który jest naprawdę świetnie dopracowany artystycznie. Zdecydowanie wyróżnia się na tle konkurencji, liczę, że nie zaskoczy nas jednak tutaj „American Hustle” albo „Zniewolony”.

Najlepsza charakteryzacja i fryzury
Mój faworyt: „Witaj w klubie”
Jared Leto i Matthew McConaughey przeszli niezwykłe transformacje dla swoich roli. Obaj schudli kilkanaście kilogramów, aby wypaść bardziej przekonująco jako ludzie chorzy na AIDS. Oscar należy się ekipie charakteryzatorów właśnie z „Witaj w klubie”. Konkurencja jest także znacząca: postarzony Johnny Knoxville w „Jackass: Bewstydny dziadek” nie daje się rozpoznać, a i w „Jeźdźcu znikąd” poradzono sobie z zadaniem.


Najlepsza muzyka
Mój faworyt: „Grawitacja”
Muzyka idealnie dopełnia stronę wizualną „Grawitacji” i nadaje jej zjawiskowego klimatu. Dziwi mnie tylko nominacja dla „Złodziejki książek”, w której ciężko znaleźć jakiekolwiek warte uwagi utwory. Gdzie się podziało za to wyróżnienie dla cudnego ,,Co jest grane, Davis?''?

Najlepszy montaż dźwięku
Mój faworyt: „Grawitacja”
Nominacje w kategorii dźwięk i montaż dźwięku różnią się, co zabawne, tylko jednym filmem. Ponownie statuetka trafi zapewne w ręce specjalistów, którzy ciężko pracowali nad „Grawitacją”.

Najlepsza animacja krótkometrażowa
Mój faworyt: „Pan Hublot”
Tutaj mam spory problem w podjęciu decyzji, ponieważ widziałam tylko trzy z pięciu nominowanych animacji i każdą z nich oceniam na podobnym poziomie. „Miejsce na miotle” to urocza i mądra bajka, a „Koń by się uśmiał” stanowi pomysłowy I zabawny popis efektów 3D. „Pan Hublot” opowiada inspirującą historię o przyjaźni nietuzinkowych bohaterów. Nie wiem, do kogo trafi statuetka, ale stawiam właśnie na ten film z niezwykłym przesłaniem.