środa, 27 lutego 2013

Moje refleksje pooscarowe 2013


85. ceremonia wręczenia statuetek Amerykańskiej Akademii Filmowej w Los Angeles już za nami. Nie obyło się bez niespodzianek, humoru, ale też dłużyzn. Przypominaliśmy sobie najważniejsze tegoroczne produkcje i wspominaliśmy tych, którzy niedawno odeszli. Stronę filmową zdominowała oprawa muzyczna całej gali. Na scenie pojawiła się m.in. lekko stremowana Adele, zjawiskowa Barbra Streissand, Norah Jones, Shirley Bassey (z okazji jubileuszu Bonda), Jennifer Hudson zaśpiewała piosenkę z musicalu „Dreamgirls”, a Catherine Zeta-Jones z „Chicago”. Ucieszył mnie wspólny, znakomity występ całej obsady „Nędzników”. 

Moim zdaniem Seth McFarlene jako gospodarz uroczystości spisał się fenomenalnie! Okazał się zarówno elegancką, nieco złośliwą, ale też bardzo optymistyczną postacią. Zapowiadał, że będzie 'klasycznie w tonie i niepoprawnie w treści', co wydaje się idealnie charakteryzować jego własne dzieła. Mogę uznać, że spełnił swoją obietnicę, było naprawdę wesoło. Uraczył nas wieloma ciętymi uwagami i zabawnymi dowcipami, a także swoim śpiewem. Wyszło mu to całkiem nieźle. Na pewno zapamiętam go na długo.


Najlepszy film: Operacja Argo
Mój faworyt: „Django”
Na scenę wkroczył nie kto inny jak sam wielki Jack Nicholson. Po chwili na ekranie pojawiła się Michelle Obama i to ona odczytała tytuł zwycięskiego filmu. Nie zdziwiłam się, w końcu zgarnął on też i Złotego Globa. Od razu muszę się przyznać, że niestety „Operacji Argo” nie oglądałam. Dla mnie najlepszym dziełem minionego roku okazał się genialny „Django”. Wspaniała historia, brawurowa gra aktorska i genialny klimat! Szkoda, ale jak widać Akademia nie jest tak odważna.

Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Daniel Day-Lewis („Lincoln”)
Mój faworyt: Daniel Day-Lewis („Lincoln”)
Jak to świetnie określił Seth 'ktoś kogo nie trzeba przedstawiać', czyli Meryl Streep od razu przyznała zasłużoną statuetkę Danielowi Day-Lewis'owi. Jego kreacja Lincolna wydała mi się wybitna i głęboko zapadająca w pamięć. To był chyba największy pewniak tej gali. Skromny aktor autentycznie się wzruszył. Piękna chwila!

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Jennifer Lawrence („Poradnik pozytywnego myślenia”)
Mój faworyt: Jennifer Lawrence („Poradnik pozytywnego myślenia”)
Z rąk uroczego Jean'a Dujardin'a Oscar powędrował w ręce Jennifer Lawrence. Jej rola Tiffany jest charyzmatyczna i szalona. Od początku mocno trzymałam za nią kciuki, pomimo ostrej konkurencji ze strony Jessiki Chastain. 

Najlepsza aktorka drugoplanowa: Anne Hathaway („Les Miserables Nędznicy”)
Mój faworyt: Anne Hathaway („Les Miserables Nędznicy”) / Sally Field („Lincoln”)
Chyba wszyscy już słyszeli ileż to Anne musiała poświęcić dla występu w „Nędznikach”. Obcięła włosy i schudła kilkanaście kilo, aby uwiarygodnić postać Fantine. Trzeba jednak przyznać, że zagrała wyśmienicie i bardzo emocjonalnie. Kiedy odbierała statuetkę z rąk Christophera Plummera, autentycznie się wzruszyłam. Niezaskakujący werdykt. Kibicowałam również Sally Field, czyli filmowej żonie Abrahama Lincolna, która spisała się doskonale. 

Najlepszy aktor drugoplanowy: Christoph Waltz („Django”)
Mój faworyt: Christoph Waltz („Django”)
Wzruszony Christoph Waltz dostał Oscara od Olivii Spencer. Podziękował pięknie kolegom z planu i Quentin'owi, który aż wstał bijąc brawo. Genialna rola łowcy głów przysporzyła mu wiele mojej sympatii. Bardzo się cieszę z jego wygranej, mimo wszystko - to było do przewidzenia.


Najlepszy reżyser: Ang Lee („Życie Pi”)
Mój faworyt: Steven Spielberg („Lincoln”)
A tu niespodzianka! Reżyser przereklamowanego „Życia Pi” zgarnął Oscara! W tej kategorii specjalnie na nikogo nie liczyłam, wydawało się, że wygra Spielberg. Michael Douglas i wiecznie młoda Jane Fonda pogratulowali Ang'owi Lee. Podobno poświęcił swojemu dziełu kilka lat pracy.
Seth skomentował brak nominacji dla Bena Afflecka mówiąc, że przedstawiona w jego filmie operacja jest tak tajna, że nawet reżyser pozostał dla Akademii anonimowy.

Najlepszy scenariusz adaptowany: Chris Terrio (Operacja Argo”)
Mój faworyt: David O. Russell („Poradnik pozytywnego myślenia”)
Na scenę wkroczyli Charlize Theron i niższy od niej o głowę Dustin Hoffman, aby ogłosić zwycięstwo „Operacji Argo”. Jak już wspominałam seans jeszcze przede mną. Po cichu liczyłam na statuetkę dla Davida, który stworzył niesamowitą produkcję. 

Najlepszy scenariusz oryginalny: Quentin Tarantino („Django”)
Mój faworyt: Quentin Tarantino („Django”)
Kolejna wyśmienita decyzja Akademii - Oscar dla pana Tarantina. Już samo pominięcie go przy reżyserce wydawało się haniebne, na szczęście mu to wynagrodzili. Owacje na stojąco, później długie podziękowania.

