reżyseria: Peter Jackson
scenariusz: Guillermo del Toro, Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens
muzyka: Howard Shore
produkcja: Nowa Zelandia, USA
gatunek: fantasy, przygodowy
Trylogia „Władca Pierścieni”, adaptacje znakomitych dzieł
J.R.R. Tolkiena, stały się jednymi z najlepszych filmów wszech czasów.
Nieustannie zadziwiają i oczarowują swoją dopracowaną do perfekcji stroną
techniczną i wizualną. Po prawie 10 latach od,
wydawałoby się ostatniej, podróży do Śródziemia Peter Jackson ponownie nas
zaskoczył. Zaserwował nam piękny powrót do tej krainy. „Hobbit” to jedna z najbardziej oczekiwanych premier 2012 roku.
Bilbo Baggins (Martin Freeman) jest spokojnym i
powszechnie szanowanym hobbitem. Bardzo ceni sobie smaczną kuchnię, relaks i
wygodę. Stara się unikać wszelkich przygód, woli nie oddalać się od swojego
domu. Pewnego dnia staje się jednak nieoczekiwanym członkiem kompanii
krasnoludów. Wraz z czarodziejem Gandalfem (Ian McKellen) wyruszają w długą i
niebezpieczną wyprawę. Za wszelką cenę chcą odzyskać złoto ukradzione niegdyś
przez groźnego smoka Smauga.
„Hobbit. Niezwykła podróż” to pierwsza cześć nowej
trylogii. Nie podoba mi się pomysł takiego podziału. Od razu nasuwa się pytanie: jak zrobić trzy solidne i wciągające filmy
na podstawie ok. 300 stronicowej książki? Twórcy postanowili czerpać garściami także
z innych zapisków dotyczących Śródziemia. Starają się jak najzgrabniej wplatać różne motywy, żeby zaciekawić widza. Na dobrą sprawę, wychodzi im to nieźle. Miło jest wrócić do Shire, słysząc w tle znany nam dobrze motyw Howarda
Shore’a oraz spotkać znanych już bohaterów, min. Gandalfa, Galadrielę, Elronda,
Golluma, Sarumana, czy nawet Froda.
Produkcja to zrealizowane z wielkim rozmachem widowisko.
Według mnie, w ten sposób całej historii nierozgarniętego hobbita nieco pozbawiono
uroku. Na brak akcji nie można narzekać, wręcz przeciwnie. W pewnym momencie nawet
sam Bilbo gubi się w skomplikowanej fabule. Film nie nudzi, ale nie trzyma też
w napięciu. Zaskakuje, śmieszy i zadziwia. Humor stanowi jego nieodłączną część.
Wrażenie zrobiła na mnie szczególnie strona wizualna, jak zwykle w przypadku
Jacksona doprowadzona do perfekcji.
Scenariusz jest niezły, choć wydaje mi się jakby na siłę
starano się upiększyć oryginalną opowieść. Nie zawsze z pozytywnym skutkiem. Mam
wrażenie, że twórcy przesadzili z ilością retrospekcji. Wspomnienia dawnych bitew
Thorina, wątek zemsty Azoga gmatwają całość. Dodali również kilka zupełnie
niepotrzebnych scen, szczególnie te z Radagastem i jego jeżem Sebastianem (tak,
dobrze przeczytaliście). Nagle pojawia się on na ekranie, właściwie nie
wiadomo, kim jest i co robi. Po jakimś czasie dostajemy niesatysfakcjonujące wyjaśnienie.
Mam wrażenie, że to zupełnie niepotrzebna postać. Wam też niektóre sceny przypominały te z „Władcy
Pierścieni”? Ucieczka przed goblinami wyglądała niemal jak wędrówka przez
Morię.
Sam wstęp dziejący się przed przyjęciem urodzinowym z „Drużyny
Pierścienia” okazał się całkiem interesujący. Odwiedziny krasnoludów u Bilba
zostały zabawnie sportretowane. Poznajemy wtedy wszystkich bohaterów i szybko
zaczynamy darzyć ich sympatią. Mimo tego, że krasnoludów jest 13, każdy z nich
jest unikalny i charakterystyczny. Razem stanowią sympatyczną i chętną przygód,
choć chwilami zrzędliwą gromadę.
Ian McKellan, Cate Blanchett, Christopher Lee i Hugo
Weaving radzą sobie doskonale. Najbardziej uwagę przyciąga jednak sama postać
pana Bagginsa. Martin Freeman, znany głównie z roli Johna Watsona w serialu BBC,
spisał się znakomicie. Zagrał fenomenalnie i najlepiej z całej obsady. Bez
wahania można stwierdzić, że to idealny hobbit – jest sympatyczny, potrafi od
razu zjednać sobie widza. Gdy pojawia się na ekranie, wywołuje uśmiech na
twarzy. Jego bohater jest spokojny, trochę tchórzliwy, jednak jak przychodzi co
do czego bierze się w garść i radzi sobie z trudnościami. Szczególnie udana
scena z jego udziałem to pojedynek na zagadki z Gollumem. Stanowi ona również
popis niebywałych umiejętności Andy’ego Serkisa. Aktor nadal zaskakuje, a jego
mimika twarzy jest wspaniała. Oczywiście, moim oczekiwanym wątkiem kolejnej części jest
spotkanie Bilba ze smokiem Smaugiem, mówiącym głębokim głosem Benedicta
Cumberbatcha. Aktor partneruje Freemanowi w serialu „Sherlock”.
Wielką zaletą „Hobbita” okazała się również jego strona
artystyczna. Krajobrazy Nowej Zelandii wzbudzają zachwyt i nie pozwalają
oderwać wzroku od ekranu. Efekty specjalne są również znakomite i świetnie
wykorzystane. Muzyka Howarda Shore’a wydała mi się wspaniała i przyjemna w
odbiorze. Bardziej oryginalnym motywem jest Pieśń Krasnoludów. Scenografia urzeka
swoim dopracowaniem w najdrobniejszych szczegółach. Kostiumy są unikalne dla
każdej postaci, tworzą jej swoisty portret.
„Hobbit” to naprawdę bardzo dobra produkcja. Mimo moich
zastrzeżeń co do scenariusza, stanowi solidny wstęp do kolejnej części. Zdecydowanie
polecam!
Ocena: 8/10