Najlepszy film: „Mama”
Xavier Dolan jest bez wątpienia największym odkryciem
filmowym ostatnich lat. Ten zaledwie 25-letni Kanadyjczyk ma w swoim dorobku
już 5 genialnych filmów, które zachwycają różnorodnością gatunków i kunsztowną
formą. W tym roku udowodnił, że stał się już niezwykle wszechstronnym i
wyrazistym twórcą. „Mama” stanowi jego najlepsze i zarazem najdojrzalsze
dzieło. Brawurowa gra aktorska w połączeniu z poruszającą fabułą oraz oryginalną
oprawą wizualną oferują niezapomniane przeżycia i wiele emocji. Nietypowy
format obrazu okazuje się zabiegiem uzasadnionym i istotnym dla rozwoju akcji.
(warto również docenić: „Witaj w klubie”, „Ona” i „Po prostu życie”)
Najlepszy film nieanglojęzyczny: „Bogowie”
„Bogowie” to wnikliwy portret człowieka, który na stałe
zapisał się w historii medycyny. Twórcy doskonale ukazują charakterystyczne
cechy docenta Religi: upór, gwałtowność i ambicję. Do ogromnego sukcesu filmu przyczynił się w
dużej mierze Tomasz Kot, który wcielił się w główną rolę. Z ogromnym wyczuciem
i precyzją dopracował nie tylko mimikę, ale i sposób mówienia czy poruszania
się bohatera. Znakomita scenografia umożliwia wierne odwzorowanie warunków
pracy w ówczesnym szpitalu. Oprawa audiowizualna kształtuje przejmujący klimat
i nadaje całości większej autentyczności.
Najbardziej wyczekiwany film: „Hobbit: Bitwa Pięciu Armii”
Do „Bitwy Pięciu Armii” nastawiłam się raczej negatywnie
i nie spodziewałam się, że seans sprawi mi taką przyjemność. Pomimo wszelkich
niedorzeczności, jest to porywające i naprawdę widowiskowe zwieńczenie
trylogii. Wątek Tauriel i Kiliego okazuje się, niestety, kompletnie
bezsensowny, tak samo jak postać Legolasa. Podoba mi się z kolei rozwinięcie
relacji między Bilbem i Thorinem, a także wnikliwe przedstawienie jego
szaleństwa na punkcie złota. Choć efekty specjalne chwilami wydają się zbyt
komputerowe, produkcja stanowi wspaniałą rozrywkę. Końcówka okazuje się nawet
nieco nostalgiczna.
Największe przeżycie filmowe: „Interstellar”
Jak każde kolejne dzieło Christophera Nolana, „Interstellar”
wzbudza podziw efektownością formy i wyszukaną fabułą. Chwilami całość wydaje
się trochę nielogiczna i mało spójna, ostatecznie prowadzi jednak do
niespodziewanego rozwoju wydarzeń i zaskakuje. Pomysłowość twórców nie zna
granic, na każdym kroku oszałamiają fantastycznymi krajobrazami, które w
połączeniu z iście epicką muzyką gwarantują niezapomniany seans. Matthew
McConaughey spisuje się bardzo dobrze na pierwszym planie i wraz z Anne
Hathaway tworzy intrygujący duet.
Najlepszy sequel: „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz”
Pierwsza część „Kapitana Ameryki” to moim zdaniem jeden z
najgorszych filmów Marvela. To właśnie przez nią tytułowy bohater stał się dla
mnie ‘najmniej lubianym Avengerem’. „Zimowy żołnierz” stanowi zadziwiająco
udaną kontynuację, zawierającą ciekawie skonstruowaną intrygę. Do Chrisa Evansa
i Samuela L. Jackson dołącza Anthony Mackie i zjawiskowa Scarlett Johansson,
która w roli Czarnej Wdowy z łatwością przykuwa uwagę widza. Ogromny rozmach, z
jakim zrealizowano ten film, sprawia, że ani na chwilę nie można oderwać wzroku
od ekranu. Akcja rozgrywa się szybko i kilkakrotnie zaskakuje.
Najlepsza oprawa artystyczna: „Grand Budapest Hotel”
Swoją najnowszą produkcją Wes Anderson osiąga najlepszą
formę od czasu fenomenalnego „Fantastycznego Pana Lisa”. Unika przerostu formy
nad treścią, co w takim wypadku jest najtrudniejszym zadaniem. „Grand Budapest
Hotel” stanowi esencję najlepszych cech twórczości reżysera i idealnie
definiuje jego ulubioną stylistykę. W tym spektaklu różnorodnych postaci i barwnych
miejsc, fabuła i warstwa artystyczna współgrają ze sobą i potwierdzają
niezwykłość wyobraźni twórców. Plastyczność, groteska i niekiedy czarny humor
przyczyniają się do licznych zwrotów akcji i wymieszania gatunków.
Najlepszy klimat: „Tylko kochankowie przeżyją”
Jim Jarmusch sięga po najbardziej oklepany temat, kreując
z niego przepiękne i pełne nostalgii dzieło. „Tylko kochankowie przeżyją” to
melancholijna i hipnotyzująca opowieść, która skupia się na tęsknocie za
przeszłością i próbach czerpania z życia pełnymi garściami. Bardzo
wystylizowana oprawa wizualna oszałamia, razem z solidnym scenariuszem i
obezwładniającą muzyką zapewniają moc wrażeń. Tilda Swinton i Tom Hiddleston
perfekcyjnie się dopełniają i ujmują wdziękiem. Wyśmienita scenografia i
kostiumy, a także cudowne zdjęcia podkreśla sprawna praca kamery. Wiele kadrów
wprost zapiera dech i wywołuje niepowtarzalną atmosferę.
Największe zaskoczenie: „X-Men: Przeszłość, która
nadejdzie”
Choć nie jestem miłośniczką serii „X-Men”, do seansu
najnowszej części skłonił mnie jedynie zwiastun. O dziwo, „Przeszłość, która
nadejdzie” okazała się dla mnie najlepszą odsłoną przygód mutantów. Połączenie
starszej obsady z ich młodszymi wcieleniami w jednym filmie jest naprawdę
świetnym pomysłem. Duet James McAvoy i Michael Fassbender nie zawodzi, a Hugh
Jackman pozostaje wciąż w formie jako Wolverine. Fascynująca historia, efekty
specjalne i humor składają się na solidne i porywające dzieło. Twórcy nie
starają się na siłę nadać mu podniosłego i patetycznego klimatu, spoglądają na
wszystko z odpowiednim dystansem.
Z Interstellar wycięłabym ostatnie piętnaście minut, ale generalnie film mi się podobał.
OdpowiedzUsuńZa to jeśli chodzi o Grand Budapest Hotel to należę do mniejszości, która oceniła produkcję średnio (nawet mimo tego, że przez moment można było tam oglądać Nortona ;)).
„Grand Budapest Hotel” - cudowny film, do którego będę wracać.
OdpowiedzUsuńMuszę natomiast koniecznie nadrobić:„X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” oraz "Mama".