Najlepszy dźwięk: Simon Hayes, Andy Nelson i Mark Paterson („Les Miserables Nędznicy”)
Mój faworyt:  Simon Hayes, Andy Nelson i Mark Paterson „Les Miserables Nędznicy”
Statuetkę wręczał Mark Wahlberg i jego przyjaciel... Ted :) Misiek w eleganckim garniturze najzwyczajniej w świecie odczytał z koperty nazwiska zwycięzców, którymi zostali dźwiękowcy „Nędzników”. Jestem zadowolona, bo właśnie na nich liczyłam.


Najlepszy montaż dźwięku: Per Hallberg i Karen M. Baker („Skyfall”) oraz Paul N.J. Ottosson („Wróg numer jeden”)
Później Mark i Ted zdziwili wszystkich remisem w nieco absurdalnej kategorii montaż dźwięku. Nie miałam w niej żadnych typów, ale cieszę się z nagrody dla Bonda. 

Najlepszy montaż: William Goldenberg (Operacja Argo”)
Tak też myślałam, że „Argo” zgarnie Oscara za montaż. A więc znowu bez niespodzianek. Goldenberg'owi wręczyła go Sandra Bullock.

Najlepsza scenografia: Jim Erickson i Rick Carter („Lincoln”)
Mój faworyt:  Dan Hennah, Ra Vincent i Simon Bright („Hobbit: Niezwykła podróż”) / Eve Stewart i Anna Lynch-Robinson („Les Miserables Nędznicy”)
Na scenie ku mojemu wielkiemu zdziwieniu pojawił się Daniel Radcliffe i Kristin Stewart. No, cóż... statuetka trafiła do scenografów „Lincolna”. Myślę, że bardziej należałaby się „Nędznikom”, ale nie narzekam.

Najlepsza muzyka: Michael Danna („Życie Pi”)
Mój faworyt: Michael Danna („Życie Pi”)
Michael Danna stworzył moim zdaniem najciekawszą muzykę z tych nominowanych do Oscara. Statuetkę prezentowała ekipa z „Chicago”, w składzie: Catherine Zeta-Jones, Renee Zellweger, Queen Latifah i Richard Gere. Sympatycznie. Zabrakło mi zdecydowanie nominacji dla „Atlasu Chmur” i „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom”.

Najlepsza piosenka: „Skyfall”, wyk. Adele
Mój faworyt: „Skyfall”, wyk. Adele
Adele to bezkonkurencyjna zwyciężczyni w tej kategorii, a jej „Skyfall” podbił świat. Oscar należał się jej jak nikomu, choć „Everybody needs a best friend” i pozostałe to naprawdę niezłe utwory. 

Najlepsze zdjęcia: Claudio Miranda („Życie Pi”)
Mój faworyt: Claudio Miranda („Życie Pi”)
„Życie Pi” prezentuje się niemal jak urokliwa i jaskrawa pocztówka z wakacji. Moim zdaniem zdjęcia są znakomite, niesamowicie barwne i wyraziste. Sprawiają, że film wyróżnia się spośród innych, choć tak naprawdę nie ma w sobie nic głębszego. Banalna historia, ale oprawiona pięknie. 


Najlepsze efekty specjalne: „Życie Pi”
Mój faworyt: „Hobbit: Niezwykła podróż”
Jestem całkiem zadowolona z werdyktu Akademii, choć trzymałam kciuki za „Hobbita”. Jednak okazało się, że wypada wyróżnić jedyny element, który naprawdę łączy wydarzenia ukazane w „Życie Pi” w kolorową, choć trochę efekciarską całość. Nagrodę wręczyli Avengersi.

Najlepsze kostiumy: Jacqueline Durran („Anna Karenina”)
Mój faworyt: Paco Delgado („Les Miserables Nędznicy”)
Channing Tatuum i Jennifer Anniston przekazali statuetkę Jacqueline Durran za „Anna Kareninę”. Zgadzam się, cudne kostiumy. Może nawet lepiej, że odznaczono dla odmiany inne dzieło.  Stroje zrobiły na mnie wrażenie również w „Nędznikach”.

Najlepsza charakteryzacja: Lisa Wescott i Julie Dartnell („Les Miserables Nędznicy”)
Mój faworyt: („Hobbit: Niezwykła podróż”)
Jedna z trzech nominacji dla „Hobbita”, któremu z nadzieję kibicowałam szczególnie w tej kategorii. Charakteryzacje mieszkańców Śródziemia ZAWSZE zachwycają i może właśnie to stanowiło powód przegranej. Szkoda też, że nie nominowali genialnego od tej strony „Atlasu Chmur” (podobno aktorzy nie poznawali tam siebie nawzajem). Tatuum i Aniston oddali Oscara w ręce specjalistek od „Nędzników”.

Najlepszy film nieanglojęzyczny: „Miłość”
Mój faworyt: „Miłość”
Jennifer Garner i Jessica Chastin utwierdziły mnie w przekonaniu, że wyróżnienie w tej kategorii jest całkiem oczywiste. Wręczyły Oscara Haneke'mu za jego poruszającą historię opowiedzianą w „Miłości”. To chyba jedyny możliwy zwycięzca.

Najlepszy krótkometrażowy film animowany: „Paperman
Mój faworyt: „Po uszy”
„Paperman” to naprawdę urocza animacja z piękną historią. Nie uważam jednak, żeby było to dzieło godne statuetki. Technika wykonania nie okazała się oryginalna, może oprócz tego, że to czarno-biały obraz. Spodziewałam się, że wygra, ale według mnie raczej niezasłużenie. Bardziej zadziwiły mnie pozostałe krótkometrażówki, a w szczególności plastelinowy „Po uszy”. Rozbawił mnie też przepis zawarty w krótkim, ale jakże treściwym „Fresh Guacamole”.

