środa, 31 grudnia 2014

Filmowe podsumowanie 2014 roku – wyróżnienia

Najlepszy film: „Mama”

Xavier Dolan jest bez wątpienia największym odkryciem filmowym ostatnich lat. Ten zaledwie 25-letni Kanadyjczyk ma w swoim dorobku już 5 genialnych filmów, które zachwycają różnorodnością gatunków i kunsztowną formą. W tym roku udowodnił, że stał się już niezwykle wszechstronnym i wyrazistym twórcą. „Mama” stanowi jego najlepsze i zarazem najdojrzalsze dzieło. Brawurowa gra aktorska w połączeniu z poruszającą fabułą oraz oryginalną oprawą wizualną oferują niezapomniane przeżycia i wiele emocji. Nietypowy format obrazu okazuje się zabiegiem uzasadnionym i istotnym dla rozwoju akcji.
(warto również docenić: „Witaj w klubie”, „Ona i „Po prostu życie”)

Najlepszy film nieanglojęzyczny: „Bogowie”

„Bogowie” to wnikliwy portret człowieka, który na stałe zapisał się w historii medycyny. Twórcy doskonale ukazują charakterystyczne cechy docenta Religi: upór, gwałtowność i ambicję. Do ogromnego sukcesu filmu przyczynił się w dużej mierze Tomasz Kot, który wcielił się w główną rolę. Z ogromnym wyczuciem i precyzją dopracował nie tylko mimikę, ale i sposób mówienia czy poruszania się bohatera. Znakomita scenografia umożliwia wierne odwzorowanie warunków pracy w ówczesnym szpitalu. Oprawa audiowizualna kształtuje przejmujący klimat i nadaje całości większej autentyczności.

Najbardziej wyczekiwany film: „Hobbit: Bitwa Pięciu Armii”

Do „Bitwy Pięciu Armii” nastawiłam się raczej negatywnie i nie spodziewałam się, że seans sprawi mi taką przyjemność. Pomimo wszelkich niedorzeczności, jest to porywające i naprawdę widowiskowe zwieńczenie trylogii. Wątek Tauriel i Kiliego okazuje się, niestety, kompletnie bezsensowny, tak samo jak postać Legolasa. Podoba mi się z kolei rozwinięcie relacji między Bilbem i Thorinem, a także wnikliwe przedstawienie jego szaleństwa na punkcie złota. Choć efekty specjalne chwilami wydają się zbyt komputerowe, produkcja stanowi wspaniałą rozrywkę. Końcówka okazuje się nawet nieco nostalgiczna.

Największe przeżycie filmowe: „Interstellar”

Jak każde kolejne dzieło Christophera Nolana, „Interstellar” wzbudza podziw efektownością formy i wyszukaną fabułą. Chwilami całość wydaje się trochę nielogiczna i mało spójna, ostatecznie prowadzi jednak do niespodziewanego rozwoju wydarzeń i zaskakuje. Pomysłowość twórców nie zna granic, na każdym kroku oszałamiają fantastycznymi krajobrazami, które w połączeniu z iście epicką muzyką gwarantują niezapomniany seans. Matthew McConaughey spisuje się bardzo dobrze na pierwszym planie i wraz z Anne Hathaway tworzy intrygujący duet.

Najlepszy sequel: „Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz”

Pierwsza część „Kapitana Ameryki” to moim zdaniem jeden z najgorszych filmów Marvela. To właśnie przez nią tytułowy bohater stał się dla mnie ‘najmniej lubianym Avengerem’. „Zimowy żołnierz” stanowi zadziwiająco udaną kontynuację, zawierającą ciekawie skonstruowaną intrygę. Do Chrisa Evansa i Samuela L. Jackson dołącza Anthony Mackie i zjawiskowa Scarlett Johansson, która w roli Czarnej Wdowy z łatwością przykuwa uwagę widza. Ogromny rozmach, z jakim zrealizowano ten film, sprawia, że ani na chwilę nie można oderwać wzroku od ekranu. Akcja rozgrywa się szybko i kilkakrotnie zaskakuje.

Najlepsza oprawa artystyczna: „Grand Budapest Hotel”

Swoją najnowszą produkcją Wes Anderson osiąga najlepszą formę od czasu fenomenalnego „Fantastycznego Pana Lisa”. Unika przerostu formy nad treścią, co w takim wypadku jest najtrudniejszym zadaniem. „Grand Budapest Hotel” stanowi esencję najlepszych cech twórczości reżysera i idealnie definiuje jego ulubioną stylistykę. W tym spektaklu różnorodnych postaci i barwnych miejsc, fabuła i warstwa artystyczna współgrają ze sobą i potwierdzają niezwykłość wyobraźni twórców. Plastyczność, groteska i niekiedy czarny humor przyczyniają się do licznych zwrotów akcji i wymieszania gatunków.


Jim Jarmusch sięga po najbardziej oklepany temat, kreując z niego przepiękne i pełne nostalgii dzieło. „Tylko kochankowie przeżyją” to melancholijna i hipnotyzująca opowieść, która skupia się na tęsknocie za przeszłością i próbach czerpania z życia pełnymi garściami. Bardzo wystylizowana oprawa wizualna oszałamia, razem z solidnym scenariuszem i obezwładniającą muzyką zapewniają moc wrażeń. Tilda Swinton i Tom Hiddleston perfekcyjnie się dopełniają i ujmują wdziękiem. Wyśmienita scenografia i kostiumy, a także cudowne zdjęcia podkreśla sprawna praca kamery. Wiele kadrów wprost zapiera dech i wywołuje niepowtarzalną atmosferę.

Największe zaskoczenie: „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie”

Choć nie jestem miłośniczką serii „X-Men”, do seansu najnowszej części skłonił mnie jedynie zwiastun. O dziwo, „Przeszłość, która nadejdzie” okazała się dla mnie najlepszą odsłoną przygód mutantów. Połączenie starszej obsady z ich młodszymi wcieleniami w jednym filmie jest naprawdę świetnym pomysłem. Duet James McAvoy i Michael Fassbender nie zawodzi, a Hugh Jackman pozostaje wciąż w formie jako Wolverine. Fascynująca historia, efekty specjalne i humor składają się na solidne i porywające dzieło. Twórcy nie starają się na siłę nadać mu podniosłego i patetycznego klimatu, spoglądają na wszystko z odpowiednim dystansem. 

2 komentarze:

  1. Z Interstellar wycięłabym ostatnie piętnaście minut, ale generalnie film mi się podobał.
    Za to jeśli chodzi o Grand Budapest Hotel to należę do mniejszości, która oceniła produkcję średnio (nawet mimo tego, że przez moment można było tam oglądać Nortona ;)).

    OdpowiedzUsuń
  2. „Grand Budapest Hotel” - cudowny film, do którego będę wracać.
    Muszę natomiast koniecznie nadrobić:„X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” oraz "Mama".

    OdpowiedzUsuń