Pozostałe:
Najlepszy długometrażowy film animowany: Merida Waleczna
Najlepszy krótkometrażowy film aktorski: Curfew
Najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny: „Inocente”
Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny: „Sugarman”

niedziela, 24 lutego 2013

Les Miserables Nędznicy (2012), czyli dźwięki rewolucji

tytuł oryginalny: Les Miserables
reżyseria: Tom Hooper
scenariusz: William Nicholson
muzyka: Claude-Michel Schonberg
produkcja: Wielka Brytania
gatunek: musical, dramat

Do wręczenia Oscarów zostało już tylko kilka godzin. Zanim to nastąpi chciałabym przyjrzeć się bliżej nagrodzonym 8 nominacjami do tej statuetki dziełu Toma Hoopera. „Nędznicy” to zachwycające i spektakularne widowisko.

Jean Valjean (Hugh Jackman) odbywa ciężką karę za kradzież bochenka chleba. Gdy zostaje zwolniony, otrzymuje dokument uniemożliwiający mu znalezienie pracy i uczciwe życie. Wkrótce spotyka szczodrego i miłosiernego księdza, dzięki któremu zmienia się. Od tej pory postanawia kierować się w życiu dobrem i troszczyć się o innych. Porzuca dawne nazwisko i rozpoczyna pracę. Przynosi mu ona wiele zarobku, staje się szanowaną osobistością. Nieustannie ściga go bezlitosny inspektor Javert (Russell Crowe), który za główny cel stawia sobie ukaranie go. Po latach spotykają się. Valjean poznaje też biedną i nieszczęśliwą Fantine (Anne Hathaway). Składa obietnicę, że wychowa jej córkę Cosette (Isabelle Allen / Amanda Seyfried). 


Nominacja do Oscara: najlepszy film
„Nędznicy” to wyśmienity i genialnie zrealizowany musical. Fabuła wydała mi się wciągająca, jednak niezbyt trzymająca w napięciu. Niemal każdy element jest dokładnie dopracowany i tworzy zgrabną całość. Najsłabszym okazał się nieco przewidywalny scenariusz. Na dialogi bohaterów składają się praktycznie same piosenki. Po dłuższym czasie staje się to dość męczące w odbiorze. Na początku historia mnie nie zaciekawiła, pierwsza połowa filmu jest trochę nudna i zabrakło w niej czegoś zaskakującego. Druga okazała się bardziej fascynująca. Niektóre wątki wydały mi się przydługie lub zbędne. Na duży plus zasługują intrygujące i wyjątkowo barwne postacie. Każda z nich się wyróżnia, w szczególności zabawni i cwani państwo Thénardier w interpretacji Heleny Bonham Carter i Sachy Barona Cohena.

Nominacja do Oscara: najlepszy aktor pierwszoplanowy, Hugh Jackman
Hugh Jackman, odtwórca głównej roli Jeana Valjeana, dobrze poradził sobie z zadaniem. Zagrał przekonująco, ale nie wybitnie. Moim zdaniem potrafił naprawdę wiarygodnie przedstawić przemianę swojego bohatera. Na początku jest nieszczęśliwy, gdy uzyskuje wolność postanawia rozpocząć nowe życie. Wkrótce zarabia bardzo dobrze, a najwięcej radości sprawiają mu kontakty z zaadoptowaną Cosette. Niestety aktor śpiewał raczej słabo i ciężko mi się go słuchało.

Nominacja do Oscara: najlepsza aktorka pierwszoplanowa, Anne Hathaway
Anne Hathaway, która wcieliła się w rolę ubogiej i doświadczonej przez życie Fantine, spisała się wspaniale. Pomimo tego, że to postać drugoplanowa i nie występuje na ekranie długo, z łatwością przykuwa uwagę. Okazała się elektryzująca, a jej gra jest pełna emocji. Udało jej się ukazać cierpienie i rozpacz, także dzięki doskonałej mimice twarzy. Śpiewała pięknie i widać, że włożyła w to całe swoje serce. Myślę, że to największa faworytka do zgarnięcia statuetki Akademii Filmowej. 


Nominacja do Oscara: najlepsza charakteryzacja
Znakomita charakteryzacja sprawiła, że postaci stały się bardziej wyraziste i sugestywne. Aktorzy wykazali się sporym poświęceniem, przygotowując się do występu w tej produkcji. Jackman zrzucił na wadze 9 kg, a do kolejnych scen przytył 13 kg. Hathaway schudła aż 12 kg i ścięła włosy. 

Nominacja do Oscara: najlepsza scenografia, Eve Stewart i Anna Lynch-Robinson
Obraz jest wizualnie doprowadzony do perfekcji. Niesamowity klimat i nastrój XIX-wiecznej Francji podkreśla wspaniała scenografia. Nie jest ona jednak przytłaczająca, choć chwilami miałam wrażenie przerostu formy nad treścią.

Nominacja do Oscara: najlepsze kostiumy, Paco Delgado
Interesujące kostiumy okazały się unikalne niemal dla każdego bohatera. Są idealnie dobrane: od pięknych sukien, zniszczonych ubrań biedaków, przez eleganckie czy ekstrawaganckie stroje wpływowych ludzi.


Nominacja do Oscara: najlepsza piosenka
Przyznam, że nie rozumiem decyzji o przyznaniu nominacji utworowi „Suddenly” w wykonaniu Hugh Jackmana. Zupełnie nie trafił on mi do gustu, a przez głos tego aktora nie słucha się jej przyjemnie. Dużo lepszą piosenką okazała się dla mnie „I dreamed a dream”. Anne Hathaway ciekawie ją zinterpretowała i ma naprawdę ładny wokal.  

Nominacja do Oscara: najlepszy dźwięk, Simon Hayes, Andy Nelson i Mark Paterson
Muzyka stanowi najważniejszy element tego dzieła. Ścieżka dźwiękowa wydała mi się cudowna i inspirująca. Wszystkie piosenki były nagrywane na planie, tym bardziej należą się wyrazy uznania dla aktorów. Utwory okazały się niezwykłe i warte uwagi. Pozytywnie zdziwił mnie czysty głos Russella Crowe’a. Słucha się go naprawdę przyjemnie. Najlepiej śpiewała jednak Anne Hathaway i Samantha Barks. Dobrze poradził sobie również Eddie Redmayne.

Ocena: 8/10

czwartek, 21 lutego 2013

Poradnik pozytywnego myślenia (2012), czyli wielka dawka optymizmu

tytuł oryginalny: Silver Linings Playbook
reżyseria: David O. Russell
scenariusz: David O. Russell
muzyka: Danny Elfman
produkcja: USA
gatunek: dramat, gatunek

Przyznam, że bardzo spodobała mi się forma recenzowania, którą zastosowałam przy „Życiu Pi”. Noc oscarowa zbliża się wielkim krokami (24/25.02), a więc podział na kategorie według nominacji do tej nagrody wydaje się jak najbardziej na czasie. Najnowszy film Davida O. Russella pt. „Poradnik pozytywnego myślenia” został wyróżniony aż w 8 kategoriach.

Pat Solitano (Bradley Cooper) był niegdyś nauczycielem historii. Prowadził szczęśliwe i poukładane życie ze swoją żoną, Nikki. Wszystko uległo zmianie, gdy przyłapał ją na zdradzie. Pobił jej kochanka i m.in. za to wysłano go do zakładu psychiatrycznego. Stwierdzono, że ma skłonności do agresji i nie potrafi panować nad emocjami. Po jakimś czasie lekarze zwalniają go domu. W powrocie do normalności wspomagają go rodzice, Patrick senior (Robert de Niro) i Dolores (Jacki Weaver). Młody Pat pragnie zmienić się i ustatkować, aby móc powrócić do swojej żony, z którą jest teraz w separacji. Wkrótce mężczyzna spotyka zagadkową i samotną Tiffany (Jennifer Lawrence).


Nominacja do Oscara: najlepszy film
„Poradnik pozytywnego myślenia” to wspaniała i wciągająca produkcja. Wyjątkowo przypadła mi do gustu. Nie jest to kolejna banalna komedia romantyczna. Akcja poprowadzona została w ciekawy sposób. Nie trzyma jednak w napięciu i nie ma tu niestety wyraźnego punktu kulminacyjnego. Fabuła okazała się niesamowicie zajmująca. Humor jest niewymuszony. Mimo kilku przewidywalnych i nieco oklepanych rozwiązań, film naprawdę warto obejrzeć.

Nominacja do Oscara: najlepszy aktor pierwszoplanowy, Bradley Cooper
Bradley Cooper znany jest głównie z występów w komediach. Główna rola w „Poradniku…” okazała się jednak zupełnie inna, wyrazista. Zagrał bardzo dobrze, znakomicie ukazał trudny charakter i temperament swojej postaci. Pat zachowuje się nieprzewidywalnie, często nie potrafi pohamować emocji i jest gwałtowny w działaniu. Aktorowi udało się całkowicie podołać zadaniu i uwiarygodnić te cechy. Nominacja do statuetki przyznawanej przez Akademię Filmową jak najbardziej uzasadniona, ale konkurencja wydaje się zbyt duża.


Nominacja do Oscara: najlepsza aktorka pierwszoplanowa, Jennifer Lawrence
Jennifer Lawrence, odtwórczyni roli Tiffany, spisała się wyśmienicie. Od razu, gdy pojawia się na ekranie niezwykle przykuwa uwagę i nie pozwala oderwać od siebie wzroku. Pozostawiła w cieniu resztę obsady i potwierdziła swój ogromny talent. Jej bohaterka okazała się szalona i nieobliczalna. Po śmierci swojego męża, czuje się samotna i niezrozumiana przez innych. Szybko znajduje wspólny język z Patem, choć trochę denerwuje ją jego zachowanie. Aktorka doskonale ukazała targające ją silne emocje. Zagrała bardzo sugestywnie i dosadnie. Ma ogromny urok osobisty, nie dziwią również liczne pochwały co do jej wyglądu.

Nominacja do Oscara: najlepszy aktor drugoplanowy, Robert de Niro
Robert de Niro niestety nie może ostatnio pochwalić się zbyt wymagającymi rolami. Wreszcie mógł pokazać na co go stać! Wcielił się w rolę ojca głównego bohatera, maniaka futbolu. Największą rozrywkę w jego życiu stanowi oglądanie meczów i kibicowanie ulubionej drużynie. Aktor poradził sobie fenomenalnie. Na ekranie emanuje niespożytą energią i charyzmą. Nieustannie, kradnie uwagę widza, lecz ostatecznie przyćmiewa go gra Jennifer Lawrence.

Nominacja do Oscara: najlepsza aktorka drugoplanowa, Jacki Weaver
Jacki Weaver jako Dolores Solitano to również jasny punkt tej produkcji. Moim zdaniem jej występ nie okazał się jednak wybitny. Zagrała dobrze i zaprezentowała naprawdę sympatyczną kreację. Z Robertem de Niro stworzyła niezawodny duet. Nominacja do statuetki Oscara to, według mnie, przesada!


Nominacja do Oscara: najlepszy reżyser, David O. Russell
David O. Russell okazał się niezwykle pomysłowym reżyserem. Wykazał się inwencją twórczą i stworzył niezapomnianą produkcję. Cieszę się, że nie okazała się ona zbyt ‘amerykańska’. Liczę, że zostanie to docenione przez Akademię. 

Nominacja do Oscara: najlepszy scenariusz, David O. Russell
Scenariusz jest wyśmienity, David O. Russell również w tej kwestii wykonał kawał dobrej roboty. Historia Pata i Tiffany okazała się w pewien sposób niezwykła. Oboje to wyobcowani i wyróżniający się z otoczenia ludzie. Znajdują w sobie nawzajem pocieszenie i wkrótce łączy ich już silna więź. Przedstawione w tym filmie wydarzenia zaciekawiły mnie i niekiedy zaskoczyły. Motyw konkursu tańca wydał mi się jednak nieco naciągany. Kompletni amatorzy rywalizujący z profesjonalistami - proszę Was. Mimo tego czuję się usatysfakcjonowana strona techniczną „Poradnika...”.

Nominacja do Oscara: najlepszy montaż, Crispin Struthers i Jay Cassidy
Produkcja została wspaniale zrealizowana. Okazała się płynna i dynamiczna. Na plus należy także policzyć przyjemną ścieżkę dźwiękowa, która doskonale wpisała się w klimat tego dzieła. Danny Elfam ponownie nie zawiódł.

Ocena: 8/10

sobota, 16 lutego 2013

Lincoln (2012), czyli o zniesieniu niewolnictwa

reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Tony Kushner
muzyka: John Williams
produkcja: USA
gatunek: biograficzny, polityczny

Poważna tematyka, najlepiej polityczna, drobiazgowo dopracowany scenariusz, wymuskane kostiumy i scenografia, kilka genialnych kreacji aktorskich, chłodna kolorystyka, a wszystko przesiąknięte patosem – recepta na oscarowy sukces? Na pewno sprawdza się ona w przypadku najnowszej produkcji Stevena Spielberga pt. „Lincoln”. Została odznaczona aż 12 nominacjami do tej statuetki.

Akcja rozgrywa się w 1865 roku w czasie wojny secesyjnej. Abraham Lincoln (Daniel Day-Lewis) za wszelką cenę pragnie wprowadzić do konstytucji 13. poprawkę, która zniosłaby niewolnictwo. Według prezydenta nowe prawo powinno zostać uchwalone przed końcem konfliktu, a pokój najwyraźniej zostanie zawarty za kilka miesięcy. Lincoln jest zdeterminowany, ale jego poglądy spotykają się z dużym sprzeciwem, głównie mieszkańców konserwatywnego Południa. Jego żona Mary Todd Lincoln (Sally Field) stara się go wspierać i cierpliwie znosić jego decyzje. 


„Lincoln” to bez wątpienia film zrealizowany z wielkim rozmachem. Wszystko wydaje się tu wymuskane i ‘idealne’. Twórcy na siłę starają się doprowadzić do perfekcji każdy, nawet najdrobniejszy element. Akcja rozgrywa się wręcz ślamazarnie. Nie wciąga, choć chwilami przykuwa uwagę. Fabuła nie zaciekawiła mnie ani nie zaintrygowała. Nie wywołała we mnie praktycznie żadnych głębszych emocji. Nie jestem więc usatysfakcjonowana. Dzieło kuleje jednak najbardziej od strony scenariusza. Historia nie nudzi, ale jest niezwykle nużąca. Wiele scen okazało się niepotrzebnie przydługich. Bohaterowie rozmawiają cały czas, właściwie to jedyne źródło akcji. Ciągłe obrady w ciemnych gabinetach, pokojach i na sali sądowej po pewnym czasie stają się dość monotonne. Spodobał mi się wątek najstarszego syna prezydenta granego przez Josepha Gordon-Levitta. Niestety zostaje on szybko zepchnięty na dalszy plan. W końcu to 13 poprawka ma odgrywać tu główną rolę.


Gra aktorska to zdecydowanie najwybitniejszy element tej produkcji. Daniel Day-Lewis, który wcielił się w tytułową rolę zagrał fenomenalnie. Niesamowicie wczuł się w bohatera i okazał się naprawdę wiarygodny. Wszystkie jego gesty wydają się doskonale opanowane. Zachowuje się bardzo naturalnie, nawet opowiadając zabawne anegdotki na poruszany właśnie temat. Day-Lewis’owi kroku dotrzymuje popisowa Sally Field. Mary próbuje być cierpliwa, ale często ma własne zdanie niż jej mąż i nie waha się mu tego uświadomić. Aktorka spisała się wspaniale i zaliczyła genialny występ. Na drugim planie pojawia się również Tommy Lee Jones jako Thaddeus Stevens. Poradził sobie znakomicie w roli polityka nie unikającego ciętych ripost. W „Lincolnie” na uwagę zasługuje perfekcyjna strona wizualna. Doskonałe kostiumy i świetnie skomponowana scenografia stanowią ciekawe tło dla filmu. Niestety, klimat wydał mi się chłodny i przez to nieco odpychający. Zdjęcia mają surowe barwy, choć w większości są bardzo dobre.

Czy obraz Spielberga zgarnie najwięcej statuetek na tegorocznej gali oscarowej? Wątpię. Posypał się grad nominacji, wiele z nich wydaje się zbyt oczywistych. Choć nagroda dla Daniela Day-Lewisa byłaby w pełni zasłużona.

„Lincoln” to dzieło niezachwycające i średnio interesujące. Określiłabym je jako idealny film historyczny z brawurowym aktorstwem – pełen podniosłości, ale niewiele ponadto.
Ocena: 6/10

niedziela, 10 lutego 2013

Niemożliwe (2012), czyli cuda się zdarzają

tytuł oryginalny: The Impossible
reżyseria: Juan Antonio Bayona
scenariusz: Sergio G. Sanchez
muzyka: Fernando Velazquez
produkcja: Hiszpania
gatunek: dramat

W 2004 roku potężna fala tsunami uderzyła w wybrzeże południowo-wschodniej Azji. Wyrządziła niewyobrażalne szkody. Liczbę ofiar szacuje się na prawie 300 tysięcy. Hiszpański reżyser Juan Antonio Bayona w swoim najnowszym dziele pt. „Niemożliwe” postanowił opowiedzieć historię jednej z rodzin, która cudem przeżyła tę katastrofę.

Maria (Naomi Watts) i Henry (Ewan McGregor) wraz z trójką synów przybywają do Tajlandii, aby w tropikalnym klimacie spędzić święta Bożego Narodzenia. Mieszkają w uroczym hotelu nad brzegiem morza. Piaszczysta plaża, wysokie palmy i malownicza okolica obfitują w wiele atrakcji. Wydaje się, że zrelaksują się tam i odpoczną od pracy. Nieoczekiwanie, w nieświadomą rodzinę, innych turystów i mieszkańców z hukiem uderza gigantyczna fala. Tsunami zmiata z powierzchni ludzi i domy. Tylko niektórym udaje się przeżyć. 


„Niemożliwe” nie okazał się typowym filmem katastroficznym. Twórcy nie skupili się tutaj na ukazaniu  samej katastrofy, ale raczej jej przerażających skutków. Podkreślają, ile nadziei i samozaparcia potrzeba w tak trudnych chwilach. Gdy wydaje się, że wszystko już przepadło, bohaterowie nie poddają się i walczą do końca. Głównym tematem są właśnie relacje pomiędzy nimi. Świetnie zostało ukazane jak bardzo zależy im na sobie nawzajem. Produkcja głęboko mnie poruszyła i wzbudziła we mnie wiele emocji. Wzruszyłam się kilkakrotnie. Akcja początkowo rozgrywa się szybko. Widzimy szczęśliwą rodzinę, spędzającą beztroski urlop w ciepłych krajach. Nie spodziewa się, że coś może go zakłócić. Wkrótce nadchodzi wielka fala i wszystko pogrąża woda. Od tego momentu wydarzenia zwalniają tempa, co moim zdaniem stanowi ciekawy zabieg. Obserwujemy szpitale pełne rannych, ludzi starających się dotrzeć do swoich krewnych. Niesamowitym przeżyciem jest móc to wszystko oglądać, widzieć, jak nawet drobna pomoc przydaje się i może zdziałać wiele. Takie chwile ściskają za serce i dają dużo do myślenia.


Scenariusz wydał mi się dobrze dopracowany, choć trochę przewidywalny. Dzieło chwilami nudzi, niektóre sceny okazały się przydługie, ale mimo to całość oglądałam z zainteresowaniem. Oparta na faktach historia została przedstawiona realistycznie i niezwykle emocjonalnie. Niestety, nieliczne sceny okazały się zupełnie nieprzekonujące. Aktorstwo oceniam jako przyzwoite, ale nie rewelacyjne. Najbardziej wyróżnia się Naomi Watts nominowana do Oscara za rolę Marii. Nagroda byłaby tu jednak lekką przesadą. Poradziła sobie z zadaniem i zagrała przede wszystkim przekonująco. Najsilniej ukazała emocje swojej postaci. Niewiele gorzej spisał się Ewan McGregor. Nie są to ich najlepsze role w karierze, ale przejmujące kreacje. Warto zwrócić uwagę na młodego Toma Hollanda, który wcielił się w rolę Lucasa, syna Marii i Henry’ego. Świetnie ukazał swoje poświęcenie i troskę w stosunku do matki. Kostiumy i scenografia zostały idealnie wykorzystane. Charakteryzację także oceniam jako bardzo dobrą. Dzięki znakomitym efektom specjalnym, tsunami udało się przedstawić naprawdę realistycznie. Nie ma tu tzw. efekciarstwa, użycie technologii komputerowej nie zostało przesadzone. Zaintrygowały mnie ujęcia spod wody ukazujące bohaterów.

„Niemożliwe” to przejmujący i inspirujący film. Nie jest to wybitne i zachwycające kino, ale naprawdę godne uwagi. Polecam!
Ocena: 7/10

czwartek, 7 lutego 2013

Duża ryba (2003), czyli jak cieszyć się życiem

tytuł oryginalny: Big Fish
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: John August
muzyka: Danny Elfman
produkcja: USA
gatunek: dramat, fantasy
Istnieją takie ryby, których nie da się złowić.

Vincent Malloy, Beetlejuice, Edward Nożycoręki, Gnijąca Panna Młoda to jedne z wielu niesamowitych postaci, które w swoich filmach powołał do życia Tim Burton. Znany jest jako ekscentryk, wizjoner kina i jeden z najoryginalniejszych współczesnych reżyserów. Ma swój własny, nieco surrealistyczny styl, którym nieustannie intryguje i zaskakuje. W 2003 roku do grona jego najciekawszych postaci dołączył Edward Bloom, bohater „Dużej ryby”.

William Bloom (Billy Crudup) wraz z ciężarną żoną, Josephine (Marion Cotillard) przybywa do domu swoich dawno niewidzianych rodziców. Przed śmiercią swojego ojca (Albert Finney), pragnie dowiedzieć się jak najwięcej o jego młodości. Edward słynie jako człowiek z bujną wyobraźnią i tendencją do koloryzowania faktów. Mężczyzna nawet zmożony chorobą się nie zmienia. Will żywi do niego głęboka urazę i oczekuje, że dowie się wreszcie o nim prawdy. Słucha jego fantastycznych, często nieprawdopodobnych historii i plotek, starając się nadrobić chwile spędzone bez niego. Ojciec wraca do czasów, gdy był jeszcze młody i poszukiwał nowych wrażeń (Ewan McGregor).


„Duża ryba” okazuje się niezwykła i pasjonująca. Charakteryzuje się nieco innym klimatem niż poprzednie dzieła tego reżysera. Jest dokładnie dopracowana i świetnie zrealizowana. Intryguje, bawi, zaskakuje, a przede wszystkim oczarowuje. Cechuje się niepowtarzalną, trochę bajkową, chwilami mroczną atmosferą. Tim Burton zabiera nas w szaloną podróż do świata wyobraźni. Snuje piękną i nieco refleksyjną opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu i pogoni za marzeniami. Jego ogromny atut to pomysłowość, którą potwierdza tym dziełem. Z łatwością dałam się porwać szaleństwu i geniuszowi tego znakomitego twórcy. Trochę zabrakło mi jednak jego specyficznego poczucia humoru.



Scenariusz wydaje się wspaniały i inspirujący. Elementy fantastyczne zgrabnie przeplatają się z wątkami realistycznymi. Na historię życia Edwarda Blooma składają się niesamowite i barwne przygody. Swojej ukochanej podarował niegdyś 10 tysięcy żonkili, nie przestraszył się nawet olbrzyma. Szczególnie spodobały mi się sceny w miasteczku na odludziu, w którym nie nosi się butów. W filmie pojawiają się też nietypowi bohaterowie, często zupełnie nie pasujący do świata, w którym żyją. Na wyróżnienie zasługuje cudowna i surrealistyczna strona wizualna tej produkcji, jak zwykle doprowadzona do perfekcji. Zdjęcia okazały się wspaniałe i niezwykle barwne. Scenografia jest genialna i oryginalna, a kostiumy doskonale dobrane. Uwagę zwraca również wyborna muzyka Danny’ego Elfmana, odznaczona nominacją do Oscara. Nadaje dziełu jeszcze więcej magii. Sprawia, że nie tylko ogląda się je z ogromną przyjemnością, ale też wyśmienicie się je słucha.


W główną rolę sympatycznego i czarującego gawędziarza wcieliło się dwóch aktorów. Oboje wywiązali się z zadania znakomicie. Albert Finney jako starszy Edward okazuje się bardzo przekonujący, od razu zaczęłam darzyć go sympatią. Jego skłonność do okraszania prawdziwych wydarzeń duża dawką rzeczy zmyślonych sprawia, że staje się on jeszcze bardziej intrygujący. Ewan McGregor przedstawił postać jako pełnego młodzieńczych ambicji i żądnego przygód włóczykija. Zagrał dobrze, choć moim zdaniem mogło być lepiej. Obsada drugoplanowa nie pozostaje w cieniu, a także zwraca uwagę. Helena Bonham Carter jako wiedźma z okiem, w którym Edward zobaczył swoją śmierć i jako Jenny spisała się fenomenalnie. Możemy podziwiać również Steve’a Buscemi w roli poety Northera Winslow’a, Jessicę Lange jako żonę Blooma, Marion Cotillard jako Josephine, narzeczoną Williama, czy Danny’ego DeVito jako właściciela cyrku. W „Dużej rybie” pojawia się również nieżyjący już, najwyższy aktor świata Matthew McGrory w roli olbrzyma Karla.

„Duża ryba” to cudowny obraz oprawiony w wyjątkową warstwę artystyczną. Ja jestem zachwycona. Polecam!
Ocena: 9/10

piątek, 1 lutego 2013

Mnich, zaginiony, troll i Elvis Presley - Projekt KINO

Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna (2003)
tytuł oryginalny: Bom yeoreum gaeul gyeul geurigo bom
reżyseria: Kim Ki-duk
scenariusz: Kim Ki-duk
muzyka: Ji-woong Park, Bark Jee-woong
produkcja: Niemcy, Korea Południowa
gatunek: dramat

Dwaj buddyjscy mnisi mieszkają w małej świątyni na środku jeziora. Wiodą spokojne życie z daleka od cywilizacji, pośród pięknej przyrody. Starzec uczy młodszego prawd i mądrości życiowych i kulturowych. Wychowuje go w imię surowych i niepodważalnych zasad. Pewnego dnia zjawia się u nich młoda kobieta, która jest chora i potrzebuje pomocy.

Mam naprawdę mieszane uczucia co do tego dzieła. Z jednej strony okazało się w pewien sposób inne, niezwykłe, ale z drugiej bardzo mnie znużyło. Fabuła wydaje się prosta, ale pewnie ma głębsze znaczenie. Nie jestem jednak na tyle obeznana w tej kulturze, żeby móc je pojąć. Myślę, że wtedy postrzegałabym ten film inaczej. Produkcja niezbyt przypadła mi do gustu. Nie porwała mnie, choć trochę zaciekawiła. Uważam jednak, że pokazuje zmienność człowieka i jego emocji w całkiem intrygujący sposób. Akcja rozgrywa się bardzo powoli, skąpa jest ilość dialogów, prawie nie ma muzyki. Te cechy sprawiają, że całość nabiera tak ponurego charakteru, że aż ciężko mi się ten film oglądało. Niestety, nie zmusił mnie w ten sposób do refleksji. Warto jednak w jakiś sposób docenić ten nietypowy klimat jaki serwuje nam Kim Ki-duk. Choćby dlatego, że zdjęcia okazały się naprawdę piękne, a to duża zaleta. Cudowna i cicha przyroda wydała mi się wyjątkowym tłem dla całej historii.Film, jak sam tytuł wskazuje, podzielono na pięć części, które stanowią pory roku. Stają się one symbolem ludzkiego życia, przemijania. Obrazują losy ludzi od narodzin do śmierci.
Ocena: 5/10

Łowca trolli (2010)
tytuł oryginalny: Trolljegeren
reżyseria: André Øvredal
scenariusz: André Øvredal
produkcja: Norwegia
gatunek: fantasy, przygodowy

Trójka studentów postanawia nakręcić dokument o tajemniczym Hansie, rzekomo myśliwym polującym na niedźwiedzie. Naprawdę należy on do tajnej jednostki, która zajmuje się strzeżeniem kraju przed trollami. Sieją one spustoszenie w niektórych regionach Norwegii. Mężczyzna specjalizuje się w eliminowaniu groźnych osobników zagrażających bezpieczeństwu ludzi. Tej pracy poświęca całe swoje życie.

„Łowca trolli” opiera się na absurdalnym pomyśle: przedstawieniu tajników pracy łowcy trolli. Twórcy z pozoru potraktowali tę ideę z powagą. Naprawdę okrasili ją sporą dawką ironii. Dzieło starali się wzorować na normalny dokument i je urzeczywistnić. Swoje teorie poparli więc wymyślnymi i niekiedy zupełnie bezsensownymi dowodami. Dowiadujemy się, że stwory są ssakami, dzielą się na wiele różnych gatunków, potraktowane światłem zamieniają się w kamień lub wybuchają,  a szczególne upodobanie mają w krwi chrześcijan. Całość została nakręcona „z ręki”, podkreślając w ten sposób jak niezwykłe wydarzenia uchwycono. Pierwsza połowa produkcji okazała się całkiem wciągająca i zabawna. Szczególnie rozśmieszyły mnie pogoń studentów żadnych wywiadu i sceny, w których Hans tłumaczy, czym charakteryzują się trolle. Druga połowa wydała mi się słabsza – monotonna i niezaskakująca. Historia jest z początku interesująca, później jednak nudzi i nie zadziwia. Film okazał się przydługi i chwilami dość męczący w odbiorze. Mimo wszystko jest to oryginalne i intrygujące podejście do tematu.
Ocena: 6/10

Mystery train (1989)
tytuł oryginalny: Mystery train
reżyseria: Jim Jarmusch
scenariusz: Jim Jarmusch
muzyka: John Lurie
produkcja: Japonia, USA
gatunek: dramat, komedia kryminalna

Film składa się z trzech z pozoru niepowiązanych ze sobą historii. Para japońskich turystów przybywa do USA, dwie kobiety poznają się przypadkowo i wynajmują razem pokój, mężczyzna traci pracę i dziewczynę, a swoje smutki topi w alkoholu. Wątki łączą się w zgrabną całość za sprawą lokalnego hotelu i Elvisa Presley'a.

Mystery train” to specyficzne kino, typowe dla Jima Jarmuscha. Akcji jest tu bardzo niewiele, mimo to dzieje się bardzo dużo. Fabuła nie okazała się dynamiczna, ale całkiem wciągająca. Niestety, chwilami nudzi. Opowieści nie zostały na siłę udziwniane, tylko przedstawione prosto i intrygująco. Występuje tu niewielka ilość dialogów. Wydały mi się dosadne, inteligentne i niekiedy zabawne. Produkcję cechuje specyficzny, niewymuszony humor. Posiada także niezwykły, nieco melancholijny klimat, który sprawia, że ogląda się ją z zainteresowaniem. Ładnie prezentują się zdjęcia i scenografia, ukazujące miasto Memphis z różnych stron. Szkoda, że muzyka nie stała się bardziej wyrazistym tłem. Gra aktorska jest bardzo dobra. Szczególnie warto tu wyróżnić Steve'a Buscemi w roli fryzjera Charlie'go. Można znaleźć jeszcze innych barwnych bohaterów, m.in. obsługę hotelu, nieszczędzącą pieniędzy Luisę, czy Johnny'ego nazywanego Elvisem. Pojawienie się każdego z nich na ekranie jest ważne i ma określony cel.
Ocena: 7/10

Do szpiku kości (2010)
tytuł oryginalny: Winter's Bone
reżyseria: Debra Granik
scenariusz: Debra Granik, Anne Rosellini
muzyka: Dickon Hinchliffe
produkcja: USA
gatunek: dramat, thriller

17-letnia Ree Dolly mieszka w środkowej części Stanów Zjednoczonych, w górach Ozark. Opiekuje się swoją chorą psychicznie matką oraz dwójką młodszego rodzeństwa. Żyją w trudnych, niekiedy zupełnie skrajnych warunkach. Jej ojciec, Jessup, wyszedł za przepustką z więzienia. Za kaucję zastawił jednak cały dom, czyli wszystko co posiada. Jeżeli nie zjawi się na rozprawie w sądzie, rodzina straci swoje schronienie. Ree postanawia za wszelką cenę go znaleźć.

Do szpiku kości” to zajmujący i inspirujący film. Mimo tego, że akcja rozgrywa się raczej powoli i nie ma wyraźnego punktu kulminacyjnego, nie nudzi. Fabuła okazała się interesująca i poruszająca. Dzieło cechuje nieco mroczny klimat, podkreślany przez szarą scenografię i niebarwne zdjęcia. Charakteryzuje się atmosferą niepokoju i wszechobecnej tajemnicy. Dzieło trzyma też nieustannie w napięciu. Twórcy nie skorzystali ze zbędnych ozdobników, przedstawili wszystko surowo i z realizmem. Oszczędzali na środkach wyrazu, dlatego produkcja jest raczej prosta i spokojna. Świat Ree Dolly przeraża: rozpadające się domy, zimno, wilgoć, brak odpowiedniej ilości pożywienia i środków do życia. Dziewczyna po zaginięciu ojca staje się głową rodziny. Nie załamuje się, zawsze stara się wspierać swoje rodzeństwo i nauczyć je przetrwania. Gra aktorska nie zachwyca, okazała się raczej powściągliwa. Wyróżnia się młoda Jennifer Lawrence, nominowana do Oscara za główną rolę w tym filmie. Zagrała dobrze, poradziła sobie z rolą. Na drugim planie przewija się wiele dziwnych postaci, z których każda wydaje się mieć ukryte zamiary. 
Ocena: 7/10

Filmy obejrzałam w ramach drugiej edycji Projektu KINO.